Tuesday, December 30, 2008

Nowy rozdzial

2:00. Docieramy do Los Angeles. Temperatura w nocy to okolo 10 stopni Celsjusza. Rano jest juz 25. O tej samej porze w Fairfield jest jakies 5.

Znowu zaczynam nowe zycie.

Monday, December 29, 2008

Trzeci dzien przeprowadzki i rozmaitosc form przyrody

2:00. Dojezdzamy do Grand Junction, Colorado, gdzie spedzamy noc.
11:00. Wstajemy. Pakujemy rzeczy do auta. Wyruszamy w dalsza droge.
12:00. Przed wjazdem do Utah tankujemy do pelna (w Utah sa miejsca gdzie trudno o stacje benzynowa) oraz kupujemy sniadanie w Subway.
13:00. Wjezdzamy do Utah.
Zawsze chcialam zobaczyc gory w Stanach, te gory, ktore (bedac mala dziewczynka) widzialam na amerykanskich filmach. Tego dnia spelnilo sie moje marzenie. Widzialam gory biale, zolte, zielone, brazowe i czerwone, widzialam strome skaly i okragle pagorki, widzialam gory ze sniegiem i bez niego, porosle drzewami i krzewami oraz nagie, gory straszne i gory piekne. To wszystko bylo tam, w Utah.
XX:XX. Wjezdzamy do Arizony.
XX:XX. Wjezdzamy do Nevady. Niedlugo witaja nas swiatla Las Vegas. Zastanawiam sie, ile wynosi miesieczny rachunek tego miasta za prad, oraz co dzieje sie, gdy im akurat tego pradu zabraknie.
21:30. Docieramy do Californi. Zatrzymujemy sie w Baker aby spozyc kolacje w Del Taco, ulubionym californijskim fastfoodzie Meza, po czym ruszamy w dalsza droge...

Sunday, December 28, 2008

Drugi dzien przeprowadzki i smierdzace hamulce

7:00. Wstajemy, jemy sniadanie, pakujemy rzeczy do auta. Pom- Pom, widzac, ze nie poprzestajemy na jednym dniu jazdy, decyduje sie przespac podroz miedzy deska rozdzielcza a przednia szyba ciezarowki.
9:00. Wyruszamy w dalsza droge.
XX:XX. Wjezdzamy do Colorado. Krajobraz zmienia sie z plaskiego na pagorkowaty az w koncu, w Denver, widzimy piekne gory.
14:00. Odwiedzamy przyjaciol i rodzine w Denver. Po raz pierwszy zostaje nazwana "kaka" przez dzieci kuzynki Meza ("kaka" to okreslenie wyrazajace szacunek i oznaczajace starsza siostre).
16:00. Odwiedzamy Red Rocks Amphitheatre, po czym ruszamy w dalsza droge.
17:00. W ciezarowce zapala sie lampka kontrolna "sprawdz silnik". Dzwonimy do biura obslugi klienta sieci U-HAUL. Pan mowi nam, ze o ile nic innego sie nie dzieje, to mozna spokojnie jechac dalej bo to pewnie "falszywy alarm".
18:00. Jedziemy dalej. Wjezdzamy na gorska droge, gdzie spadek (lub stromizna) drogi wynosi 8% a dlugosc zjazdu po nim 10 mil. Ciezarowka ledwo ciagnie pod gore, pomimo, iz Maz jedzie na najnizszym mozliwym biegu. Przy zjezdzie z gory w samochodzie cos zaczyna dziwnie smierdziec.
19:30. Dojezdzamy do Silverthorne, Colorado, i ponownie dzwonimy do biura obslugi klienta. Tym razem nalegamy, aby przyjechal do nas fachowiec i sprawdzil silnik, sprzeglo i hamulce.
20:30. Fachowiec, po sprawdzeniu auta stwierdza, ze nic niepokojacego nie widzi. Resetuje rowniez kontrolke "sprawdz silnik". Jedziemy dalej...

Duchowe oswiecenie

Za kazdym razem gdy slyszalam okreslenie "duchowe oswiecenie" stawala mi przed oczami scena z ksiazki (lub filmu) "Bridget Jones", w ktorej glowna bohaterka spozywala grzybki halucynogenne. W myslach pojawialy mi sie rzeczy takie jak Tajlandia, narkotyki, Indie, medytacja, ludzie, ktorzy maja za duzo wolnego czasu, dziwacy, sekty i ogolna sciema.
Dwa i pol roku w Stanach Zjednoczonych (w tym 10 niezwykle istotnych miesiecy w F, Iowa) sprawilo, ze zmienilam zdanie.

W Alabamie kazda nowo poznana osoba pytala mnie, gdzie chodze do kosciola.
W F kazda nowo poznana osoba pyta mnie, czy medytuje. Nie, nie medytuje, ale bardzo bym chciala, bo widze efekty medytacji w zyciu tych, ktorzy to robia.
D, moj "kolega od gitary", szybko awansowal do jednego z moich blizszych przyjaciol. Nasze rozmowy stopniowo dotykaly coraz to powazniejszych i delikatniejszych kwestii. D wiele w zyciu przeszedl. Kilka lat temu doznal duchowego oswiecenia i od tamtej pory jest innym czlowiekiem, widzi i rozumie sprawy, ktore dla innych sa niezrozumiale.
Po jednej z naszych rozmow D pozyczyl mi ksiazke Byron Katie "Loving What Is". Przeczytalam jednym tchem. Czytajac odczuwalam rozmaite emocje, od fascynacji i entuzjazmu przez niezrozumienie az po zlosc, ze to, o czym pisze Byron Katie jest tak dalekie od mojego pojmowania rzeczywistosci, a jednoczesnie tak prawdziwe. Kilka dni pozniej mialam sesje z mama D, J, ktora pomaga ludziom znalezc ich wlasna droge w zyciu.
Ostatnich kilka tygodni jest w moim zyciu wielkim przelomem.

Zdalam sobie sprawe, ze najbardziej stresujace sytuacje w zyciu czlowieka to przeprowadzka, rozwod i smierc.
Zrozumialam, ze nikt nie jest w stanie uszczesliwic mnie tak, jak moge to zrobic ja sama.
Ucze sie, ze akceptacja tego, co bolesne, jest kluczem do osiagniecia szczescia i spokoju.
Zrozumialam, ze wiekszosc cierpienia, jakiego doswiadczamy w zyciu, bierze sie z mysli, ktore tworza sie w naszej glowie, z tego, co nam sie wydaje, ze jest, a tak naprawde wcale nie musi miec racji bytu.
Zrozumialam, ze rzeczywistosc, zycie, zwiazki, malzenstwo jest tak naprawde zupelnie czyms innym niz myslalam.
Nauczylam sie dystansowac sie do wlasnych mysli.
Zrozumialam, ze sa w zyciu rzeczy, ktorymi nie warto sie przejmowac.
Ciesze sie, ze w 26. roku mojego zycia dowiedzialam sie tego, co J odkryla w 50., a wiekszosc ludzi nie pojmie nigdy.

Po sesji z J w ciagu jednego wieczoru napisalam 3 piosenki. Mysli, ktore klebily sie we mnie tak dlugo w koncu znalazly ujscie.
Zdaje sobie sprawe, ze to, co wlasnie napisalam, dla wiekszosci z Was moze wydac sie kompletnym belkotem, ale wcale mnie to nie martwi. W odpowiedzi na wszystkie Wasze pytania proponuje przeczytac ksiazke Byron Katie "Loving What Is". Jestem pewna, ze zmieni i Wasze zycie.

Saturday, December 27, 2008

Pierwszy dzien przeprowadzki i zepsute gniazdko

7:30. Jedziemy do O aby zamienic przyczepki. Maz prowadzi ciezarowke, ja naszego Nissana.
8:30. Facet z wypozyczalni stwierdza, ze brak rampy jest nasza wina, i ze na pewno ja zgubilismy (???), i ze nas za to obciazy finansowo. Po dlugich pertraktacjach Maz w koncu przekonuje go do wymiany.
10:00. Opuszczamy O.
Proba podlaczenia GPSu do gniazdka w aucie spelza na niczym. Okazuje sie, ze jest ono zepsute. Cale szczescie mamy mape, a Maz doswiadczenie w przemierzaniu Stanow wszerz (jechal juz kiedys ta trasa z Californi do Alabamy).
Pom- Pom, poddenerwowana, przemierza kabine ciezarowki, az w koncu, zrezygnowana, zasypia w lozeczku, ktore postawilismy na siedzeniu miedzy nami.
XX.XX. Wjezdzamy do Nebraski.
20:00. Dojezdzamy do North Platte, Nebraska, i tam spedzamy noc. Wyglodzona kotka (nie chciala jesc przez caly dzien) rzuca sie na kurczaka w sosie, a potem zaczyna dokazywac: biega, skacze, zrzuca mydelka z blatu, wreszcie moze sie porzadnie rozpedzic w waskim ale dlugim przejsciu miedzy lazienka a drzwiami do pokoju. Rozpiera ja energia (po calym dniu siedzenia w aucie wreszcie moze ja jakos wyladowac).

Friday, December 26, 2008

Brak rampy i noc spedzona na podlodze

8:00. Powoli konczymy pakowanie.
9:30. Przychodzi A (chlopak M) oraz silna grupa kolegow z pracy M (5 osob!) i wszyscy razem pomagaja nam zapakowac pudla do samochodu. Uwijaja sie w 30 minut, co jest wyczynem zgola niezwyklym (przy okazji przeprowadzki z Alabamy robilismy to sami i zajelo nam to okolo 12 godzin).
11:00. M i G przychodza sie pozegnac. Wszyscy toniemy we lzach.
12:00. Spozywamy ostatni lunch z przyjaciolmi i kolegami Meza.
14:00. M, moja przyjaciolka, przychodzi sie pozegnac. Placzemy obie.
14:30. Definitywnie konczymy pakowanie, sprzatamy mieszkanie.
16:00. Wlasciciel budynku przychodzi odebrac klucze i ocenic stan mieszkania, aby na tej podstawie obliczyc, ile z wplaconego przez nas depozytu da nam spowrotem. Ogledziny wypadaja korzystnie i otrzymujemy 100%.
19:15. W mieszkaniu zostala juz tylko Pom- Pom i jej kuweta. Ciezarowka jest zaladowana i zamknieta na klodke. Pozostalo nam tylko wjechac autem na przyczepke, przypiac je i odjechac w sina dal. Dopiero teraz orientujemy sie, ze przyczepka ma tylko jedna rampe. Jest juz za pozno, aby pojechac do wypozyczalni i ja wymienic. Przeklinamy w trzech jezykach.
20:00. Jade do Subway po salatke dla siebie i kanapki dla Meza. Spozywamy kolacje a pozniej raczymy sie piwem i filmikami z YouTube.
23:00. Zawinieci w koce przeznaczone do zabezpieczania transportowanych mebli (tylko to dalo sie wyciagnac z ciezarowki bez przekopywania sie przez nia i rujnowania misternej kompozycji pudel, mebli i pasow zabezpieczajacych) kladziemy sie na podlodze i idziemy spac.

Placenta

Niektore zwierzeta po urodzeniu mlodych jedza lozysko. Placenta jest bogata w skladniki odzywcze i witaminy.
Przy okazji rozmowy z M, mama mojej przyjaciolki, dowiedzialam sie, iz po urodzeniu corek za kazdym razem spozywala ona lozysko.
Po poczatkowym zdziwieniu, zaciekawiona zadalam jej kilka bardziej szczegolowych pytan, potem w domu troche "pogooglalam"... i dowiedzialam sie interesujacych rzeczy.

Zwierzeta, nawet te roslinozerne, zjadaja lozysko nie tylko ze wzgledu na skladniki odzywcze i witaminy, ale takze aby zatrzec slady przed drapieznikami mogacymi skrzywdzic matke i jej mlode.
Lozysko zawiera substancje, ktora (spozyta) ma wlasciwosci usmierzania bolu po porodzie.
Zwolennicy spozywania lozyska twierdza, iz hormony w nim zawarte zapobiegaja depresji poporodowej.
Szpitale w Stanach Zjednoczonych czesto sprzedaja lozyska firmom farmaceutycznym, ktore przerabiaja je na suplementy. Jesli kobieta ma takie zyczenie, moze za odpowiednia oplata otrzymac witaminy przyrzadzone z jej wlasnego lozyska.
Ludzkie lozysko jest skladnikiem niektorych tradycyjnych chinskich lekarstw.
Udalo mi sie rowniez znalezc kilka stron internetowych, ktore przedstawiaja przepisy z placenta w roli glownej: mozna ja upiec, usmazyc, zjesc w lasagne, zrobic z niej koktajl, wysuszyc lub (jak to zrobila mama M) zamrozic w zamrazalniku i stopniowo spozywac moczac kawalki w winie lub herbacie.

Po przemysleniu sprawy stwierdzilam, ze ma to sens i specjalnie mnie nie szokuje. Jedyna niewlasciwa rzecza wydaje mi sie urzadzanie przyjecia (z okazji narodzin dziecka) dla przyjaciol i znajomych i serwowanie jako zakaski zapiekanki z lozyska (filmik z przyjecia rowniez znalazlam w sieci). Jakies to takie ostentacyjne.

Thursday, December 25, 2008

Pierwszy dzien Swiat

8:00. Pakowania ciag dalszy.
17:00. Pojawiamy sie na swiatecznej kolacji u B, szefa Meza. Po raz pierwszy widze taka ilosc prezentow pod choinka. Piernik zostaje pochloniety w zastraszajacym tempie przez wszystkich gosci (wszystkich za wyjatkiem M, ktora bedac przy nadziei nie spozywa produktow zawierajacych cukier).

Wednesday, December 24, 2008

Wigilia po wlosku

8:00. Wciaz nie mamy zimnej wody.
Jedziemy odebrac ciezarowke z wypozyczalni.
10:00. Dziwnym zrzadzeniem losu mamy zimna wode na miejscu cieplej, a ciepla na miejscu zimnej. Spluczka dziala, ale zbiornik wypelniony jest wrzatkiem. Lazienke wypelnia aromat nie do opisania.
11:00. B, J, B i S (koledzy M z pracy, rosle byki) pomagaja nam przeniezc zeliwny stol i kanape do ciezarowki (sama z Mezem pewnie nie dokonalabym tego wyczynu).
12:00. Przez Skype'a lacze sie z rodzina jedzaca wigilijna wieczerze. Skladamy sobie zyczenia.
15:00. Kroje piernik i daje kawalek Mezowi na sprobowanie. Brak jakichkolwiek komentarzy z jego strony oznacza, iz ciasto jest naprawde smaczne. Zadowolona dziele je na dwie czesci i zawijam w folie.
18:00. Wigilia u znajomych wloskiego pochodzenia. Na stole potrawy takie jak salatka z owocow morza, kurczak i baklazan parmigiana oraz tiramisu. Przy deserze wszyscy zgodnie spiewamy "Happy Birthday Dear Jesus" (tym razem wcale mnie to nie dziwi ani nie peszy). Wieczor konczy sie wspolnym ubieraniem choinki. Maz zabawia karcianymi trickami dzieci gospodarzy, D i G, oraz N, piecioletnia Rosjanke, ktora przyprowadzila przyjaciolka rodziny (nawiasem mowiac najbardziej denerwujace i zadajace nieustannej uwagi dziecko, jakie kiedykolwiek spotkalam). Ja oddaje sie rozmowie z TC (gospodarzem), unieruchomionym w fotelu po operacji kolana. Patrzac na D i G i mam nadzieje, ze jesli kiedykolwiek w przyszlosci bede miala dzieci, to beda one choc troche do nich podobne.
22:00. Opuszczamy dom znajomych. Ostatnie co slyszymy, to G proszacy TC o pozostawienie na blacie mleka i ciasteczek dla Swietego Mikolaja. D macha do nas na pozegnanie z okna sypialni na pietrze.
Zdecydowanie najpiekniejsza i najciekawsza Wigilia jaka kiedykolwiek przezylam.

Wesolych Swiat

Wesolych Swiat Bozego Narodzenia oraz wszelkiej pomyslnosci w nadchodzacym Nowym Roku 2009 zycze-

JA.

http://www.youtube.com/watch?v=piDkU1DU2ok

P.S.1. Dziekuje za odzywanie sie w komentarzach pod notka Blog Roku 2008 .
P.S.2. O mozliwosci glosowania na moj blog w konkursie Blog Roku 2008 bede informowac na biezaco, jak tylko cala ta zabawa zacznie sie na dobre.
P.S.3. Jak Wam wiadomo, w piatek rozpoczynam przeprowadzke do Californi. Na relacje musicie poczekac przynajmniej 3 dni (tyle ma trwac nasza jazda). Napisalam dwie notki, ktore mi sie w tym czasie opublikuja same, wiec tak czy inaczej- zapraszam.

Tuesday, December 23, 2008

Piernik Ketrzynski i peknieta rura

14:00. Pakowanie na calego.
Przy okazji oprozniania szafek znajduje dwa wielkie opakowania Piernika Ketrzynskiego, ktore kiedys przyslali mi rodzice. Decyduje nakarmic nim znajomych, do ktorych zaproszeni jestesmy na Wigilie i pierwszy dzien Swiat Bozego Narodzenia (pare rzeczy mniej do zapakowania a gospodarze uciesza sie z deseru).
17:00. Wskutek ogromnych mrozow (-20 stopni Celsjusza) w naszym budynku peka rura z zimna woda. Nie mozemy ani wziac prysznica (bo i jak? we wrzatku?) ani spuscic wody w toalecie. Na szczescie w innej czesci budynku jest toaleta na korytarzu i tam spluczka (o dziwo) dziala. Jestesmy uratowani!
22:00. Z braku czekolady oblewam piernik rozpuszczonym napojem kakaowym, modlac sie aby po tym zabiegu okazal sie zjadliwy.

Monday, December 22, 2008

Glodowka

Piatego dnia glodowki snilo mi sie, ze mialam przed soba talerz pelen pysznosci, a nie mialam sztuccow. Jak ta glupia, przez caly sen szukalam noza i widelca. Dlaczego po prostu nie przystapilam do konsumpcji bezposredniej, czyli przy uzyciu rak?
A potem sie obudzilam...

Friday, December 19, 2008

Blog Roku 2008

Po raz kolejny zglosilam bloga do konkursu Blog Roku 2008. Pomozecie? :)

A tak nawiasem mowiac... to ja rowniez, jak kazdy blogowicz, postanowilam zadac pytanie:

Ilu Was tu jest, drodzy czytelnicy?

Uprzejmie prosze wpisywac sie w komentarzach i zostawiac linki do swoich blogow, chetnie odwiedze.

Thursday, December 18, 2008

Akcja pod arsenalem

Bylo to okolo 10 lat temu. Jako zapalona harcerka pojechalam wiosna wraz z zaprzyjazniona druzyna na "Akcje pod arsenalem".
Nocowalismy w jakiejs szkole. Wieczorem, przed snem, zapytalam druha komendanta, gdzie tu jest lazienka, bo chcialabym sie umyc. Odpowiedzial mi drwiacy smiech i glosne, szydercze "lazienki jej sie zachcialo". Ponizywszy mnie publicznie oddalil sie, zostawiajac mnie z niezrozumieniem wypisanym na twarzy. Nasza konwersacje powtorzyl jeszcze paru kolegom, i wspolnie zasmiewali sie do rozpuku.
Co w tym dziwnego, ze mloda dziewczyna po calym dniu biegania w sloncu ma ochote sie umyc? Nie rozumiem. Ale do tej pory mam zal do faceta, ze w obecnosci innych ludzi zrobil ze mnie idiotke.
To, i pare innych zdarzen sprawilo, ze pozegnalam sie z harcerstwem raz na zawsze.

Tuesday, December 16, 2008

Beowulf po raz kolejny

Maz wyjechal sluzbowo. M. z mama i ojczymem rowniez. Kilku moich innych przyjaciol przeprowadzilo sie tymczasowo do Teksasu, zeby zarobic milion dolarow na ubezpieczeniach.
Zostalam sama.
Zakupilam "Beowulfa". Patrzenie na gola klate glownego bohatera sprawia, ze czuje sie zdecydowanie lepiej.

Sunday, December 14, 2008

Powoli wyciagam wnioski...

11 wieczorem.
Ogladamy z Mezem "Batmana". W pewnym momencie M zauwaza, ze po scianie wartkim strumieniem plynie nam woda.
Sasiadowi na gorze przecieka kaloryfer.
Pol godziny pozniej mamy juz mokry dywan pod oknem.
Okolo polnocy z sufitu odpada panel.

O tej porze nie mozemy nic z tym zrobic (managera nie ma, pana "zlotej raczki" tez nie), idziemy wiec spac.

Rano mokry dywan pokryty jest tym, co pozostalo z kolejnych dwoch paneli, ktore rozmiekly i spadly w ciagu nocy. Na scianie widnieja malownicze, brazowe zacieki.

Moze i dobrze, ze sie przeprowadzamy?

Friday, December 12, 2008

Masaz

Kilka tygodni temu obudzilam sie rano z okropnym bolem plecow, na gorze po prawej stronie. Z trudem wstalam z lozka (czy to sa wlasnie pierwsze objawy starzenia? Nie przyjmuje tego do wiadomosci, przeciez ja mam tylko 26 lat!).

Oczywiscie nie zrezygnowalam z mojego codziennego basenu, uznalam, ze to nawet lepiej jak pojde i troche pocwicze (nastepnego dnia okazalo sie, ze mialam racje, czulam sie duzo lepiej).

Na basenie moj znajomy, ojciec naszego ratownika, zauwazyl mnie przeciagajaca sie w wodzie. Zapytana co mi jest, odpowiedzialam mu, ze chyba jakos "krzywo" spalam.

- Jestem masazysta- odpowiedzial G- jak chcesz, to moge sprobowac Ci pomoc tu, w saunie.

Zgodzilam sie.

Pomacawszy mnie G stwierdzil, ze przemiescily mi sie 2 zebra (to ciekawe, moj Maz z ta sama dolegliwoscia, nie byl w stanie wogole sie poruszac, a ja swobodnie moglam plywac. Faceci jednak maja obnizony poziom wrazliwosci na bol.). G pougnialal mnie jeszcze przez chwile (och, coz to za fantastyczne uczucie, byc gnieciona przez specjaliste!) a na zakonczenie zaproponowal wizyte u siebie w gabinecie.

Do tej pory odnosilam sie sceptycznie do wydawania pieniedzy w ten sposob (nigdy wczesniej nie bylam masowana profesjonalnie). Tym razem, po probce jaka zademonstrowal mi G stwierdzilam, ze moze i warto pozwolic sobie na odrobine luksusu (tym bardziej, ze bol plecow powraca teraz co 2 tygodnie). Nie chcialo mi sie jednak jechac az do O, gdzie przyjmuje G. Na szczescie okazalo sie, ze dziewczyna mojego przyjaciela jest rowniez masazystka i mieszka calkiem niedaleko.

Wczoraj, przez bite 2 godziny, H masowala mi:
stopy,
palce u stop,
lydki,
uda,
plecy,
szyje,
glowe,
ramiona,
przedramiona,
dlonie,
palce u dloni, twarz,
platki uszu.

Wrocilam do domu z blogoscia wypisana na twarzy, pokryta oliwka i pachnaca jak lawenda i trawa cytrynowa.
To byly najlepiej wydane pieniadze w tym miesiacu.

Wednesday, December 10, 2008

Odezwa

Do lepkorekich celnikow,
do zlodzieji dostarczajacych paczki,
do tych ludzi, ktorzy polaszczyli sie na rzeczy, ktore nie maja znacznej wartosci materialnej, ale mialyby wartosc sentymentalna dla moich przyjaciol, ktorym wyslalam do Polski paczke z prezentami swiatecznymi,

OBY WAS POKRECILO!

Monday, December 8, 2008

Przyjazn

- Nie bedziesz sama w Californi- probuje mnie pocieszyc Maz- przeciez jest tam A..

A. poznalam, gdy przyjechalam do Stanow w 2005 roku. W parku, w ktorym pracowalam, byla specjalista od zarzadzania zasobami ludzkimi.
Najpierw laczyly nas tylko stosunki zawodowe. Nie przepadalam za nia.
Pozniej poznalam ja blizej, zrozumialam na czym polega jej praca i troche zmienilam zdanie.
A. byla wspollokatorka i dlugoletnia przyjaciolka Meza. Przez pare tygodni mieszkalismy razem. Polubilam ja. Z tego, co pamietam (a pamietam dziwnie niewiele), dosc przyjemnie spedzalysmy razem czas.
Pod koniec lata 2005 A. przeprowadzila sie z Alabamy do Californi. Ja przebywalam wtedy w Polsce. Kontakty nieco sie rozluznily. A. odpowiedziala na kilka z moich licznych emaili; glownie opisywala, jak bardzo jest zajeta i jak bardzo nie ma na nic czasu.
Do Stanow wrocilam w 2006 roku w czerwcu. A. zadzwonila do Meza, mowila jak bardzo cieszy sie, ze przyjechalam. Rozmawialam z nia przez chwile.
Kolejny raz rozmawialysmy w grudniu 2007. Z telefonu Meza. Nigdy nie zadzwonila do mnie osobiscie.
Maz mowi, ze przeszla przez trudny rozwod, ze bylo jej ciezko, dlatego izolowala sie od wszystkich. Nie wydaje mi sie to wystarczajacym wytlumaczeniem. Jesli miala czas, aby zadzwonic do niego, jesli miala czas aby codziennie logowac sie na portale spolecznosciowe, to mialaby czas na kontakty ze mna, jesli rzeczywiscie tak bardzo mnie lubi.
Obecnosc A. w Californi jest mi absolutnie obojetna. Ani mnie ona ziebi ani grzeje.

Maz mowi, ze jestem niesprawiedliwa, jednak zycie nauczylo mnie, ze jesli ktos nie chce utrzymywac z nami kontaktow, to nie ma co o nie na sile zabiegac. Prawdziwa przyjazn wymaga dwojga zabiegajacych o nia ludzi.
Kiedys staralam sie dostosowywac, byc wyrozumiala i cierpliwa. Teraz, jesli ktos uporczywie mnie ignoruje, przestaje sie taka osoba interesowac.
Moze to egoistyczne podejscie, ale nie ma w moim zyciu miejsca dla ludzi, w ktorych zyciu nie ma miejsca dla mnie.

Tuesday, December 2, 2008

Nietoperz

Szykujemy sie z Mezem do wyjscia. Stoje przed drzwiami naszego mieszkania i czekam na Meza, ktory jak zwykle czegos szuka (kluczy, spodni, paska, okularow). Gapie sie tepo w przestrzen korytarza przede mna.

Lampy pala sie jasno.

Nagle zza zakretu hallu wylatuje najprawdziwszy nietoperz, zatacza kolo, po czym zawraca i oddala sie lotem koszacym.

Lampy nadal pala sie jasno.

Saturday, November 29, 2008

Black Friday

Jest taki dzien,
tylko jeden raz do roku,
kiedy ludzie wyruszaja na zakupy, gdy jest jeszcze ciemno. A to za sprawa olbrzymich przecen (az do 60%!).
Ten dzien nastaje w piatek po Swiecie Dziekczynienia. Niektore sklepy sa otwarte juz od godziny 4 rano!

Maz caly czas jest w podrozy sluzbowej, pomyslalam wiec, ze to doskonala okazja, zeby dokonczyc kupowanie prezentow w spokoju, sama, bez przymusu pojscia tam, gdzie chce druga osoba. Postanowilam rowniez uczynic zadosc prosbie Meza i kupic sobie wreszcie te nowa torebke (no skoro nalega...).
Najblizszy pasaz handlowy mial byc otwarty o 6. Aby byc tam na czas musialam wstac o godzinie 4:30. Znajomi, ktorym oznajmilam swoj plan, patrzyli na mnie z niedowierzaniem.
Wyjechalam o 4:45. Oczywiscie bylo wciaz zupelnie ciemno. Jazda nieoswietlona droga w nocy zawsze przypomina mi podroz bardziej w czasie niz w przestrzeni: dokola czarno, nic nie widac, a po jakims czasie po prostu pojawiamy sie w miejscu, do ktorego jedziemy.
Im blizej bylam, tym wiecej samochodow pojawialo sie na drodze. Zanim wyruszylam w droge ubolewalam troche nad faktem, iz Maz zabral ze soba GPS (to byla moja pierwsza samodzielna podroz do tego miasta), ale szybko przekonalam sie, ze zabladzic bylo nie sposob: wystarczylo po prostu jechac za sznurem samochodow.
O 6:05 powital mnie pelen parking pod pasazem handlowym. W sklepach roilo sie od ludzi, niektorzy przechadzali sie w pizamach. Troche mi ulzylo, bo nieobeznana ze zwyczajami Czarnego Piatku caly czas mialam dziwne przeczucie, ze okaze sie byc jedna z niewielu szalonych osob, ktorym chcialo sie wstac tak rano, zeby isc na zakupy.
Najwiecej czasu zabral mi wybor odpowiedniej torebki; krazylam po stoisku chyba z godzine, (pani, ktora ukladala towar na polkach pewnie myslala, ze jesem niespelna rozumu). Z reguly nosze jedna tak dlugo, az sie zniszczy lub wyjdzie z mody, i wtedy kupuje nowa. Torebka, ktora wybieram, musi pasowac do wszystkiego. Znalazlam taka, co do ktorej nie moglam sie zdecydowac czy jest szczytem kiczu, czy szczytem uroku. W koncu doszlam do wniosku, ze tego drugiego, i kupilam ja.
Weszlam na chwile do sklepu Abercrombie&Fitch, ale ucieklam z niego czym predzej. Naprawde, co to za zwyczaj psikania firmowymi perfumami wszystkiego wokolo. Intensywnosc zapachu byla nie do wytrzymania.
Zupelnie niedorzecznym pomyslem wydaje mi sie branie na zakupy bladym switem dzieci w wieku wozkowym. Do szalu doprowadzali mnie ludzie, probujacy w waskim przejsciu miedzy polkami wykrecic olbrzymim, wypozyczonym wozkiem (jesli juz naprawde musieli zabrac te dzieci, to przynajmniej powinni przywiezc rowniez wlasne wozki, ktore sa zwykle duzo mniejsze od tych sklepowych grzmotow).
Okolo godziny 9 okazalo sie, ze faktycznie, rozpoczecie zakupow o 6 bylo dobrym pomyslem. Pasaz handlowy pekal w szwach. Przy kasach ustawialy sie kolejki. Przejscie z jednego konca sklepu na drugi trwalo wiecznosc. Na szczescie do tego czasu mialam zalatwione wszystkie moje potrzeby. Spozywszy salatke z Subway wsiadlam do samochodu i wrocilam do domu.

Bilans?

lekki bol glowy z niewyspania,
wydane 200 dolarow,
6 prezentow gwiazdkowych,
1 torebka,
1 perfumy.

Bylo warto.

M. powiedziala mi, ze obserwujac ilosc ludzi robiacych zakupy w Czarny Piatek mozna ocenic w jakim stanie ekonomicznym jest gospodarka.
Wyglada na to, ze ma sie ona wciaz calkiem dobrze.

Thursday, November 27, 2008

Swieto Dziekczynienia '2008

Kolejne Swieto Dziekczynienia za mna... zupelnie inne, niz poprzednie.
Maz niestety znowu wyjechal w delegacje. Zostalam zaproszona na swiateczny obiad do B., taty M.. Co ciekawe, na ten sam obiad zostala zaproszona jego byla zona, M., z jej obecnym mezem, G. (oraz cala masa innych osob, w tym druga zona B. i jej dwoch synow).
Pomimo, iz drogi M. i B. rozeszly sie, potrafia oni nie tylko rozmawiac ze soba, ale rowniez spedzac razem czas. I, naprawde, nie sa to stosunki wymuszone! Oni po prostu dobrze sie czuja w swoim towarzystwie.
Moje zdolnosci kulinarne pozostawiaja wiele do zyczenia, niestety nie jestem w stanie samodzielnie ugotowac zadnej skomplikowanej, swiatecznej potrawy. Zapytalam M. jak moge pomoc w przygotowaniach.
- Przyjdz do mnie, naucze cie piec- odparla M. z usmiechem.
Cala srode i czwartek przed obiadem pomagalam M. w przygotowywaniu jedzenia. Robilysmy placki, ciasta, zakaski i buleczki... Po raz pierwszy mialam okazje doswiadczyc swiat nie wypelnionych nerwowym krzataniem i obawami, czy wszystko uda sie zrobic na czas. Gotowanie odbywalo sie jakby mimochodem, miedzy pogaduszkami a piciem kawy. Udalo mi sie obrac mase slodkich ziemniakow, uksztaltowac mnostwo malych buleczek w ksztalcie wezelkow, pomoc w robieniu zakasek i prawie samodzielnie zrobic placek dyniowy.

Za co jestem wdzieczna w te swieta?
Za moja Amerykanska rodzine i przyjaciol.
Za B., dzieki ktoremu poznalam tylu wspanialych ludzi.
Za sekretny przepis na sernik, ktory dostalam od M., a ktorego recepture zabiore ze soba do grobu (zyskawszy wczesniej slawe jako wspaniala kucharka).

Tuesday, November 25, 2008

Dodge Avenger

Znajomemu znajomego wysiadl samochod. Nie wiadomo co sie stalo. Silnik dzialal, ale auto nie chcialo ruszyc, wydawalo z siebie tylko zlowieszcze stuki. Znajomy znajomego stwierdzil, ze jesli nie da sie go naprawic, to odda je na zlomowisko, tak ma juz dosyc tego grata.
Dodge Avenger odmowil posluszenstwa na srodku ulicy, trzeba wiec bylo go odholowac. Postanowilismy pomoc biednemu w potrzebie i zadzwonilismy po AAA.
Przyjechal ten sam pan, ktory dwa miesiace temu pomagal nam przy historii z hydrantem (http://ps-usa.blog.onet.pl/2,ID342321798,index.html). Zaczepil o wahacz dwa lancuchy, wciagnal auto na platforme.
Pan ruszyl. My (ja, Maz, znajomy i znajomy znajomego), w naszym aucie, za nim. Przejezdzamy przez tory kolejowe. Laweta podskakuje na nierownosciach, wskutek czego Dodge spada do polowy, tak, ze tylne kola wisza w powietrzu. Znajomy znajomego wydaje okrzyk radosci: jesli auto spadnie calkowicie i mocno sie zniszczy, ubezpieczenie wyplaci mu spora sume pieniedzy.
Laweta zatrzymuje sie, my rowniez. Wysiadamy z samochodu i udajemy sie na ogledziny.
Okazalo sie, ze samochod nie chcial ruszyc z miejsca, poniewaz zlamal sie w nim przedni wahacz. Z tego samego powodu zsunal sie z platformy.
Pan od lawety wciaga auto spowrotem na platforme, i, zabezpieczywszy je z tylu lancuchami, rusza w dalsza droge. My za nim.
Docieramy na miejsce. Dodge rowniez, w jednym kawalku.
Znajomy znajomego jest niepocieszony.

Sunday, November 23, 2008

Miekkie lapki- update

Wyglada na to, ze byl to doskonaly pomysl. Teraz, gdy kotka probuje drapac, jej pazury po prostu sie slizgaja i nie dochodzi do poszarpania drapanej powierzchni. Rowniez zabawa stala sie bezbolesna, a kiedy Pom- Pom siedzi mi na brzuchu i "depcze", odczuwam tylko przyjemny masaz.
Jednak Amerykanie wiedza co robia.

Saturday, November 22, 2008

Miekkie lapki

Patrzac na rozpruta przez kotke kanape zastanawialam sie nad nowymi sposobami, jakimi moznaby powstrzymac uparte zwierze od drapania. Na prozno. Do tej pory nic nie pomagalo: ani krzyk, ani klaskanie, ani psikanie woda. Odpazurzanie nie wchodzi w gre: uwazam to za okrutne i nigdy nie zrobilabym zwierzeciu czegos takiego.
W poniedzialek znalazlam http://softpaws.com/ .

Tylko w USA mozesz zakupic tipsy dla twojego kota w calej gamie kolorow i wyjatkowo niskiej cenie.

Dzis przyszla do mnie przesylka ze slicznymi, rozowymi pazurkami. Bede donosic na biezaco jak sie sprawuja.

Thursday, November 20, 2008

Mam meza aniola

- Kochanie, kup sobie nowa torebke- mowi Maz i caluje mnie czule przed pojsciem do pracy.

Poslubilam wlasciwego mezczyzne.

Tuesday, November 18, 2008

Rok zmian

Nie spodziewalam sie, ze rok 2008 przyniesie tyle niespodzianek, zmian i nowych doswiadczen.

Kilka tygodni temu przypatrywalam sie M., jedzacej z upodobaniem drugiego z kolei wielkiego ogorka w occie winnym. Zazartowalam wtedy, ze moze jest w ciazy, stad ten apetyt. Smialysmy sie wtedy obie do rozpuku.

Tydzien temu okazalo sie, ku mojemu i M. bezbrzeznemu zdumieniu, ze moja przyjaciolka bedzie miala dziecko.

Pierwszy raz obserwuje bliska mi kobiete, ktora jest w ciazy. Z ciekawoscia i fascynacja slucham wiec opowiesci M. o jej odczuciach, przezyciach, obawach i lekach, ale i o ekscytacji i wielkiej radosci. Jest dzielna. Gdybym ja znalazla sie w takiej sytuacji, to pomimo, iz jestem 26- letnia mezatka, bylabym jeszcze bardziej przerazona.
Tak wiele sie zmieni. Gdybym nawet nie wyjechala do Californi, to i tak wszystko byloby inne.
Skoncza sie poranne spotkania "na kawe", lunche, ktore trwaja 2 godziny a potem naturalnie przechodza w dlugie rozmowy, zakupy i calonocne przesiadywania przy filmach i popcornie. M. zaczyna zupelnie nowe zycie. Nie wolno jej legalnie napic sie alkoholu (ma tylko 19 lat), ale zycie uczynilo ja matka.
M. cieszy sie, ze przez najblizszy miesiac (do mojej przeprowadzki) bedzie mogla dzielic sie ze mna swoimi przezyciami. Ja rowniez chce byc przy niej, chce jej pomoc, gdy tego potrzebuje. Chce trzymac ja za reke, gdy sie boi i ocierac jej lzy gdy placze. Chce cieszyc sie z nia i obserwowac jak sie zmienia (ostatnio pokazywalysmy sobie nawzajem rozstepy na piersiach, jak dwie wariatki).
Chyba wreszcie doswiadczam prawdziwej przyjazni.
Nie mam wyksztalconego instynktu macierzynskiego, obce jest mi "tiu tianie" i "gu ganie" nad niemowleciem. Ja chce po prostu byc z nia, dla niej, przy niej, pomimo, iz to, przez co przechodzi, jest dla mnie kompletnie obce. Wiem, ze ona rowniez tego potrzebuje. Mam nadzieje, ze uda mi sie to, pomimo odleglosci, ktora bedzie nas dzielila.

Sunday, November 16, 2008

... sprobuje jednak znalezc jakies pozytywy obecnej sytuacji...

W Californi rosna palmy.
W Californi rosna pomarancze.
W Californi gubernatorem jest Arnold Schwarzenegger, ktory ponoc dobrze nia zarzadza, i ktory, pomimo uplywu czasu, wciaz wyglada calkiem apetycznie. Fajnie jest miec atrakcyjnego gubernatora.
W Californi (jesli mamy odpowiednie papiery) mozemy legalnie zakupic ziolo.
W Californi mozemy o 3 nad ranem nabyc 10 roznych rodzajow ciastek, chinszczyzne na wynos lub telewizor plazmowy (jesli tylko mamy takie zyczenie).
W Californi jest Hollywood. Przy odrobinie szczescia mozemy spotkac jakas znana osobistosc.
W Californi prawie kazdy ma dom z basenem. Moze my nie wprowadzimy sie do jednego z nich, ale jestem pewna, ze bedziemy miec mnostwo znajomych, ktorzy maja dom z basenem.
W Californi w marcu mozna jezdzic na snowboardzie w bikini.
Moze w Californi naucze sie surfowac?

Friday, November 14, 2008

Czarno to widze

California jest dla wszystkich krajem wiecznej szczesliwosci. Tamrosna palmy i pomarancze, niebo jest zawsze niebieskie, mozna chodzic wletnich sukienkach caly rok.

Dla mnie California to smog, ktory kompletnie zaslania piekne gory.
Dla mnie California to korki, w ktorych trzeba stac godzinami. Nienawidze korkow. Nienawidze spowodowanej nimi straty czasu.
Dla mnie California to przerazajace 10- pasmowe autostrady, po ktorychludzie jezdza w szalonym tempie i z niesamowita dynamika. Nie wyobrazamsobie prowadzic samochodu bez stluczki.
Dla mnie California to wszechobecni, nie mowiacy po angielsku Meksykanie. Szczyt ignorancji.
Dla mnie California to plaskie przestrzenie, upal, stojace powietrze, zapach wynajetego samochodu.

Wiem,ze przesadzam. Wiem, ze posiadam wyjatkowa zdolnosc adaptacji. Wiem, zepo miesiacu od przeprowadzki bede szczesliwa jak skowronek.

Ale na razie musze sobie ponarzekac. Mysl o opuszczeniu F., Iowa,miasteczka, w ktorym znalazlam swoje miejsce na ziemi i wspanialychprzyjaciol, sprawia, ze mam lzy w oczach.

Wednesday, November 12, 2008

Znowu zmiany

Za co kocham moje male miasteczko?

Tutaj poznalam M., moja przyjaciolke. Doskonale sie z nia czuje, roznica wieku miedzy nami zupelnie nie ma znaczenia.
Tutaj poznalam MF., mame M.. Stala mi sie bardzo bliska. Bardzo lubie z nia rozmawiac. Lubie jej poczucie humoru i jej meza, GF., ktory uosabia wszystko, co chcialabym osiagnac w zyciu: ma piekny dom, jest znanym grafikiem komputerowym i swietnym muzykiem. MF. swietnie piecze i gotuje. Co srode rano spotykamy sie u niej w domu, pijemy kawe, jemy nalesniki, ktore upiekla, albo muffiny, lub inne pysznosci... Rozmawiamy, ogladamy zdjecia, zwierzamy sie sobie.
Tutaj poznalam B., szefa Meza, ojca M.. B. potrafi dostrzec w ludziach potencjal, udziela dobrych rad, pracuje ciezko i duzo, ale kiedy sie bawi- to bawi sie na calego w mysl zasady "I work hard, I party hard". Ma piekny dom i kino w piwnicy. Robi swietnego kurczaka z sosem mojo.
M., MF., GF. i B. sa dla mnie jak rodzina.
Tutaj poznalam D., z ktorym co poniedzialek gramy i spiewamy.
Tutaj po raz pierwszy od dwoch lat zobaczylam snieg. Duuuuzo sniegu.
Tutaj mialam okazje sprobowac roznych pysznosci: kanapek z warzywami i humusem, zupy z baklazana, salatki z karczochem, czekolady z truskawkami i zielonym pieprzem i ajurwedycznej kuchni indyjskiej.
Tutaj czas plynie wolniej, ludzie usmiechaja sie do siebie i w kazdy pierwszy piatek miesiaca chodza na festiwale sztuki i muzyki. To wlasnie tutaj jest najwieksze zageszczenie artystow na mile kwadratowa.
Tylko tutaj roczny karnet na basen kosztuje tyle, ile w innych miastach karnet na miesiac.
Tylko tutaj w restauracji mozemy zobaczyc kobiete popijajaca kawe i robiaca na drutach.

Maz awansowal. 1- go stycznia 2009 rozpoczyna prace w Californi. Przeprowadzamy sie pod koniec grudnia. Znow bede jechac (tym razem 1800 mil) wielka ciezarowka z meblami, przyczepa, samochodem, mezem i kotem...

Tuesday, November 11, 2008

Dentystycznie

Na poczatek male wyjasnienie:
Jesli nie mamy ubezpieczenia dentystycznego, najbardziej korzystna finansowo opcja (dla pacjenta i lekarza) jest wyrwanie sprawiajacego problemy zeba.



A teraz notka wlasciwa:
Maz siedzi na fotelu dentystycznym z otwartymi szeroko ustami. Lekarz przyglada sie krytycznie jego prawej dolnej szostce (a raczej temu, co z niej pozostalo).
- To co, wyrywamy?- zadaje pytanie retoryczne.
Pochyla sie nad karta Meza, szukajac rubryczki "ubezpieczenie". Upewniwszy sie, ze Maz je ma, prostuje sie i mowi z entuzjazmem:
- Zab da sie uratowac!

Friday, November 7, 2008

Barack Obama

Nie mamy telewizji. Mamy telewizor ale nie mamy serwisu (gdy wprowadzilismy sie tu w lutym nie wykupilismy go i tak juz zostalo).

Spodziewalam sie, ze o wyniku wyborow dowiemy sie gleboka noca lub w srode rano, z gazet lub internetu. W tym roku po raz pierwszy mialam okazje byc swiadkiem wyborow bedac w Stanach Zjednoczonych: okolo 7 wieczorem zadzwonil B., szef meza, i zaprosil nas na wspolne ogladanie. Jedzac pizze z Chicago i popijajac ja piwem obserwowalismy rosnacy niebieski slupek, symbolizujacy ilosc glosow oddanych na Barack'a Obame.

Szczerze mowiac spodziewalam sie takich wynikow. Obama wygral zdobywajac 2/3 glosow.

Przemawial pieknie i bardzo wzruszajaco.

Nazajutrz gazety opublikowaly urocze zdjecia szczesliwej rodziny. Dziewczynki juz ciesza sie ze szczeniaczka, ktorego obiecal im tata. Niebawem cala czworka wprowadzi sie do Bialego Domu. Czy Barack, zapalony koszykarz, poleci wybudowanie boiska w okolicy? Do ktorych szkol zostana zapisane Natasha i Malia Ann? Czy nowy prezydent zakonczy wojne w Iraku? Czy wyciagnie Ameryke z kryzysu? Co z cenami benzyny? Te i inne pytania zadaja sobie wszyscy, o tym pisza gazety.

Mlody mezczyzna z otwartym umyslem. Pierwszy czarny prezydent Stanow Zjednoczonych. Czas na zmiany.



Ja rowniez jestem pelna nadziei. Teraz Barack Obama jest rowniez moim prezydentem.

Saturday, November 1, 2008

Halloween 2008

Czwartkowy wieczor spedzilam robiac z tiulu, koronek i wstazek kostium baletnicy.
Wczoraj Maz zrobil w pracy furore wygrywajac tymze kostiumem konkurs na najlepsze przebranie.
Wieczorem zas bylo politycznie. Maz w masce Barak'a Obamy, B. (szef meza) w masce Johna McCaina i ja, przebrana za Sare Palin, wyruszylismy w miasto na wedrowke po pelnych poprzebieranych ludzi klubach. Wszedzie robilismy furore. McCain kurtuazyjnie otwieral mi drzwi, po czym (trzymajac mnie pod reke) kroczyl dostojnie w kierunku baru. Za nami Obama radosnie machal do tlumu.
Swietujacy Halloween ludzie nie kryli swoich sympatii politycznych, nie szczedzili McCainowi zartobliwych szturchancow a Obamie przyjaznych poklepywan po plecach. Ja usmiechalam sie na prawo i lewo i przebakiwalam cos o przebrzydlych socjalistach. Bylo zabawnie. Niespodziewanie McCain zaczal namietnie sciskac moje dlonie i lapac mnie w jakichs niebezpiecznych okolicach. Juz, juz mialam przemowic B. do sluchu gdy zorientowalam sie. ze panowie zamienili sie maskami. Maz i B. sa podobnego wzrostu, o pomylke nie bylo wiec trudno. Na szczescie zalozyli rozne krawaty, na nich wiec postanowilam sie koncentrowac przy rozpoznawaniu, ktory to moj Maz.
Po wczorajszej nocy mozemy z cala pewnoscia stwierdzic, kto wygra wtorkowe wybory prezydenckie...

Friday, October 31, 2008

Dwuznacznie

Samotne przemierzanie kolejnych dlugosci basenu moze byc niekiedy nuzace. Czesto zaczynam wtedy rozmawiac z ludzmi plywajacymi na sasiednim torze, ktorzy, tak jak ja, przystaneli na chwile, aby chwile odpoczac i zaczerpnac powietrza.
Ostatnio moim towarzyszem konwersacji byl T., krzepki piecdziesieciolatek, medytator (wiem to, bo zauwazylam czerwona nitke zawiazana na jego przegubie).
Dzien pozniej, jedzac w kawiarni sniadanie z M. i jej chlopakiem, zauwazylam T. podchodzacego do kasy. Pomachalam mu przyjaznie. Przygladal mi sie przez chwile, nie poznawal. Po chwili usmiechnal sie i zakrzyknal entuzjastycznie:
-P! To ty! Nie poznalem cie. Zupelnie inaczej wygladasz, gdy masz na sobie ubranie!

W kawiarni zrobilo sie bardzo, bardzo cicho.

Wednesday, October 29, 2008

Slubne szalenstwo

Po wpisaniu w Google hasla "koszty wesela" portal http://www.we-dwoje.pl/ podal mi takie oto liczby:

SUKNIA ŚLUBNA
kupno 700 – 5000 zł
wypożyczenie 40 – 60% wartości sukni
pranie 100 – 200 zł

GARNITUR
kupno 500 – 1500 zł
wypożyczenie od 300 zł

SMOKING
kupno od 1000 zł
wypożyczenie od 350 zł

FRAK
kupno od 1300 zł
wypożyczenie od 500 zł

DODATKI
buty damskie 100 – 300 zł
buty męskie od 150 zł
welon od 150 zł rękawiczki 50 zł
stroik do włosów od 80 zł
koszula 50 – 150 zł
muszka 50 zł
krawat od 50 zł

USŁUGI KOSMETYCZNE
fryzjer 50 – 150 zł
makijaż od 80 zł
manicure od 50 zł

WIĄZANKA ŚLUBNA
kupno 50 – 200 zł

OBRĄCZKI
para od 500 zł

KOSZTY FORMALNOŚCI
opłata skarbowa w USC 75 zł
skrócony odpis świadectwa urodzenia 10 zł
ofiara dla kościoła ok. 500 zł
zapowiedzi ok. 100 zł
organista 50 zł

KOSZTY PRZYJĘCIA
restauracja od 100 zł/osobę
dekoracje sali i kościoła od 600 zł
tort 200 zł
alkohol na osobę 25 zł
oprawa muzyczna 1500 – 2000 zł
videofilmowanie 1000 – 2500 zł
fotograf od 10 zł/zdjęcie

DODATKOWO
samochód 100 – 300 zł
ustrojenie samochodu od 150 zł
zaproszenia od 1 zł/szt.
miejsca noclegowe dla gości – od osoby za dobę 60 - 120 zł


Po przeanalizowaniu tej listy latwo da sie stwierdzic, ze koszt przecietnego slubu i wesela to kilka tysiecy zlotych.
Rozumiem, ze na slub trzeba jakos wygladac (suknia, garnitur, obuwie, dodatki, uslugi kosmetyczne). Trzeba miec rowniez obraczki i kwiaty. Pamiatka z uroczystosci (film, zdjecia) oczywiscie tez musi byc. Na ceny formalnosci niestety nie ma sie wplywu.
Wesele natomiast, to zupelnie inna sprawa: zupelnie niezrozumiale jest dla mnie, jak mlodzi i ich rodzice moga lekka reka wydawac tak zawrotne sumy na (przyznajmy szczerze) jednorazowa impreze. Nie potrafie zrozumiec zapraszania na wesele calej masy osob, ktorych mlodzi nie znaja: znajomych rodzicow lub wieki nie widzianych ciotecznych babek, z ktorymi na codzien i tak nie utrzymuje sie kontaktu. Oczywiscie, jesli ktos ma pieniadze i ochote, aby je wydawac, to nic nie stoi na przeszkodzie, nie rozumiem jednak presji: tych gosci zaprosimy, bo "tak trzeba" a tamtych "bo wypada".
Zastanawia mnie rowniez dla kogo tak naprawde takie wesele jest przyjemnoscia: dla mlodej pary, ktora chcac nie chcac musi wytrzymac do rana z ludzmi w roznym stanie trzezwosci, czy dla gosci, z ktorych niektorzy przychodza, bo czuja, ze powinni, a nie dlatego, ze naprawde tego chca?
Nigdy nie chcialam miec wystawnego wesela. Obca byla mi idea "slubu jak z bajki", sukni jak bezy, hucznej zabawy do bialego rana (czytelnicy mojego bloga moga to wywnioskowac z moich poprzednich notek). Zawsze chcialam, aby byla to uroczystosc prywatna i wyjatkowa.
Ja i Maz pobralismy sie w srodku tygodnia, w Urzedzie Miasta. Na obiad weselny zaprosilismy do restauracji najblizsze nam osoby, te, z ktorymi chcielismy dzielic ten wazny moment w naszym zyciu (ich liczba zamknela sie w 20). Mysle, ze wlasnie ta kameralna atmosfera sprawila, ze wszyscy dobrze sie czuli w swoim towarzystwie. My rowniez bardzo przyjemnie wspominamy nasz slub i przygotowania do niego. Wszystko przebieglo szybko, sprawnie i latwo. Nam pozostalo tylko rozkoszowac sie tym dniem.

Monday, October 27, 2008

Buty

Jakis czas temu w Polsce kupilam za ciezkie pieniadze buty firmy Diesel. Skorzane, w kolorze szampana, na niewielkim obcasie.
Po kilku dniach noszenia przybrudzily sie nieco. Probujac je wyczyscic zauwazylam, ze kolor zlazi zostawiajac sine plamy. Zaniechalam czyszczenia.
Po krotkim czasie wypadly z nich fleki. To, na szczescie, dalo sie naprawic.
Probowalam znalezc paste w kolorze butow- bez skutku.
Wczoraj, wkurzona, zapastowalam je na bialo.

I pytam sie ja teraz: jaka szanowana firma robi buty, ktore kosztuja kupe forsy, a ktore psuja sie po kilku dniach noszenia? Co z tego, ze sa sliczne, skoro nie da sie ich potem zakonserwowac, bo nigdzie nie mozna znalezc pasty w odpowiednim odcieniu?

Zimno i ciemno- update

Juz jest cieplo. I jasno. Wlasciciel dopiero teraz zdecydowal sie wlaczyc ogrzewanie. Pokazal mi rowniez, gdzie znajduja sie korki (nie jest to w piwnicy, jak przypuszczala box'erka, ale na scianie na korytarzu).

Saturday, October 25, 2008

Zimno i ciemno

Zrobilo sie naprawde zimno. Ogrzewanie nie dziala. Wlaczylam je 5 dni temu, aby sie rozruszalo. Na prozno.
Podlaczylam 2 elektryczne grzejniki, ale obciazenie sieci bylo za duze i korki wyskoczyly. Nie wiem, gdzie je wlaczyc. Nie mam pradu w polowie mieszkania (to dosc ciekawe, czemu nie w calosci?).
Teraz mam zimno i ciemno.

Thursday, October 23, 2008

Impreza urodzinowa z surowym obiadem

Zostalismy wczoraj w ostatniej chwili zaproszeni na urodziny naszej kolezanki. Email z zaproszeniem sugerowal "obiad z surowych warzyw" (niektorzy mieszkancy F. tak wlasnie sie odzywiaja- tylko surowymi roslinami).
Pojawil sie problem: co przyniesc jako prezent. Po przeanalizowaniu wszystkich opcji stwierdzilismy, ze koszyk z owocami bedzie najodpowiedniejszy.
O 7 wieczorem stawilismy sie pod umowionym adresem. Zapukalismy. Nikt nie odpowiedzial, wiec postanowilismy po prostu wejsc.
W kuchni pracowalo zawziecie 5 osob, w tym gospodyni i solenizantka. Tej ostatniej udalo sie w koncu znalezc chwile, zeby podejsc do nas i przyjac zyczenia i prezent.
Goscie stanowili zlepek narodowosci, ras i kultur. Wszyscy byli w jakis sposob powiazani z Uniwersytetem. Wszyscy rowniez byli zwolennikami zdrowej zywnosci i medytatorami. Wyroznialismy sie. Ja (jedyna dziewczyna z makijazem i w butach na obcasie) oraz Maz (jedyny facet w koszuli z kolnierzykiem) stanowilismy kontrast dla ludzi ubranych w ekologiczne, malownicze ubrania. Niektorzy przygladali sie nam z zaciekawieniem.
Nie wiedzielismy co ze soba zrobic. Nikogo nie znalismy, nikt tez nie kwapil sie poznac nas. Mezowi w koncu udalo sie nawiazac jakas konwersacje ze stojacym obok Japonczykiem, ja zas usilowalam pomagac w kuchni.
Obiad okazal sie byc nadzwyczaj smaczny (zupa pomidorowo- awokadowo- bazyliowa na zimno oraz cukinia, pomidory i grzyby w sosie pesto, rowniez na zimno). Nieprzyzwyczajone zoladki reaguja na takie potrawy protestem. Na szczescie ja i Maz odzywiamy sie dosc zdrowo, uniknelismy wiec przykrych niespodzianek.
Towarzystwo przy stole zaczelo rozprawiac na temat mieszkancow Iowa i tego, jacy sa grubi i obrzydliwi, jak zle sie odzywiaja. Poczulam sie dziwnie. Nie czuje sie rodowita Iowanka, nie czuje sie rowniez gruba i obrzydliwa, ale nie lubie generalizowania ani forsowania pogladu, ze czyjs sposob odzywiania, poglady lub tryb zycia jest lepszy lub bardziej wlasciwy niz inny. Nie mialam ochoty zabierac glosu.
Okolo 9 z ulga opuscilismy lokal.

Ani E. (gospodyni) ani S. (solenizantka), jedyne dwie osoby w calym towarzystwie, ktore znalismy, nie zadbaly, bysmy poczuli sie dobrze w zupelnie nieznanym towarzystwie. Towarzystwo przyjelo nas chlodno. Zdziwilo mnie to, poniewaz wszyscy ludzie z kregu medytatorow/studentow/ekologow, ktorych do tej pory poznalam, byli bardzo przyjazni i otwarci. Widac sa wyjatki.

Tuesday, October 21, 2008

Crowl vs. zabka

Bylam wczoraj na basenie. Zawsze staram sie plywac wszystkimi stylami, ktore znam, i wyrobilam sobie juz pewien system jedenastkowy: 6 razy zabka, 2 razy crowlem, 2 razy na plecach, 1 raz motylem. I od nowa. Przemierzajac basen w te i spowrotem zastanawialam sie, dlaczego plywanie niektorymi stylami przychodzi mi tak latwo i naturalnie (zabka) a czemu inne sprawiaja mi trudnosc (crowl).
Wynurzywszy sie, aby zaczerpnac tchu, ujrzalam zupelnie lysego, brodatego faceta, w wieku moze 50 lat. Poruszal sie dziwnie. Po blizszym przyjrzeniu sie stwierdzilam ze zdumieniem, ze plynie on... crowlem do tylu. A potem do przodu. I od nowa.
Przygladajac sie doszlam do wniosku, ze crowlem lubia plywac osoby wysokie i szczuple (a taki wlasnie byl obiekt mojej obserwacji). Wydaje mi sie, ze moze ma to zwiazek z dlugimi rekami i predkoscia, ktora mozna dzieki nim osiagnac. Osoby niskie i przy kosci wybieraja zabke: moze wiaze sie to z niezlym "kopem" kraglej nogi?
Znajomy powiedzial mi pozniej, ze brodaty facet przychodzi na basen codziennie i plywa okolo 3 godzin non stop. Podobno w 1975 roku bral udzial w Olimpiadzie. Zadziwiajace.

Monday, October 20, 2008

Przepoczwarzanie bloga

Czytajac rozmaite blogi zauwazylam, ze w kazdym jest jakis moment... przelomowy. Cos sie zmienia. Dotychczasowe tematy, ktore autor(ka) podejmowal(a) odchodza na dalszy plan, pojawiaja sie nowe.
Tak jakby blog spelnil swoja funkcje- terapeutyczna, informacyjna- i teraz ma nowa. Jaka? Zwykle okazuje sie po jakims czasie. Zastanawiam sie tylko, czy autorzy zdaja sobie sprawe z tego "przepoczwarzania".
U mnie chyba wlasnie nadszedl ten moment. I, choc zamierzam pisac dalej, mam nieodparte wrazenie, ze teraz bedzie inaczej.
Mam nadzieje, ze zostaniecie ze mna.

Friday, October 17, 2008

10 corek

- Chce miec 10 corek- zakomunikowal mi ktoregos dnia Maz
Zbaranialam. I kto mu by je mial wszystkie urodzic, niby ja? Niedoczekanie!
- Dlaczego akurat corek?- zapytalam slabo. Z tego, co wiem, faceci zwykle chca miec synow.
- Bo siedzialbym, tak jak teraz, na kanapie, mialbym jedna po lewo a druga po prawo, dwie u moich stop, piata masowalaby mi plecy a reszta krzatalaby sie po domu dostarczajac mi przekasek i napojow. A synowie, szczegolnie niemowleta, to strasznie glosno placza i robia smierdzaca kupe. Im powiedzialbym "idzcie do mamy".

Coz za racjonalna argumentacja.

Saturday, October 11, 2008

Oktoberfest

W zeszly piatek w naszym miasteczku mialo miejsce Oktoberfest. Poza niemieckim piwem i kielbasa zakupic mozna bylo... kapusniak. Nie cieszyl sie on zbytnim powodzeniem, Amerykanie nie przepadaja za kiszona kapusta, a zupa z niej wydaje im sie byc dosc obrzydliwa.
Mnie kapusniak przypomnial wycieczke w Bieszczady i kolacje po calodniowym przemierzaniu gorskich szlakow: kwasnice na baraninie.

Sauerkraut soup spozylam z wielka radoscia.
M., moja przyjaciolka, nie odwazyla sie sprobowac.

Thursday, October 9, 2008

Amerykanie a alkohol

Krazy po swiecie opinia, ze Amerykanie nie potrafia pic. Ze te ich piwa to slabiutkie a do mocniejszych trunkow to oni glowy nie maja.
Cos w tym jest.
Moj 22 letni kolega przyznal mi sie, ze przepada za piwem. Wina, bialego, sprobowal w zyciu raz. Nie smakowalo mu.
Inny znajomy (25 lat) odkad skonczyl wiek, w ktorym legalnie mozna pic- nie pije. Mowi, ze nie umie, i ze zawsze konczylo sie to urwaniem filmu.
W pewne sierpniowe popoludnie, wracajac z meczu futbolu, zauwazylam w tlumie dziewczyne, w wieku lat moze 20, prowadzona przez dwie kolezanki. Dziewczyna nie byla w stanie sama isc. Slaniala sie na nogach, zgieta na ksztalt odwroconej litery "L". W koncu wyladowala na trawniku. Nietrudno bylo zauwazyc, ze byla kompletnie pijana.
W USA wiek, w ktorym mozna spozywac alkohol, to 21 lat. Co ciekawe, aby kupic papierosy (w wiekszosci stanow) trzeba miec zaledwie 18 lat. Uwazam, ze to niedopuszczalne. Palenie szkodzi. Alkohol w nadmiarze rowniez, ale uwazam go za uzywke innego rodzaju niz papierosy. Alkohol mozna pic z klasa. Czerwone wino dziala dobrze na serce, gorzka wodka pomaga na zoladek. Palic z klasa sie nie da. Papierosy nie dzialaja zbawiennie na nic.

Mysle, ze zakup papierosow powinien byc dozwolony od lat 21. Majac lat "nascie" wciaz jeszcze jest sie pod duzym wplywem rowiesnikow. Podniesienie granicy wieku, od ktorej palenie jest dopuszczalne, w jakims stopniu na pewno utrudniloby zakup tytoniu i zniechecilo potencjalnych zainteresowanych.
Utrzymalabym granice wieku, od ktorej dopuszczalne jest picie alkoholu (21 lat). Wydaje mi sie jednak, ze rodzice powinni uczyc swoje dzieci (jeszcze przed osiagnieciem pelnoletniosci), jak dziala alkohol, jak go spozywac i jak sie nim nie upic (przez okreslenie "uczyc" rozumiem "dac sprobowac"). Mysle, ze nieumiejetnosc i niechec do picia moich dwoch kolegow wynika z faktu, ze ich rodzice nieco zaniechali "alkoholowej edukacji". Oczywiscie nie potepiam ich: jesli nie maja ochoty pic, to szanuje to. Chodzi mi jedynie o uswiadomienie mlodziezy (jesli nie przez rodzicow to moze w szkole na lekcji), ze np. picie sporych ilosci alkoholu w 40- stopniowym upale moze skonczyc sie dosc kiepsko...

Thursday, October 2, 2008

Praca w domu

Jak to fajnie pracowac w domu.
Mozna sobie wstac o jakiejs nieprzyzwoicie poznej godzinie, chodzic w pizamie po domu. Rozpoczac dzien od partyjki hold'em-a online. Wychylic lampke wina juz we wczesnych godzinach popoludniowych.

Mozna rowniez, okolo godziny 15.00 (bedac pod wplywem alkoholu i w pizamie) zostac zaskoczonym przez pana policjanta, pukajacego do naszych drzwi, i proszacego o wskazanie mu drogi do biura managera budynku...

Monday, September 22, 2008

Wedkarstwo

Maz od zawsze powtarzal, ze lubi wedkowac. Nie mial niestety zbyt wielu okazji, aby realizowac swa pasje: w Birmingham, Alabama, nie mial znajomych, z ktorymi laczyloby go to samo zainteresowanie. Odkad sie przeprowadzilismy sytuacja zmienila sie.
Pewnego letniego popoludnia przyszedl z pracy podekscytowany i zakrzyknal:
- Ide z K. na ryby!
No i poszedl.
Wrocil szczesliwy. Fakt, ze nic nie zlowil, wydawal sie byc zupelnie nieistotny.
Od tamtej pory w domu zaczely pojawiac sie roznego rodzaju splawiki, plastikowe zaby i weze, a w koncu nawet nowa wedka oraz film instruktazowy pt. "Jak zlowic wielkiego okonia".
- Przynies no jakas rybe na kolacje- poprosilam ktoregos dnia, widzac, ze maz wybiera sie nad jezioro.
Niestety i tym razem ryby okazaly sie byc sprytniejsze. Maz wrocil z jeziora z marsem na twarzy:
- Zezarly mi wszystkie przynety- powiedzial grobowym glosem.
Tego wieczoru, obejrzawszy kilkakrotnie swoj film, Maz ubral sie w milczeniu i pojechal do walmartu. Wrocil wyposazony w bron ciezkiego kalibru: przynete z wiatraczkiem.
Nastepnego dnia, o godzinie 5 nad ranem, przed pojsciem do pracy, Maz rozpoczal nierowna walke z okoniami. Tym razem uwienczona zostala sukcesem: dumny jak paw przyniosl 2 ryby, ktore wraz z moja mama (ktora przyjechala w odwiedziny) przygotowalysmy na obiad. Okazalo sie jednak, ze... Maz ich jadl nie bedzie, bo nie przepada. Lubi jednak je lowic. Dziwny zestaw.
Kilka razy w tygodniu Maz bierze sprzet i znika na cale popoludnie. Lapie i wypuszcza, potem wraca z wypiekami na twarzy. Wychwala przy tym, jaki to wspanialy sport, wedkowanie. Ktoregos dnia postanowilam przekonac sie o tym sama. Pojechalismy razem nad jezioro, ja, Maz i K..
Byla godzina 7 wieczorem, sciemnalo sie. Na twarzach mezczyzn malowalo sie podekscytowanie. Zarzucili wedki. I jeszcze raz. I jeszcze.
Na pobliskim drzewie przysiadl wielki ptak, zuraw pewnie. Schowawszy glowe pod skrzydlem zaczal drzemac. Zastanawialam sie, czy nie wziac z niego przykladu. Bylo juz prawie zupelnie ciemno. Panowie z poswieceniem godnym lepszej sprawy zarzucali wedki i wpatrywali sie w metna wode. Skonczyli po godzinie.
Mnie pogryzly komary i pajaki.
Moja przygoda z wedkowaniem zakonczyla sie szybko i definitywnie.

W sobote Maz i K. wstali o 5:30 nad ranem. O 6 pojechali nad jezioro.
Wrocili o 9 wieczorem.
Z wycieczki przywiezli nakrecony wlasnorecznie pasjonujacy film pt. "M. i K. lowia ryby".
Czy to jest normalne zachowanie?

Sunday, September 14, 2008

Hydrant

Dziwna mamy ostatnio pogode. Nie dosc, ze leje jak z cebra, to jeszcze jest 25 stopni ciepla. To wszystko powoduje, iz jadac samochodem mamy zupelnie zaparowane szyby, bez wzgledu na to, czy wlaczymy na nie nawiew czy nie.
W jeden z takich wlasnie deszczowych, dziwnych dni, wracalismy noca z koncertu. Odwozilismy naszych znajomych, M. i S. do domu, i, nie znajac drogi, kluczylismy ciemnymi uliczkami. W pewnym momencie znalezlismy sie przed przejazdem kolejowym. 5 metrow od niego ujrzelismy dziwnie zaparkowany samochod i dwoje moknacych na deszczu ludzi, chlopaka i dziewczyne. Ludzie popalali papierosy i wygladali na zrezygnowanych.
- Czy cos sie stalo?- zapytal Maz przez uchylona szybe- Potrzebujecie jakiejs pomocy?
- Nam nic sie nie stalo- odparl chlopak. Zauwazylam, ze byl to Meksykanin z pochodzenia, ale poslugiwal sie biegle angielskim. Biala dziewczyna obok niego nie mogla miec wiecej niz 20 lat.- ale nie moge ruszyc samochodu. Przez zaparowane szyby nic nie widzialem w tym deszczu i wjechalem w hydrant.
Zaczelam sie zastanawiac, co tak naprawde sie stalo, ze facet nie moze wyjechac po bliskim spotkaniu z hydrantem. Czyzby uderzyl w niego zbyt mocno? Jesli tak sie stalo, to jakim cudem on i dziewczyna sa cali i zdrowi a w aucie nie otworzyla sie poduszka powietrzna?
Wysiedlismy razem z Mezem, aby blizej przyjrzec sie sytuacji. Dopiero wtedy zauwazylismy, ze auto wcisniete jest miedzy kraweznik a gorne ramie hydrantu (to, do ktorego przykreca sie waz strazacki) tak silnie, iz wyjechanie stamtad jest zupelnie niemozliwe. Opona jest przebita a silnik nie jest w stanie wyciagnac zablokowanego auta z potrzasku.
Wyciagniecie auta naszym Nissanem nie wchodzilo w gre. Tory kolejowe byly zbyt blisko (musielibysmy ciagnac wlasnie od ich strony) a w nocy pociagi przejezdzaly co jakies 5- 10 minut.
- Moze zadzwonimy dla was po "Triple A"?- zaproponowal Maz- mamy oplacone do lutego a skorzystalismy do tej pory tylko raz.
- Co to jest "Triple A"?- zapytal Meksykanin.
AAA to klub samochodowy. Raz na rok oplaca sie czlonkostwo- jakies $60 za osobe. W ciagu tego roku (jesli np. zatrzasniemy kluczyki w aucie, skonczy nam sie benzyna lub potrzebujemy holowania) mozemy kilka razy zadzwonic do nich po pomoc, ktorej udziela nam calkowicie bezplatnie. Do tego mozemy liczyc na znizki w kinach i muzeach. I to wszystko za tak niewiele!
Maz zadzwonil po pomoc, ja w tym czasie odwiozlam znajomych do domu.
20 minut pozniej ujrzelismy na horyzoncie migajace swiatla lawety. Wysiadl z niej krzepki 50- latek w zoltej kurtce przeciwdeszczowej. Obejrzal samochod uwieziony pod hydrantem, potrzasnal glowa z niedowierzaniem. Ja przypatrywalam sie Meksykaninowi. Mial okolo 30 lat, ramiona i szyje pokryte tatuazami. Pod lewym okiem mial wytatuowana malutka lezke. W niektorych srodowiskach oznacza to, ze brat, lub bliska osoba noszacego tatuaz, zmarla, gdy noszacy siedzial w wiezieniu (pusta lezka oznacza, iz ukochana osoba noszacego zostala zamordowana, polpelna zas, iz noszacy zemscil sie na mordercy ukochanej osoby). Pomimo oczywistych znakow wieziennych i zwiazanych z gangiem, facet wyslawial sie bardzo poprawnie, byl zadziwiajaco mily i uprzejmy. Zaoferowal nawet ociekajacemu woda Mezowi wlasna koszule do osuszenia sie.
Krzepki 50- latek, miedzy przejazdami pociagow, mial niewiele czasu na cala akcje: musial ustawic lawete na torach, opuscic platforme, podpiac lancuch pod auto, wciagnac je na platforme i zmykac gdzie pieprz rosnie. 2 minuty po wszystkim przejazd znowu zamknieto i zobaczylismy kolejny pociag. Facet ledwie zdazyl.
- Nie wiem jak ci dziekowac- Meksykanin nie posiadal sie z radosci- wybawiles mnie z opresji.
- Drobiazg- powiedzial Maz dajac Meksykaninowi wizytowke. Dziewczyna wyciagnela do mnie reke i usmiechnela sie.
Laweta odstawila samochod pod dom Meksykanina i odjechala. My pozegnalismy sie i rowniez pojechalismy do domu.

Podczas rozmowy w samochodzie doszlismy z Mezem do wniosku, ze jesli chcialoby sie celowo wjechac w hydrant tak, zeby zablokowac pod nim auto, byloby to niemozliwe do wykonania.
Wrocilismy do domu w dobrych humorach, pomimo, iz byla juz 11 w nocy a my bylismy przemoczeni do suchej nitki. Fajnie jest zrobic dobry uczynek. A poza tym... dobrze jest miec znajomosci w tzw. "szemranych" srodowiskach. Dobrze tez znac paru Meksykanow. Ogladaliscie "Weeds"? :)

Sunday, August 24, 2008

Durian

Bedac w Californi, w domu rodzicow Michaela, mialam okazje zetknac sie z owocem, ktory nazywa sie durian. Pewnego pieknego dnia otworzylam lodowke i... czym predzej ja zamknelam, poniewaz wydobywala sie z niej won zgnilego miesa i noszonych skarpet.
Durian.
Maz zaproponowal mi wtedy kawalek, ale stchorzylam i odmowilam.
W niedziele, po Festynie Stanu Iowa, pojechalismy z T. (Wietnamczykiem) i J. do azjatyckiego supermarketu, gdzie T. zakupil durian (jego dziewczyna chciala sprobowac).
W poniedzialek maz przyniosl mi kawalek hermetycznie zapakowanego owocu (prezent od T.).
Otworzylam pudelko.
Kotka podbiegla aby sprawdzic, co tez dobrego jest w pojemniku ale uciekla gdzie pieprz rosnie, gdy tylko poczula zapach.
Jakos nie mialam ochoty sprobowac.
We wtorek rano zebralam sie na odwage i zdecydowalam sie na konsumpcje. Otworzylam pudelko (ach, ta won nie do opisania) i nabralam troche kremowej substancji na widelec.
I wzielam ja do ust.
Durian smakuje troche jak skrzyzowanie mango i awokado. Jest slodki (czego nigdy bym sie nie spodziewala, sadzac po zapachu) ale jednoczesnie lekko gryzie w przelyk. Generalnie nie jest zly.
Zjadlam caly kawalek.

Tego dnia maz nie pocalowal mnie przed wyjsciem do pracy.


Dla zainteresowanych: http://en.wikipedia.org/wiki/Durian

Thursday, August 21, 2008

Iowa State Fair

W weekend wybralismy sie ze znajomymi na Iowa State Fair- Festyn Stanu Iowa. Jest to jeden z najwiekszych festynow w Stanach Zjednoczonych. Bylo to dla mnie pierwsze tego typu doswiadczenie. Domyslalam sie, ze bedzie to cos w rodzaju wesolego miasteczka, jednak rzeczywistosc przeszla moje najsmielsze oczekiwania.
Teren, na ktorym odbywal sie festyn, byl mniej wiecej rozmiarow sredniej dzielnicy w polskim miescie. A na tym terenie.... rozmaite atrakcje, ktore mozna podzielic na 4 kategorie:

1. Zwierzeta- najpiejniejsze konie, najwieksze byki, najbardziej welniste owce, najgrubsze swinie.

2. Sklepy, targi i galerie- na festynie mozna kupic maszyny rolnicze, przyczepy turystyczne, okazjonalne podkoszulki... Mozna rowniez isc do fryzjera lub obejrzec wystawe fotografii.

3. Jedzenie- nasze kubki smakowe doznaja rozkoszy, gdy bedziemy sie raczyc przysmakami takimi jak:
- parowki w ciescie smazone w glebokim oleju,
- parowki w ciescie smazone w glebokim oleju na patyku,
- krewetki smazone w glebokim oleju,
- krewetki smazone w glebokim oleju na patyku,
- krazki cebulowe smazone w glebokim oleju,
- krazki paprykowe smazone w glebokim oleju,
- kurczak smazony w glebokim oleju,
- kurczak smazony w glebokim oleju na patyku,
- swinska noga (smazona),
- cebula smazona w glebokim oleju,
- grillowana wieprzowina,
- grillowana wolowina,
- hot dogi,
- hamburgery,
- chipsy,
- frytki,
- lody (na patyku).

3. Wesole miasteczko- karuzele, skoki na bungee i kolejki gorskie, na ktorych mozemy zwrocic zjedzone wlasnie lokalne rarytasy na patyku.

Nad terenem, na ktorym odbywal sie festyn, unosila sie won smazeniny. Wokolo mozna bylo dostrzec ludzi z tluszczem kapiacym z potrojnych podbrodkow, gryzacych ze smakiem swinska noge, i podskakujace jak pilki (i tak samo okragle), umorusane lodami dzieci.
Choroba lokomocyjna, awersja do smazonego jedzenia i zmysl estetyczny sprawia, ze festyny nie naleza do moich ulubionych imprez...

Tuesday, August 19, 2008

Koncert dla nowych studentow MUM, 08-15-2008

Okolo poludnia zadzwonil S. z pytaniem, czy nie mam ochoty przyjsc do jego akademika, zeby jeszcze troche pospiewac przed koncertem. Okolo godziny 3 mialam pierwszy raz okazje podziwiac wnetrza dormitoriow Maharishi University of Management.
Prawde mowiac spodziewalam sie troche wiekszych luksusow: male pokoje, nagie, pomalowane farba olejna sciany i brak jakichkolwiek podzialow w pomieszczeniach rozczarowaly mnie nieco (glownie dlatego, ze wiem ile Uniwersytet kaze sobie placic za rok nauki). Wszystko to jednak bylo czystsze i duzo bardziej estetyczne niz polskie akademiki, w ktorych mialam okazje przebywac. Na szczescie S. udalo sie zrobic z tej klitki przytulne miejsce.
Przespiewalismy caly repertuar w pol godziny. Pojawil sie R. Cudowny Muzyk, Ktory Gra Na Wszystkim I Jest W Tym Absolutnie Doskonaly. Okazalo sie, ze jego gitara jest w czesciach i bez strun. Okolo godziny 4.45, bez wiekszego pospiechu, zabral sie za jej przygotowywanie.
O 5 S. pojechal instalowac zestaw perkusyjny na sali koncertowej.
O 5.30 Cudowny Muzyk wciaz zakladal struny na gitare.
O 6 zadzwonil S. i zaproponowal pojscie na obiad przed koncertem.
O 6.15 Cudowny Muzyk wciaz zakladal struny na gitare.
O 6.30 stwierdzilismy, ze na obiad juz za pozno. Pojechalismy do sali koncertowej, zeby zrobic probe generalna. Zostawilismy buty na korytarzu (tutaj zdejmowanie obuwia przed wejsciem do waznych miejsc jest na porzadku dziennym) i zabralismy sie za instalowanie sprzetu, w trakcie gdy inny zespol cwiczyl swoje piosenki: "Killing Me Softly", "El Mariachi" i pare innych, rzewnych utworow. Potem przyszla kolej na nas.

Powodem, dla ktorego wybralismy taki a nie inny repertuar, byl fakt, iz (zdaniem studentow) Maharishi University Of Management potrzebuje czegos, co by go nieco "rozruszalo". Do tej pory wszystkie wystepy skladaly sie z piosenek i tancow bardzo poprawnych politycznie, ktorym obce byly tematy samobojstw, narkotykow lub homoseksualizmu (ciekawe, ze najlepsze piosenki zawsze traktuja o samobojstwach, narkotykach lub homoseksualizmie). Podejrzewam, ze w jego murach nikt nie slyszal jeszcze takiej muzyki, jaka przygotowalismy my. Nic dziwnego, ze juz po pierwszej probnej piosence zlecieli sie studenci i nauczyciele z wyzszych pieter, aby sprawdzic, kto tez tam tak daje czadu.
Proba przebiegla sprawnie, z drobnymi zgrzytami, ktorych przyczyna byl Cudowny Muzyk R.. Prawdopodobnie spodziewal sie on, ze bedzie mial do czynienia z takimi samymi profesjonalistami jak on. My bylismy tylko grupa ludzi, ktorzy dowiedzieli sie, ze graja koncert 14 dni temu, i w ciagu tych dwoch tygodni staralismy sie (poza praca zawodowa, obowiazkami domowymi i snem) znalezc czas na proby. Na dodatek jedno z nas (ja) mialo gitare basowa w reku od 10 dni a inne (M.) dolaczylo do grupy 2 dni przed koncertem.
R. probowal nas tez przekonac do zmiany aranzacji piosenek, na co zdecydowanie sie nie zgodzilismy: proba generalna to nie jest czas na nauke i zmienianie czegokolwiek; to czas na przecwiczenie tego, co sie juz umie. Dasajac sie nieco, Cudowny Muzyk zajal swoje miejsce za keyboardem i z gitara (oczywiscie nie trzymala stroju, jak kazda gitara z nowymi strunami), na ktorej gral fantastyczne solowki. Jego gra nie pozostawiala nic do zyczenia. R. okazal sie byc naprawde doskonalym gitarzysta.

Nieco przed 8 sala byla juz w 3/4 wypelniona bosymi ludzmi. Po raz pierwszy w moim zyciu cos rozpoczelo sie wczesniej niz zaplanowane. Zamiast o 8:45 bylismy na scenie juz o 8:25. Reflektor, swiecacy mi prosto w oczy, uniemozliwial stwierdzenie, czy na sali znajduje sie moja "grupa wsparcia" (okolo 15 osob). Dopiero okrzyk B.: "Dawaj, P.!" upewnil mnie, ze jest tam przynajmniej jedna osoba, ktora mnie zna (reszta przyszla jakies 10 minut pozniej).
Ze zdziwieniem skonstatowalam, ze nerwy zupelnie mnie opuscily. Pozwolilo mi to swobodnie bujac sie w rytm granej przez nas muzyki... no i mialo oczywiscie przelozenie na jakosc mojego spiewania. 2 miesiace temu wystepowalam w kawiarni na "Open mic night", gdzie kazdy moze zaspiewac, i trema zzarla mnie totalnie. Teraz gralam i spiewalam zupelnie na luzie. Najbardziej zdenerwowanym z nas wszystkich byl chyba glowny wokalista, ktory z wrazenia zapomnial konferansjerki i probowal cos sklecic na poczekaniu.
Publicznosc byla swietna i przyjela nas bardzo goraco. Naprawde dalo sie wyczuc, ze studenci potrzebowali jakiegos "mocniejszego uderzenia" a nie tylko romantycznych pojekiwan (ktore, oczywiscie, tez maja swoj urok, ale sa szkodliwe w nadmiarze).
Za piosenke "Joker" Steve'a Miller'a dostalam owacje na stojaco.

Po koncercie popatrzylismy po sobie, usmiechajac sie, i stwierdzilismy nieskromnie, ze bylismy niesamowicie dobrzy. Spakowalismy sprzet i udalismy sie na male afterparty, kazdy w swoja strone: S. do dziewczyny, R. do lozka, odespac roznice czasu, ja, D. i M. na piwo do ogrodu znajomego.

W sobote rano ledwo podnioslam sie z lozka. Glowa, szyja i ramiona bolaly mnie okrutnie. Dopiero wtedy zdalam sobie sprawe, jak ciezka byla gitara na ktorej gralam...

W poniedzialek zostalam na ulicy zatrzymana przez dziewczyne, ktora zapytala, czy to ja gralam na koncercie w piatek. Uzyskawszy odpowiedz twierdzaca, powiedziala "Swietny koncert, byliscie wspaniali".


Nasz repertuar:
"Going Down In Flames" 3 Doors Down
"Save Tonight" Eagle Eye Cherry
"Otherside" Red Hot Chilli Peppers
"Wind Of Change" The Scorpions
"Monkey Wrench" Foo Fighters
"Clocks" Coldplay
"Joker" Steve Miller Band
"Fell In Love With A Girl" The White Stripes
"100000 Fireflies" Magnetic Fields
"Ring Of Fire" Johnny Cash, wersja Social Distortion


Friday, August 15, 2008

Ostatnie godziny przed koncertem

8 prob za nami. Ostatnia, generalna, odbedzie sie dzis przed samym koncertem.
Do wtorku nie mielismy perkusisty. Zupelnym przypadkiem okazalo sie, ze moj kolega zna jednego. M., Grek z pochodzenia, okazal sie byc strzalem w dziesiatke. Dolaczyl do nas w srode, 2 dni przed koncertem
Wczoraj rano okazalo sie, ze na miejscu nie ma naglosnienia i musimy je sobie sami zalatwic. Gleboka noca S. przytaszczyl do naszego studia 2 wielkie glosniki wypozyczone ze sklepu muzycznego.
Ostatni czlonek naszego zespolu przylecial dzis nad ranem z Holandii. R. jest ponoc fantastycznym muzykiem, ktory w mig potrafi nauczyc sie kazdej melodii, zatem bedzie mu musiala wystarczyc jedna proba przed samym koncertem.
Jest nas piecioro: Amerykanin, Polka, Holender, Niemiec i Grek.
Do koncertu zostalo 11 godzin. Trzymajcie kciuki.

Thursday, August 7, 2008

Spelnia sie moje najwieksze marzenie

Do miasta przyjechaly w odwiedziny corki kolegi. Aby uczcic to wydarzenie, w czwartek M. (ten sam, u ktorego czcilismy Swieto Niepodleglosci) zorganizowal impreze. Przybylo mnostwo ciekawych ludzi; kilku muzykow, studentow, medytatorow, instruktorka jogi i gej z Porto Rico. Jedlismy owoce i sery, pilismy wino. Wzielam do reki gitare i zagralam "Across the Universe". Wszyscy spiewali ze mna.
W F. mamy chyba do czynienia z najwiekszym zageszczeniem muzykow na mile kwadratowa na swiecie. Tutaj kazdy na czyms gra. Albo spiewa. Nic wiec dziwnego, ze po chwili impreza zamienila sie w male jam session.
Okolo godziny 11 w nocy, po wymianie adresow email i numerow telefonow, wszyscy rozeszli sie do domow.
W piatek, sprawdzajac co tez tam sie w sieci dzieje, znalazlam na Facebook'u wiadomosc od S., chlopaka, ktory bardzo udzielal sie wokalnie poprzedniego wieczoru.
- Nie grasz czasem na basie? Mamy wystep za 2 tygodnie i potrzebujemy basisty.
- Nie gram- odpowiedzialam- ale chyba nie jest to bardziej skomplikowane od gry na gitarze.
Wtedy do glowy wpadl mi genialny pomysl.
- Moge sie nauczyc. 2 tygodnie to sporo czasu a ja obecnie nie mam wielu zobowiazan.
- Zartujesz?- zapytal S. z niedowierzaniem.
- Nie. Kiedy robimy pierwsza probe?
W niedziele spotkalismy sie w domu D., glownego gitarzysty, ktory ma cale studio muzyczne w piwnicy: pianino, 2 gitary, 2 zestawy perkusyjne, bongosy, syntezator, mikrofony, piece, sprzet do nagrywania i Bog wie co jeszcze. Niestety nie posiadal gitary basowej, wiec dawalam z siebie wszystko na zwyklej, elektrycznej.
We wtorek S. przyniosl mi wypozyczona ze sklepu muzycznego gitare basowa. To byla dla mnie milosc od pierwszego wejrzenia. Ostatnie 2 dni nie wypuszczam jej z rak, chociaz wazy 4 kilo. S. i D. patrza na mnie nie mogac pojac, jak po dwoch dniach jestem w stanie grac na takim poziomie.
Przez dlugi czas czulam, ze moja gra na gitarze jest zbyt delikatna, zbyt klasyczna na rocka. Teraz, z basem i dobrym wokalem, znalazlam swoje miejsce w zespole. Wreszcie spelnia sie moje najwieksze marzenie.
Jestem basista i wokalista.

Saturday, August 2, 2008

Shape shifter :)

Jak co dzien rano zostalam obudzona przez kotke namietnym lizaniem po twarzy. Chcac nie chcac wstalam i dalam jej jesc. Spozywszy sniadanie, Pom- Pom pokrecila sie troche po mieszkaniu, po czym zaszyla sie gdzies, zapewne w celu uciecia sobie drzemki, ja zas zasiadlam na kanapie z laptopem na kolanach, aby sprawdzic poczte.
Pol godziny pozniej zaczelam powoli zbierac sie do wyjscia (umowilam sie z M. na kawe). Ze zdziwieniem skonstatowalam, ze kotka nie chodzi za mna krok w krok (co jest sytuacja wyjatkowa: zwykle gdzie ja- tam i ona), i ze nie ma jej w polu widzenia. Sprawdzilam jej lozeczko, szafe i ulubione parapety oraz koszyk na owoce, ktory od pewnego czasu zmienil swoja funkcje i jest teraz koszykiem na kota. Pom- Pom zniknela.
Na nawolywanie i potrzasanie pudelkiem z chrupkami odpowiedzialo mi stlumione miauczenie. Raz jeszcze sprawdzilam szafe oraz wszystkie szafki kuchenne i lazienke. Po chwili zorientowalam sie, ze miauczenie dochodzi z... kanapy. Podnioslam koc, wyjelam wszystkie poduszki.
Podnioslam kanape. Z rozdarcia w jej spodniej czesci pomachala do mnie biala lapa. Powiekszylam dziure pozwalajac kotu wyjsc na wolnosc.
Zastanawialam sie jak spore zwierze moze splaszczyc sie do dwoch cali, wpelznac pod kanape i wejsc do jej wnetrza. Odpowiedz na pytanie pojawila sie jak tylko postawilam mebel spowrotem na podlodze: bylam swiadkiem, jak Pom- Pom zmienia ksztalt, i w blyskawicznym tempie wsuwa sie spowrotem...

Tuesday, July 22, 2008

Przepisy- quiche z warzywami

Tak, tak, znowu pieke, chociaz obiecywalam sobie, ze wiecej nie bede. Maz pojechal robic zdjecia na maratonie, wiec korzystam z "wolnej chaty" i eksperymentuje w kuchni (tylko ja jestem swiadkiem moich ewentualnych niepowodzen).
Quiche udal sie nawet niezle, moglby byc troche bardziej slony (ale przeciez zawsze mozna dosolic) a kupny spod troche mniej slodki. Teraz mysle, ze w sumie mozna go bylo zrobic bez tego spodu i tez bylby dobry. Ale to juz plan na czas nastepnej nieobecnosci meza...


Quiche z warzywami

Skladniki:
-2 lyzki oliwy z oliwek,
-4 szklanki (=32 uncjowy= okolo litrowy pojemnik) swiezych warzyw (cukinia, papryka, cebula, pieczarki, brokul, baklazan...),
-1.5 lyzeczki soli (albo do smaku),
-1 lyzeczka bialego pieprzu (albo do smaku),
-1 lyzka swiezego, posiekanego estragonu (ja dalam suszony),
-4 jajka,
-11 szklanka (16 uncji= ok. 500ml) 20% smietanki,
-1/2 szklanki mleka,
-1/3 funta (150 g) startego odtluszczonego zoltego sera,
-1 kupny spod. Ja nabylam 2 spody o srednicy 9 cali (23 cm) i dobrze zrobilam, bo to wszystko nie zmiesciloby mi sie w jeden.

Jak zrobic:
Rozgrzac piekarnik do 350 stopni Fahrenheita (180 stopni Celsjusza). Na patelni podgrzac oliwe i podsmazyc wszystkie warzywa. Dodac pieprz, sol i estragon.
W misce ubic jajka, mleko i smietanki.
Nasypac troche tartego sera na kupny spod. Wypelnic warzywami. Posypac wierzch tartym serem. Zalac masa z miski. Wstawic do piekarnika i piec okolo 35- 45 minut az sie zetnie i ladnie przyrumieni. Wyjac z piekarnika, odczekac 5 minut. Kroic i jesc. Po ostygnieciu mozna podgrzewac w mikrofali lub jesc na zimno.

Przepis znaleziony w magazynie dla sportowcow.

Thursday, July 10, 2008

Jak sie oglada filmy z Mezem, a jak z dziewczynami.

Ogladamy z Mezem "Beowulfa". Malzonek podrywa sie lekko widzac wyrenderowane, nagie piersi Angeliny Jolie, ale napotkawszy moj karcacy wzrok, szybko traci zainteresowanie.


Malzonek na wyjezdzie sluzbowym. Ogladamy z dziewczynami "Beowulfa". Dochodzi do sceny, gdzie podczas rozmowy z Wealthow, bohater seksownym ruchem sciaga kolczuge i spodnie.
Cofamy film, aby (popiskujac z radosci) jeszcze raz zobaczyc ten striptease.
I jeszcze raz.

Monday, July 7, 2008

Swieto Niepodleglosci

4 lipca poplynal szybko na fali wina z Ohio. A bylo to tak:
Kolega M. urzadzil w swoim domu degustacje tego przedniego trunku. Jego mama, ktora przyjechala w odwiedziny, przywiozla ze soba skrzynke zrobionego z ekologicznych skladnikow wina w trzech rodzajach.
Maz wyjechal sluzbowo do Atlanty, Georgia. Punktualnie o 5 po poludniu stawilam sie wiec sama w domu M. z siedmioma kieliszkami (nikt inny tak imponujacej kolekcji nie posiadal, bylam wiec wybawca dla M., ktory w desperacji chcial serwowac gosciom wino z kufli do piwa). Na stole kuchennym pietrzyly sie zakaski: wegetarianskie kanapki, arbuz, truskawki, winogrona, sery... P., mama gospodarza, zrelaksowana, popalala ziolo na balkonie.
Przyszli goscie: lysiejacy facet, jakas dziewczyna z mama, B. z rodzicami, moja przyjaciolka M. z siostra... B., chudy, wysoki jak tyka mlodzieniec, dolaczyl do P.. Widzac to siostra mojej przyjaciolki tez wyciagnela swoja szklana faje z eleganckiej torebeczki. W tle przyspiewywal Bob Marley, pare osob tanczylo.
Jedzenia ubywalo. Nastroje sie polepszaly. Wyjelam ukulele z futeralu i zagralam kilka znanych i lubianych piosenek. Wszyscy spiewali ze mna.


Po wspolnym odtanczeniu "YMCA" postanowilismy zmienic miejsce zabawy. Okolo godziny 9 udalismy sie (kolyszac sie lekko) na glowny plac miejski, aby tam zakonczyc swietowanie Dnia Niepodleglosci. Dla niektorych jednak obchody tego swieta skonczyly sie znacznie pozniej: M., odprowadziwszy mnie do domu, udal sie na wycieczke po okolicznych barach.
Zasypiajac myslalam sobie, ze takie cos moze zdarzyc sie tylko tu, w F., w miescie, gdzie ludzie medytuja, oddaja sie sztuce i muzyce. Tylko tutaj na imprezie bawia sie obok siebie ludzie w wieku od 19 do 70 lat a synowie pala trawe z jednej fajki z mama. Kazdy robi to, co lubi, nie wazne, czy jest to picie, palenie, taniec czy tez granie na instrumencie i nic nie jest w stanie zaklocic tej sielanki. Prawdziwy Independence Day.

Wednesday, July 2, 2008

Z serii: fajny film wczoraj widzialam- "Jesus Christ Superstar"

Obejrzalam wczoraj film "Jesus Christ Superstar", po raz pierwszy od poczatku do konca.
Do wypozyczenia dziela sklonilo mnie wydarzenie, ktore mialo miejsce kilka tygodni temu w Birmingham. Przyjaciolka, odbierajac mnie z lotniska, zakomunikowala:
- Idziemy na musical "Jesus Christ Superstar".
Zgodzilam sie bez wiekszego entuzjazmu. Lubie musicale, ale tym razem milsze mi byly kapiel i lozko (bylam na nogach od 3 nad ranem). O 7 wieczorem zasiadlysmy w samym srodku sali teatralnej (nie bylo tlumow, wiec wybralysmy sobie najlepsze miejsca). Zgaszono swiatla, spektakl rozpoczal sie.
Na scene wszedl Jezus. Po jego pierwszej piosence odczulam przyjemne zaskoczenie: facet naprawde mial talent, i (dziwnym zbiegiem okolicznosci) glos podobny do aktora z filmu, ktorego strzepki pamietalam z dziecinstwa.
Podczas antraktu zajrzalam w program... i doznalam szoku, okazalo sie bowiem, ze przede mna stal legendarny Ted Neely, ktory jako 30- latek, w 1973 roku zagral Jezusa w filmie "Jesus Christ Superstar"! Teraz, w wieku 65 lat byl... no po prostu... po prostu niesamowity byl! Podczas jego piesni "I Only Want To Say (Gethsemane)" ciarki przeszly mi po plecach, a zakonczenie doprowadzilo do lez. Wyszlam z teatru oszolomiona.
Teraz, po obejrzeniu filmu, rozne mysli przychodza mi do glowy:
Ze glos Teda jest jak wino: im starszy tym lepszy.
Ze odgrywanie roli Jezusa przez 35 lat musi byc niezwykle obciazajace psychicznie... ale jakze wzbogacajace duchowo!
Ze film nic nie stracil na swojej aktualnosci.
I- ze ciesze sie, ze mialam okazje obejrzec to wspaniale widowisko.


---
Odrobilam tez prace domowa: ponizej, dla zainteresowanych, kilka stron z informacjami o Tedzie Neely, filmie i musicalu:
http://en.wikipedia.org/wiki/Ted_Neeley
http://www.imdb.com/name/nm0624189/
http://www.neeleyontheroad.com/
http://www.magicentertainment.tv/SUPERSTAR/index.html
http://www.magicentertainment.tv/superinfo.html
http://www.ibdb.com/show.asp?id=4880
http://en.wikipedia.org/wiki/Jesus_Christ_Superstar
http://en.wikipedia.org/wiki/Jesus_Christ_Superstar_%28film%29
http://www.reallyuseful.com/rug/html/index.htm

Tuesday, June 17, 2008

Czarny slub

Caly zeszly tydzien spedzilam w Birmingham, Alabama. Glownym celem wyjazdu byl slub mojej czarnej kolezanki z nie mniej czarnym kolega.
S. (panna mloda) poprosila mnie, abym byla jej druhna na slubie. Wiaze sie z tym szereg rzeczy, z ktorych wczesniej nie zdawalam sobie sprawy- druhna wystepuje na slubie w sukience, butach i bizuterii wybranej przez panne mloda, bierze udzial w probie przedslubnej i wogole skupia na sobie sporo uwagi. Do Birmingham pojechalam wyposazona w piekny stroj (z ktorym teraz nie mam co robic: kolor i kroj sukni praktycznie uniemozliwia zalozenie jej na jakakolwiek inna okazje), z metlikiem w glowie i mocnym postanowieniem "poplyniecia z pradem", co uchroni mnie przed popelnieniem jakichs wiekszych gaf.
Niewiele wiem o amerykanskich slubach, wiec nie wiedzialam czego sie spodziewac.
W przeddzien slubu wyruszylam do kosciola na probe. GPS prowadzil mnie drogami i bezdrozami do samego srodka czarnej dzielnicy. Zaparkowalam auto. Zasunelam szyby. Wlaczylam alarm. Trzy razy sprawdzilam, czy na pewno dziala.
Weszlam do sporej, przykoscielnej sali, w ktorej krzatalo sie okolo dwudziestu afroamerykanow przygotowujac obiad.
- Przepraszam- zaczelam, a stojaca najblizej murzynka obdarzyla mnie spojrzeniem pytajacym "czyzbys pomylila droge, biala dziewczynko?"- Czy tutaj odbywa sie proba slubu S.?
- Tak, to tu- odparla usmiechajac sie.- Wejdz i czuj sie jak u siebie.
Usiadlam i za chwile zostalam otoczona mezczyznami, ktorzy zaczeli zabawiac mnie rozmowa. Po chwili pojawil sie rowniez T., pan mlody, oraz S..
Poszlismy do kosciola. Koordynatorka slubna (czarna) ustawila nas w szyku, w ktorym mielismy maszerowac na wlasciwej ceremonii. Smiechom i ogolnej radosci nie bylo konca, tym bardziej, ze nie bylo mojego partnera, i wszyscy nie mogli sie doczekac jaka mine zrobi na wiesc, ze maszeruje w parze z jedyna biala dziewczyna na slubie. Podejrzewali, ze nie bedzie posiadal sie z radosci (czarni mezczyzni bardzo lubia biale kobiety). Wszystkie te zarty i rozmowy byly bardzo zyczliwe i nawet przez chwile nie czulam sie wyobcowana czy obrazana. P., dziewczyna stojaca w parze za mna, okazala sie byc przesympatyczna osoba i cala probe, poprobny obiad i wesele dnia nastepnego spedzilysmy razem.
Nastepnego dnia C., moj partner, nie mial ze znalezieniem mnie najmniejszych problemow. Dzieki Bogu byl nizszy niz ten, z ktorym przyszlo mi probowac dzien wczesniej (caly czas musialam chodzic na paluszkach, a on, biedak, i tak musial sie jeszcze pochylac).
Wybila godzina "zero". Orszak slubny ustawil sie w uzgodnionym szyku. Muzyka zagrala, machina ruszyla.
Stojac na podwyzszeniu obserwowalam trzystu gosci w kosciele. Z wielkim trudem wylowilam z tlumu dwie biale osoby: pania w wieku emerytalnym, oraz zone jednego ze swiadkow. Zaloze sie, ze wszyscy zastanawiali sie, skad tez ja sie tam wzielam.
Do kosciola wkroczyla S. prowadzona przez ojca. Stojaca obok mnie P. zaczela pociagac nosem. Mama panny mlodej byla juz dawno we lzach. Pastor (czarny) udzielil slubu. Fotograf (czarny) trzaskal aparatem. Kamerzysta (BIALY!!!) krecil sie w poszukiwaniu dogodnych ujec. Pol godziny pozniej bylo juz po wszystkim.
Wesele rozpoczelo sie z dwugodzinnym poslizgiem. Fotograf okazal sie niezgula, niezdolnym do szybkiego zrobienia pozowanych zdjec. Przysiegam, ze jesli wtedy dostalabym aparat do reki, bez przygotowania zrobilabym lepsze (i szybciej) niz on.
Na weselu bylo okolo 150 osob. Biala emerytka zniknela. Przez chwile widzialam zone swiadka ale i ona gdzies sie ulotnila.
Przyszla pora na wystep mimow. Wydaje mi sie, ze to jakas afroamerykanska tradycja. Dziwnym zbiegiem okolicznosci ja rowniez mialam taki wystep na moim weselu: nasz czarny przyjaciel ofiarowal nam swoj taniec w prezencie slubnym.
Potem bylo jedzenie (wszyscy goscie ustawili sie z plastikowymi talerzami w kolejce do kurczaka, fasolki, ryzu i szynki), krojenie ciasta, rzucanie bukietem i podwiazka oraz tance. Postanowilam sie specjalnie nie wychylac bo, jak wiadomo, biali nie potrafia skakac i tanczyc, P. jednak wyciagnela mnie na parkiet i juz po chwili bylam nauczana, jak tanczyc "shuffle". Widzialam kiedys tlum czarnych tanczacych razem w grupie, ale do glowy by mi nie przyszlo zeby do nich dolaczyc. Tym razem podrygiwalam radosnie ze wszystkimi, a kamerzysta i fotograf uwieczniali te wiekopomna chwile (musze, po prostu MUSZE zdobyc ten film i zdjecia, bo inaczej nikt mi nie uwierzy).
Wesele skonczylo sie jakies 3 godziny pozniej. Wymienilysmy sie z P. telefonami i adresami emailowymi i, pozegnawszy sie serdecznie, udalysmy sie kazda w swoja strone.

Podsumowujac:
Podobalo mi sie krotkie wesele i fakt, ze nikt sie nie upil. Podobal mi sie brak dalekiej rodziny, ktora zwykle zaprasza sie "bo wypada", a tak naprawde nie utrzymuje sie z nia kontaktu. Podobal mi sie brak obmierzlych wujkow, ktorzy po kielichu zaczynaja dobierac sie do posladkow co ladniejszych dziewczyn. Podobal mi sie brak idiotycznych zabaw, typu celowanie do butelki kielbasa przywiazana sznurkiem do talii.

Czarny slub, ktorego sie tak obawialam, okazal sie byc bardzo pozytywnym doswiadczeniem. Oczywiscie zdaje sobie sprawe, ze trafilam na ludzi na poziomie a nie na stereotypowych murzynow, ktorzy nosza tone bizuterii, zlote zeby, jedza kurczaka i arbuza, i tylko szukaja okazji, zeby sobie troche postrzelac.


Ogladaliscie "The Bucket List"?
Mysle, ze to jest wlasnie jedna z rzeczy, ktorych nalezy w zyciu doswiadczyc: byc jedyna biala osoba na czarnym weselu.


---
UPDATE: Niektore osoby poczuly sie urazone, ze uzywam w notce slowa "czarny". Pragne wiec wytlumaczyc, ze w Ameryce, w jezyku angielskim, w regionie, w ktorym bywalam, jest to najbardziej poprawne politycznie okreslenie afroamerykanow.

Szampon i odzywka dla konia- update

Nazwa firmy to Straight Arrow, a linia produktow to Mane'n Tail. Zapraszam do obejrzenia strony internetowej: http://manentail.com/ . Produkty sa naprawde pierwsza klasa.

Friday, June 13, 2008

Szampon i odzywka dla konia

Bedac w marcu zeszlego roku w Californi, zauwazylam w lazience moich szwagierek wielka butle z koniem na etykiecie. Podeszlam blizej. Napis na butli glosil: "Odzywka do wlosow dla konia, stosowac na grzywe i ogon". Nie wierzac wlasnym oczom poszlam do S. i N. po jakies dokladniejsze informacje.
I dowiedzialam sie, ze to odzywka dla konia ale i do uzytku ludzkiego (z tylu bylo o tym wyraznie napisane).
I ze wlosy po niej sa lsniace i miekkie.
I ze rosna w zawrotnym tempie.
Wiec sprobowalam.
Zaraz po powrocie z Californi poszlam do hipermarketu na stanowisko zwierzece i kupilam sobie wlasna butle (kilka dni pozniej znalazlam tam rowniez szampon tej samej firmy). Po drodze do domu zatrzymalam sie w pracy Meza, aby zobaczyc sie ze znajomymi.
- O, odzywka dla konia!- zauwazyla M. przechodzac obok mnie z jakimis papierami- Tez uzywam!
No prosze, pomyslalam, nie jestem sama.
Dwie minuty pozniej minela mnie A.:
- Co widze, odzywka dla konia! Moje zwierzeta pieknie po niej wygladaja... i ja tez lubie te jedwabista miekkosc moich wlosow.

Dwa tygodnie temu zwierzylam sie fryzjerce z moich wielomiesiecznych doswiadczen z szamponem i odzywka dla konia.
Ona tez uzywa.

Friday, June 6, 2008

Urodzinowe ukulele i oczekiwanie na przesylke- update

12:15- ukulele dotarlo do celu :) .

Happy Birthday to me!

Urodzinowe ukulele i oczekiwanie na przesylke

Zainteresowani wiedza, ze gram na ukulele.

Moja pasja rozpoczela sie calkiem przypadkowo: Maz znalazl na www.youtube.com taki oto filmik:

http://www.youtube.com/watch?v=0OMLoAtC9RY

Od kilkunastu lat gram na gitarze, wiec jak trudne moze byc granie na ukulele? Ma przeciez tylko 4 struny. Wybralam sie do pobliskiego sklepu i nabylam instrument, najtanszy z mozliwych, na probe. I tu byl moj blad: moglam przeciez przewidziec, ze mnie, zdolnej bestyi, gra na ukulele przyjdzie bez zadnego wysilku, i ze warto zainwestowac w lepszy sprzet.

Po 6 miesiacach na moim sklejkowym instrumencie zaczely pojawiac sie bable, az w koncu odkleila sie cala wierzchnia warstwa, wraz z mostkiem. Maz skleil ukulele uzywajac do tego celu kleju Gorilla Glue, dalo to mu jeszcze 6 miesiecy zycia (ukulele, nie Mezowi). 2 tygodnie temu w niedziele mostek wystrzelil w powietrze z glosnym BANG. Naprawa instrumentu kosztowalaby mnie $75, co stanowi prawie dwukrotna jego wartosc, postanowilam wiec kupic nowy, lepszej jakosci.

Zadziwiajace, jak niewiele mozna sie dowiedziec o ukulele od sprzedawcow w sklepach muzycznych. Maja oni duzo wiadomosci na temat gitar, bebnow, syntezatorow, ale ukulele (pomimo, iz jest w sprzedazy) wciaz stanowi zagadke. Wszystkiego dowiedzialam sie z internetu, miedzy innymi z forum portalu www.ezfolk.com .

Wybor padl na Ohana CK 35G (http://www.ohana-music.com/CK-35.html). Zblizaly sie moje urodziny, wiec moja wspanialomyslna Rodzina postanowila mi ukulele przysponsorowac (za co jej z tego miejsca serdecznie dziekuje).

28 maja zlozylam zamowienie w sprawdzonym i rekomendowanym przez wiele osob sklepie internetowym, ktorego siedziba glowna znajduje sie na Hawajach. Ktoz moze lepiej znac sie na ukulele niz rodowity Hawajczyk?

Mamy tutaj w Ameryce taki fajny system, dzieki ktoremu mozemy sledzic trase paczki, ktora zostala do nas wyslana, lub ktora my wyslalismy do kogos (moze ktos wie, czy jest juz cos takiego w Polsce?). I tak dowiedzialam sie, ze:

30 maja o 22:46 Hawajczyk otrzymal zaplate za ukulele.

1 czerwca o 23:27 w Honolulu na Hawajach ktos zeskanowal kod kreskowy paczki, ktora Hawajczyk dla mnie sporzadzil.

2 czerwca o 9:52 paczka opuscila Hawaje. O 18:15 ukulele przylecialo do Ontario w Californi. Jeszcze tej samej nocy o 22:32 kierowca UPS wyjechal z nim w dalsza w trase.

5 czerwca o 7:09 kierowca UPS dojechal do Lenexa, Kansas. Tego samego dnia o 13:39 po przepakowaniu ciezarowki inny kierowca wyruszyl w dalsza droge, aby o 17:33 dotrzec do miasta oddalonego od mojego miejsca zamieszkania o 2 godziny jazdy.

Dzis o 1:00 nad ranem ukulele wyruszylo w dalsza droge. O 4:32, w miescie oddalonym od mojego miejsca zamieszkania o pol godziny jazdy, jakis zaspany pracownik UPS przelozyl je do innej ciezarowki. Minute pozniej samochod znalazl sie na autostradzie prowadzacej do mojego miasteczka.

Jest 9:03. Juz za chwileczke, juz za momencik do moich drzwi zapuka poslaniec... dokladnie w moje urodziny.

Thursday, May 29, 2008

Nic mnie juz nie zdziwi

Poszlysmy z M. na lunch do naszej ulubionej, indyjskiej, ajurwedycznej restauracji. Jest to miejsce niezwykle: pracuja tam tylko 2 osoby, wlasciciel- kasjer i jego zona- kucharka. Restauracja jest otwarta od wtorku do piatku przez 2 godziny dziennie (lunch). W okreslony dzien tygodnia mozemy sie spodziewac okreslonej potrawy a do wyboru z menu mamy: lunch maly, sredni lub duzy. I juz.

Prawdopodobnie nie jest to najwykwintniejsza z jadlodajni, ale ma w sobie to cos, co sprawia, ze zawsze jest pelna. Byc moze tym czyms jest fakt, ze kucharka- hinduska mruczy mantry podczas gotowania, co przeklada sie na jakosc jedzenia. Po takim posilku jest sie szczesliwym caly dzien.

Siedzimy sobie i radosnie oddajemy sie konsumpcji, gdy nagle dzwoni moja komorka.
- Kochanie, gdzie jest kot?- Pyta Maz z lekka histeria w glosie.
- Jak to gdzie, w domu! Spi w swoim lozeczku- odpowiadam.
- Nie, nie ma jej. Jestes pewna, ze nie uciekla kiedy wychodzilas?
- Oczywiscie, ze jestem pewna, siedziala na srodku pokoju. Sprawdz jeszcze raz, czy nie ma jej w sypialni.
Slysze, jak Maz chodzi po mieszkaniu, wola "kici, kici", ale nic z tego nie wynika. Mowi, ze zadzwoni, jak tylko ja znajdzie.
Po 10 minutach nie wytrzymuje i dzwonie do Meza.
- No i co, nie ma jej?- pytam drzacym glosem.
- A... kotka? Tak jest... spi w swoim lozeczku- odpowiada beztrosko Maz.

...

- Jak to jest, ze mezczyzna nie potrafi zauwazyc szarego kota na czerwonym tle?- pytam M.
- No wiesz, musisz pamietac, ze zyjesz z facetem, ktory potrafi zgubic pare spodni w niewielkim apartamencie- odpowiada M.

To prawda. Malzonek kiedys przez 2 tygodnie szukal jeansow, ktore powiesil na wieszaku za drzwiami i ktorych nie widzial ilekroc zdejmowal z niego inne czesci garderoby.



Chyba nic mnie juz w zyciu nie zdziwi...

Wednesday, May 21, 2008

Swiadek Jehowy

Ktoregos wieczoru ktos zapukal do moich drzwi. Zainstalowawszy kota na lodowce (kazde otwarcie drzwi stanowi swietna okazje do ucieczki; zejscie z lodowki zajmuje kotu pare sekund, a mnie daje czas na manewry) wyjrzalam na korytarz. Przed moim mieszkaniem stal starszy pan w slomianym kapeluszu.
- Dobry wieczor- przywital sie uprzejmie- Jestem czlonkiem kosciola Swiadkow Jehowy.
Wstyd przyznac, ale w Polsce, gdy swiadkowie Jehowy stali przed moimi drzwiami- nie otwieralam, lub tez, gdy tylko zaczynali cos do mnie mowic, przerywalam zniecierpliwiona mowiac, ze nie jestem zainteresowana.

Skad to sie bierze? Ta niechec przed rozmowa na tematy wiary z ludzmi innego niz my wyznania? Czy to z obawy, ze zostanie obnazona nasza niewiedza (tak, tak, wiekszosc Polakow- katolikow niestety nie ma bladego pojecia o biblii i naukach Chrystusa)? Czy to moze ze strachu, ze wpuscimy do domu obcych, ktorzy nas obrabuja, zgwalca i zabija?

No ale przeciez wcale nie musimy ich wpuszczac do srodka, wystarczy, ze sami do nich wyjdziemy...

Tym razem wyszlam i ja.
- Czy masz ochote porozmawiac ze mna o koncu swiata?- zapytal uprzejmie pan.
- Czemu nie- stwierdzilam.
No bo wlasciwie co mi szkodzi.
No i porozmawialismy. O Armagedonie i o strachu ludzi przed nim, o tym, ze biblia swiadkow Jehowy przedstawia koniec swiata jako pozytywne wydarzenie- cale zlo, ktorego doswiadczamy na tym ziemskim padole skonczy sie, a wtedy czeka nas juz tylko raj i wieczne szczescie. Porozmawialismy o naszym miasteczku, o studentach z pobliskiego uniwersytetu, o roznych kulturach i krajach. Rob, bo tak mial na imie pan, zapytal, skad mam taki piekny akcent.
- Z Polski- odparlam.
- Z Polski!- Usmiechnal sie pan- Slyszalem o Polsce. Jest nas tam wielu. Ale... Polacy rzadko sa dla nas mili i nieczesto otwieraja nam drzwi... Nie wiem czemu. Chyba sie nas boja. A my przeciez jestesmy takimi samymi ludzmi jak oni! I chcemy tylko porozmawiac, nic wiecej.
Zrobilo mi sie przykro. No bo przeciez to prawda. Swiadek Jehowy to taki sam czlowiek jak ja, tyle, ze innej wiary. Nie stane sie jedna z nich od kontaktu wzrokowego czy slownego. Co mi szkodzi porozmawiac i dowiedziec sie wiecej o tych ludziach, ktorych tak boi sie wiekszosc Polakow?

Nie zostane Swiadkiem Jehowy. Prawdopodobnie nie zachowam nawet ulotki z numerem telefonu Roba.
Ale naprawde ciesze sie, ze otworzylam drzwi.

Thursday, May 15, 2008

Przepisy- zielona indonezyjska zupa kokosowa

Postanowilam podzielic sie z Wami przepisem na niezwykle oryginalne danie. Nawiasem mowiac bardzo jestem ciekawa, czy da sie je zrobic w Polsce (skladniki sa dosc dziwne i nie jestem pewna, czy wszystkie mozna znalezc w sklepie)

Zielona indonezyjska zupa kokosowa
Skladniki:
- mleko kokosowe, 2 puszki- to nie jest tylko woda z kokosa, lecz takze zmielony miazsz, wszystko w konsystencji plynnej,
- kubek wody,
- zielone curry ok. 50 g- mozna uzyc w postaci pasty lub proszku,
- 1 puszka owocu chlebowca (jackfruit)- grube na palec plastry pokrojone na cwiartki,
- 1 puszka serca bananowca (banana heart)- wyglada to jak glab z liscmi. Nie nalezy go kroic ani rozdrabniac: ma sie ciagnac.
- 1 puszka grzybow zakonserwowanych we wlasnym sosie- my tutaj uzywamy straw mushroom, czyli pieczarki lsniacej, przypuszczam, ze jesli wrzucimy pare zwyklych, swiezych pieczarek, to wyjdzie na to samo.
- 1 puszka pedow bambusa,
- 1 puszka malych kukurydzek,
- 6 plasterkow imbiru- nie nalezy go jesc, ma on tylko nadac smak,
- 5 lisci cytryny- tez dla aromatu,

Jak zrobic:
Owoc chlebowca razem z woda, w ktorej sie znajduje, doprowadzic do wrzenia w malym garnku i pogotowac jeszcze przez 10 minut (mozna tez po prostu wrzucic go razem z innymi skladnikami do garnka, ale bedzie nieco twardszy).
Do duzego garnka wlozyc mleko kokosowe, kubek wody i curry i, mieszajac, doprowadzic do wrzenia.
Dodac reszte skladnikow w kolejnosci wyzej wymienionej i doprowadzic do wrzenia. Niech pobulgocze jeszcze 15 minut.

Jest to danie bardzo ostre (nie polecam osobom, ktore nie przepadaja za pikantnymi potrawami lub nie lubia jarskiej kuchni). Niezaprawionym w boju polecam zagryzanie gotowanym ryzem lub chlebem. Sugeruje rowniez zakup duzego pudelka chusteczek higienicznych, jak rowniez otworzenie okien na przestrzal (nagle robi sie bardzo goraco). Na dzien konsumpcji polecam sobote- nieprzyzwyczajone zoladki i jelita (tak jak moje za pierwszym razem) moga dac o sobie znac, ale ta zupa jest tego warta...
Dobrze przechowuje sie w lodowce. Pozniej mozna przygrzewac pod przykryciem (lubi wybuchac) w mikrofali przez ok. 3-4 minuty.

Czekam na relacje tych, ktorzy sie odwazyli i sprobowali...

Saturday, May 10, 2008

Sila reklamy

Przed sklepem z odzieza firmy Abercrombie & Fitch stoja dlugowlosa dziewczyna i czarnoskory mezczyzna. Sa zywymi reklamami- ubrani w firmowe ciuchy, atrakcyjni, usmiechnieci, zapraszaja do srodka.

Pal szesc ubrania, ale chetnie kupilabym tego modela...

Plany na weekend

Rozpoczal sie sezon, w ktorym Malzonek moj pracuje nie tylko w tygodniu, ale rowniez w weekendy. Piatkowe, sobotnie i niedzielne wieczory spedzam z M., corka szefa meza. Pomimo duzej roznicy wieku, ktora nas dzieli (7 lat), bardzo sie zaprzyjaznilysmy. Weekendowe noce spedzamy beztrosko ogladajac filmy na dvd, jedzac tony prazonej kukurydzy i mieszanki bakaliowej (starannie wybierajac wszystkie m&m's-y), oraz malujac sobie paznokcie u stop.
Na moje nieszczescie, M. oraz nasz kumpel B., pracuja w tej samej firmie co Maz, i rowniez czasem wyjezdzaja w weekendy. Tym razem pojechali wszyscy: Maz, M. i B.. Zostalam sama.
W dniu wczorajszym moj odtwarzacz DVD zarzezil, zacharczal i odmowil wspolpracy. Nie mogl wybrac lepszej okazji- zostalam pozbawiona wieczornej rozrywki na caly weekend.
I w to piatkowe, deszczowe popoludnie, snuje plany na najblizsze dwa dni:
- wyspac sie (zadanie moze byc nieco utrudnione przez kota, ktory bladym switem nie tylko namietnie lize mnie po twarzy, ale ostatnio rowniez odkopuje mnie pazurzasta lapa z moich wlasnych wlosow),
- popracowac troche (ale nie za duzo),
- posprzatac w mieszkaniu,
- poskladac pranie,
- pojsc na basen lub pojezdzic na rowerze, w zaleznosci od pogody,
- rozpracowac do konca napoczeta butelke wina,
- zrobic zakupy na najblizszy tydzien- uwzglednic w nich krewetki, ktorych Maz nie jada, a ktorymi (w ramach poprawienia sobie nastroju) mam zamiar samotnie sie opychac,
- pograc na gitarze, ewentualnie opanowac po mistrzowsku jakas piosenke, nagrac film i wstawic na youtube.

A Wy? Co robicie jak juz naprawde wszyscy wyjada i nie ma do kogo sie odezwac?

Milego weekendu wszystkim zycze!

Tuesday, May 6, 2008

Nie zadzieraj z ludzmi, ktorzy przygotowuja twoje jedzenie- notka dedykowana Anicie

Na pewno kazdy z Was, drodzy czytelnicy, byl kiedys w eleganckej restauracji. Biale obrusy, blyszczace sztucce, przygaszone swiatla, swiece... wszystko to wyglada niezwykle profesjonalnie. Osoby stolujace sie w takich miejscach wyobrazaja sobie zapewne, ze kelnerzy, przemieszczajacy sie bezszelestnie po sali z powaga na twarzy, zachowuja sie tak samo na zapleczu kuchennym, ze kucharze i caly personel pracuja w ciszy i skupieniu, koncentrujac sie na wykonywanych czynnosciach.
Mialam kiedys okazje pracowac w ekskluzywnej restauracji (serwujacej glownie owoce morza), z przyjemnoscia wiec uchyle rabka tajemnicy...

Rzucanie sie jajkami czy serwetkami nie jest juz niczym nadzwyczajnym. Niektorzy znudzeni zmywacze potrafia podpalic przyprawy o gryzacym, dusznym zapachu, polozyc je na plaskiej patelni i wsunac przez szczeline pod drzwiami do toalety, z ktorej akurat korzysta jakis pracownik. Ilez radosci moze sprawic widok kaszlacego kolegi wybiegajacego z wc ze spodniami w garsci i lzami w oczach!
Zdarza sie czasem, ze do restauracji przychodza duze grupy ludzi na obiady biznesowe. Jako asystentka kelnera dostalam kiedys od kolegi polecenie, aby dolewac gosciom wina duzo i czesto, tak, zeby sie szybko spili. Kolejne butelki schodza szybko, rachunek jest wyzszy, a wtedy napiwek tez jest wyzszy. Za udana wspolprace w upiciu 18 osob znajomy kelner odpalil mi kiedys bezinteresownie calkiem pokazna kwote.
Na porzadku dziennym jest dokanczanie tego, co ludzie nie zjedli. Wiekszosc personelu nie widzi nic zlego w spozyciu nietknietego kawalka ryby, malzy, frytek czy kawalkow sushi pozostawionych na talerzu (wiadomo, ze nikt tego wczesniej nie nadgryzl), zdarzaja sie jednak tacy, ktorzy polasza sie na calkiem wysluzony juz stek.

Bardzo ciesze sie, ze mialam okazje pracowac w takim miejscu, nie tylko ze wzgledu na te wszystkie zabawne sytuacje. Nauczylam sie rowniez szacunku dla ludzi, ktorzy mnie obsluguja: wiem, jakie to uczucie, gdy do zamkniecia restauracji zostalo 5 minut, a tu nagle przychodzi duza grupa ludzi, ktorzy chca jesc tu i teraz. Wiem, jakie to uczucie obslugiwac goscia, ktory o wszystko sie czepia.
Polecam film "Waiting" ("Kelnerzy"). Uwierzcie mi, sytuacje w nim przedstawione niewiele roznia sie od rzeczywistosci, a stwierdzenie "nie zadzieraj z ludzmi, ktorzy przygotowuja twoje jedzenie" powinno zapasc kazdemu gleboko w pamiec...