Tuesday, January 29, 2008

Trudny wiek, brak wychowania czy roznice kulturowe?

Mlodsza siostra Meza, N., jest w tzw. "trudnym wieku" (16 lat). Podbiera rodzicom pieniadze z portfela, mowi, ze idzie sie uczyc, a tak naprawde idzie na impreze, nie chce jej sie uczyc. O ile to ostatnie jest dla mnie w pelni zrozumiale (nikomu w wieku 16 lat nie chce sie uczyc, mnie tez sie nie chcialo), to inne rzeczy nieco mnie dziwia.
Kilka tygodni temu N. wybierala sie na szkolna zabawe, na ktora zaprosil ja jej chlopak. Na taka okazje nalezy oczywiscie zakupic odpowiednia sukienke. N. poprosila nas o wsparcie finansowe, ktorego chetnie jej udzielilismy. Nieco pozniej okazalo sie, ze moi tesciowie zabronili N. pojsc na zabawe (aby zmotywowac ja do pilniejszej nauki) dlugo przed jej rozmowa z nami. Nietrudno zgadnac jak sie z Mezem poczulismy.
Nie wiem, czy to kwestia roznic kulturowych, czy po prostu wychowania, ale z reka na sercu moge powiedziec, ze w czasach mojej "burzy i naporu" NIGDY nie uszczknelam rodzicom banknotow z portfela i NIGDY nie sklamalam, ze ide do kolezanki uczyc sie, podczas gdy faktycznie szlam sie gdzies zabawic. Wydawalo mi sie to po prostu nie w porzadku. Usprawiedliwianie takich wybrykow mlodym wiekiem brykajacej uwazam za poblazanie, jestem jednak pewna, ze z krnabrnych nastolatkow moga wciaz wyrosnac porzadni dorosli.
Maz twierdzi, ze nie zna absolutnie nikogo, kto bedac w okresie dojrzewania nie wykrecalby podobnych numerow, i ze jestem jedynym mu znanym wyjatkiem, ja jednak mysle, ze sa jeszcze gdzies na swiecie ludzie mnie podobni.
Sa? Czy nie ma? Pozwolę sobie wstawić sondę. A najlepiej dwie:

Z czego wynika krnabrnosc nastolatkow?

Bylem grzeczny czy mialem rozki?

Saturday, January 26, 2008

Zlosliwosc rzeczy martwych

Dziwnym trafem stalo sie tak, ze jestesmy z Mezem szczesliwymi posiadaczami dwoch zepsutych samochodow. Mazda RX7 ma luzny kabel na akumulatorze, ktory prawde mowiac jest juz tez dosc slaby. Honda civic ma jakies problemy z tzw. transmission czyli przekladnia badz walem napedowym (specjalisci beda wiedzieli o co chodzi): biegi wchodza ciezko i cos tam dziwnie rzezi. Jako ze mazda pali duzo, po miescie poruszamy sie honda. Ja czasami jezdze mazda, jednak przezornie woze ze soba kable do uruchamiania samochodu za pomoca czyjegos akumulatora.
W zeszly weekend w hondzie przestal wchodzic bieg czwarty: z trzeciego odrazu wrzucalismy piaty. W poniedzialek stracilismy i ten bieg. We wtorek rano nie udalo sie Mezowi dojechac do miejsca przeznaczenia, gdyz skrzynia biegow odmowila wspolpracy. Potem zmienila zdanie i teraz mamy trzy pierwsze biegi i wsteczny (czasami).
O 5 rano w zeszla srode odwozilam Meza na samolot. Z trzema biegami nielatwo osiagnac przyzwoita predkosc pozwalajaca na dojechanie na lotnisko na czas, postanowilismy wiec jechac mazda. Uzylismy kabli i trzybiegowej hondy do jej uruchomienia. Calujac Malzonka na pozegnanie zapytalam:
- Ktorego auta radzisz mi uzywac podczas Twojej nieobecnosci?
- A z ktorym bedziesz sie czula bardziej komfortowo?- zapytal on kurtuazyjnie.
Majac do wyboru trzybiegowa maszyne, ktora niewiadomo kiedy moze przestac jechac i zdychajacy od czasu do czasu akumulator, wybralam to drugie.
Wrocilam z lotniska, zaparkowalam samochod, poszlam spac. Po przebudzeniu wybralam sie do fryzjera. Samochod zapalil bez problemu.
W drodze powrotnej zadzwonil Maz. Zjechalam na parking pobliskiej apteki, by rozmawiac swobodnie, nie lubie bowiem prowadzic jedna reka a druga sciskac komorke. Po skonczonej rozmowie czekala na mnie niespodzianka: mazdy nie dalo sie odpalic. Nic to, pomyslalam sobie, mam przeciez kable.
Cztery osoby probowaly ze mna uruchomic samochod za pomoca czterech roznych akumulatorow, mazda jednak milczala jak zakleta. Auto zostalo na parkingu a kolega V. odwiozl mnie do domu. Po konsultacji telefonicznej z Mezem ustalilismy, ze kupie akumulator. Lalo niemilosiernie, postanowilam wiec, ze zrobie to nazajutrz. Sasiad Gwatemalczyk, poproszony o podwiezienie mnie do sklepu, chetnie sie zgodzil.
W czwartek rano pojechalismy na miejsce spoczynku mazdy. Cos mnie tknelo z zarzadzilam "akcje kable" jeszcze raz, dla przyzwoitosci. Samochod zapalil i bez najmniejszych problemow dojechalam do domu. Czyzby zlosliwosc rzeczy martwych?
Wczoraj dokonalismy zakupu auta Nissan Xterra z 2000 roku. Teraz musimy znalezc kupcow na dwa trupy.

Monday, January 21, 2008

Snieg w Alabamie

Przez caly miniony tydzien zapowiadano w wiadomosciach opady sniegu w Alabamie. Kataklizm mial nastapic w nocy z piatku na sobote. Ze sklepow zniknela woda i baterie.
Wracajacy z Iowa Maz, utknal na lotnisku w Atlancie: wszystkie samoloty byly opoznione. Po czterech godzinach czekania, okolo godziny 22.00 zostal poinformowany, ze wszystkie loty zostaly odwolane, a nastepny samolot do Birmingham odleci dopiero nazajutrz o godzinie 17.00 (na szczescie udalo mu sie znalezc faceta, ktory rowniez wybieral sie w ta sama strone, i we dwoch wypozyczyli sobie samochod; grubo po polnocy byl juz w domu).
Obudzilismy sie rano i stwierdzilismy, ze snieg faktycznie pada a wszystko pokryte jest centymetrowa warstewka bialego puchu. Ulice opustoszaly. W telewizji odradzano jakiekolwiek podroze. Maz zerwal sie z lozka, chwycil aparat i zaczal robic zdjecia (ostatnie tego typu opady mialy miejsce w 1993 roku).
Poszlismy na spacer. Wokol roilo sie od dzieci i doroslych, z podekscytowaniem lepiacych male balwanki. Wiekszosc sklepow i restauracji byla pozamykana a na drzwiach pojawialy sie informacje: "Zamkniete z powodu pogody. Przepraszamy.". Tutaj, na poludniu, gdy tylko temperatura spadnie lekko ponizej zera lub, co gorsza, gdy zapowiadane sa opady sniegu, zamyka sie szkoly, nie idzie sie do pracy, z ulic znikaja samochody. A wszystko to przez centymetr sniegu, po ktorym do wieczora nie bylo juz ani sladu. To ciekawe, ze jak w Polsce spadnie metr sniegu i zablokuje ci wyjazd z garazu, nikt nie bedzie ci wspolczul lub usprawiedliwial twoja nieobecnosc w biurze: musisz wstac bladym switem, odkopac garaz lub samochod, i stawic sie punktualnie w pracy.
Pod koniec lutego przeprowadzamy sie z Mezem do Iowa. Stan ten ma klimat zblizony do polskiego. Przezorny Maz nabyl juz grube skarpety po kolana i cieple kalesony, pare swetrow oraz dzinsy podszywane flanela. Ja ograniczylam sie tylko do zakupu cieplejszej kurtki i szalika (pomimo sugestii Meza, ktory radzil, zebym kupila DWIE KURTKI, czy ja bym je miala nosic jedna na druga?). Myslimy rowniez powaznie o kupnie nowego samochodu (oba nasze obecne auta to wraki, ale o tym nastepnym razem). Malzonek rozbawil mnie setnie stwierdzajac, ze w plaskim jak desta stanie Iowa niezbedny bedzie naped na cztery kola. Pouczylam go, ze takie cos to owszem, ale w gorach, a tam, gdzie sie wybieramy, w zupelnosci wystarczy mu przyzwoite auto i zimowy komplet opon.
Zabawne to wszystko.

Thursday, January 17, 2008

Co kraj to obyczaj

Ksiazka do nauki indonezyjskiego z ktorej sie ucze; jeden z poczatkowych rozdzialow; pare podstawowych zwrotow:

- Mam na imie Yasemin.
- Jestem balijska tancerka.
- Jemy smazony ryz.


Ksiazka do nauki polskiego z ktorej uczy sie Maz; jeden z poczatkowych rozdzialow; pare podstawowych zwrotow:

- Szukam sponsora.
- Poprosze kilogram kielbasy zywieckiej.
- Tu nie ma wodki.

Tuesday, January 15, 2008

Cokolwiek sie dzieje- nie panikuj

Nalezymy z Mezem i paroma znajomymi do Towarzystwa Grotolazow. Czlonkowie tej grupy chodza- lub tez pelzaja- po roznego rodzaju jaskiniach. Sytuacja jest o tyle zabawna, ze ostatni raz na ostatnim spotkaniu tego towarzystwa bylismy jakis rok temu, zas ja jeszcze w amerykanskiej jaskini nie mialam przyjemnosci przebywac. W dniu wczorajszym mial sie odbyc moj pierwszy raz.
- Pamietaj- mowil tonem znawcy maz, zwijajac liny i pakujac kaski i rekawice- grunt to zachowac zimna krew. Jesli cokolwiek sie stanie- nie panikuj. Bedzie ciemno, bedzie ciasno i bedzie pelzanie na czworakach w wodzie.
Daleko mi do panikary ale pokiwalam tylko glowa ze zrozumieniem. Bylam przygotowana na wszystkie te rzeczy.
W poludnie, wraz z dwoma roslymi kolegami L. i E. oraz zona jednego z nich, A., pojechalismy 35 mil od naszego miasta do Bangor Cave. Jest to niewielka jaskinia, w ktorej w czasach prohibicji odbywaly sie zabawy i libacje. Po przyjemnym, adaptacyjnym spacerku w ciemnosci, pojechalismy nieco dalej i zaparkowalismy przy duzej dziurze w skalach.
Pierwszy do dziury wszedl L., wysoki, rudy dryblas. Za nim podazylam ja, A. (Kolumbijka), potem pocacy sie niemilosiernie E. i moj Maz.
- Nietoperze- wzdrygnal sie L.- Jak ja nie lubie nietoperzy.
Nasi mezczyzni przypomnieli sobie historie, jak to pewnego razu wpelzli do tej wlasnie jaskini i jeden z nich zawadzil niechcacy kaskiem o spiace stworzenie. Wyrwany ze snu nietoperz zaczal latac jak oszalaly, kojarzac sie chlopakom z Dracula, wysysaniem krwi i wscieklizna. Do tragedii jednak nie doszlo i nikt nie przedzierzgnal sie w zadna krwi bestie, trauma jednak pozostala.
Popatrzylam na sklepienie jaskini usiane gdzieniegdzie brazowymi kulkami i usmiechnelam sie tylko. A. przylaczyla sie do mnie. Z rozbawieniem obserwowalysmy L., ktory pelznac na czworakach pod nietoperzami wyraznie przyspieszal.
Po kilkunastu minutach wedrowki usiedlismy aby odpoczac. Zgasilismy latarki aby oszczedzic baterie.
- Widzieliscie filmy "Cave" i "Descent"?- zagadnal taktownie maz chcac nas troche postraszyc (dla niewtajemniczonych: oba filmy opowiadaja o grupie ludzi, ktorzy w jaskini napotykaja na krwiozercze potwory i gina jeden po drugim). L. i E. szybko zapalili latarki.
Ruszylismy dalej. Dotarlismy do korytarza wypelnionego woda po kolana. Maz ruszyl pierwszy ale za chwile przystanal.
- Tam cos jest- powiedzial udajac wystraszonego- Ja nie ide pierwszy. E. niech pojdzie.
- Chyba na glowe upadles- odparl E. drzacym glosem- Tylko nas straszysz. Idziesz pierwszy.
Maz poszedl pierwszy ale za chwile wrocil i z przerazeniem jeknal: Tam ktos lezy. Widze CIALO!
Nasi mezczyzni lekko sie sploszyli. Popatrzylam na A. a ona na mnie. "Jak dzieci" powiedzialysmy do siebie.
Po ustaleniu, ze zadnych trupow w wodzie nie ma, a Maz robi sobie przyslowiowe jaja, ruszylismy dalej. Maz wszedl do korytarza pierwszy ale za chwile wrocil z wrzaskiem i rzucil sie na E. rozdzierajac mu koszule.
- Tam lezy cos w wodzie i miga- wyjakal rozpaczliwie.
- Jasne- powiedzial L. z niedowierzaniem- Pewnie migajacy trup. Idziemy.
- NIE!!!- jeknal maz- tam naprawde cos jest. Jak mi nie wierzycie to wylaczcie latarki i sami zobaczcie.
Wylaczylismy latarki i dostrzeglismy w wodzie slaby blysk stroboskopu. Prawdopodobnie ktos przed nami wrzucil go tam aby oznaczyc droge.
Zaden z panow nie chcial isc pierwszy. W ich glowach tworzyly sie wizje lampki przymocowanej do kasku, ktory z kolei znajduje sie na glowie przymocowanej do niezywego ciala. Mnie chcialo sie smiac. Po krotkiej przepychance E. zadecydowal dzielnie: Ide!
Za nim podazylam ja, potem A.. L. doszedl do polowy i odwrocil sie: maz, pokonawszy panike, zmierzal, brodzac w wodzie po kolana, w kierunku migajacego swiatelka.
- Zostaw, zostaw to!- wrzasnal. Ale Maz nie sluchal. Z odwaga siegnal do wody i wyciagnal... mala migajaca lampke. Moja teoria sie potwierdzila: ktos przed nami po prostu dal znac, ze zmierzamy we wlasciwym kierunku.
Pozostale 20 minut wedrowki odbylismy we wzglednym spokoju. Wyobraznia raz jeszcze splatala chlopakom figla: E. stwierdzil, ze w wodzie znajduje sie czarny ksztalt, ktory plywa w te i wewte (potem okazalo sie, ze byl to po prostu cien). Wypelzlismy na powierzchnie ziemi, brudni, mokrzy, oblepieni glina, ale zadowoleni. Z A. (dla ktorej rowniez byl to pierwszy raz) stwierdzilysmy, ze od dzis jest to nasze nowe hobby. E. probowal jakos poskladac na sobie porwana koszule, L. czyscil sie z blota. Maz usmiechal sie z duma i zapytal:
- No i co, nie mialem racji, ze w wodzie cos migalo?

Cokolwiek sie dzieje- nie panikuj.

Saturday, January 12, 2008

Dobrodziejstwa cywilizacyjne

Pewnej rodzinie, mieszkajacej w srodku lasu w Californi (tak, nawet w Stanach sa jeszcze takie rodziny), zalozono w tym miesiacu telefon. Radosci bylo co niemiara.
Ojciec rodziny, zapytany o to, co do tej pory robil w sytuacjach awaryjnych, odparl:
- Strzelalem trzy razy w powietrze z pistoletu; przy odrobinie szczescia w ciagu godziny ktos sie pojawial.

A nam, posiadaczom komorek, zdarza sie panikowac, gdy w ciagu dnia wyladuje sie bateria.

Wednesday, January 9, 2008

Monster Jam

W sobote bylismy na Monster Jam.

Na pokrytej piaskiem arenie ustawiane sa wraki samochodow. Potem na scene wjezdzaja auta z niesamowicie wielkimi kolami i odbywa sie konkurs skakania samochodami przez wraki, na wraki, obok wrakow... a nastepnie konkurencja freestyle, czyli kazdy kierowca, przy akompaniamencie ryku silnika, robi cos w swoim stylu. Czasem konczy sie to zlamanym zawieszeniem i kawalkami karoserii rozsypanymi po arenie.
Tlum wyje, popijajac piwo, samochody turlaja sie po arenie, z rur wydechowych leca iskry... Zaluje, ze nie zabralam zatyczek do uszu (niektorzy takowe mieli), ale bawilam sie wysmienicie.

Kolega L. stwierdzil, ze mialam swoj moment jako klasyczny, alabamski wiesniak.

Monday, January 7, 2008

Swieta, Sylwester i postanowienia noworoczne

Swieta minely, Sylwester tez. Zaczal sie Nowy Rok, nowe niespodzianki, nowe postanowienia noworoczne... Zeszlorocznych juz nawet nie pamietam (a czy ktos wogole pamieta swoje? Czy sa to tylko rzeczy, ktore umykaja z pamieci wraz z przymrozkami?). Tym razem postanowienie noworoczne uwiecznie tu, na blogu. A brzmi ono:

Biegac.

Biegac codziennie.
Caly listopad i grudzien biegalam na biezni. 1 stycznia zaczelam biegac po miescie i (uwaga uwaga) zaczelo mi to sprawiac niejaka frajde; szczegolnie spojrzenia robotnikow w waciakach, zatrzymujace sie na moich posladkach obleczonych w niebieskie spodenki. Jedzenie czekolady uchodzi mi plazem. Aby jeszcze bardziej sie zmotywowac, zapisalam sie na wyscig 5K (czyli na 5 kilometrow) ktory odbedzie sie w moim miescie 9 lutego. Limit czasowy na przebycie tego dystansu to 1.5 godziny. Jestem w dobrej mysli, bo w tej chwili przebywam go duzo szybciej (nie bede podawac czasu, zeby sie nie osmieszyc). Zostalo mi jeszcze 5 tygodni treningu. Trzymajcie kciuki.

To nie byly najbardziej tradycyjne Swieta Bozego Narodzenia, jakie przezylam, ale z pewnoscia najciekawsze. Ranek 24 grudnia spedzilam rozmawiajac przez telefon z rodzicami, ktorzy akurat rozpoczeli tradycyjna, wigilijna wieczerze (moja 9 rano to 16 w Polsce). Wieczorem odwiedzilismy z Mezem naszych znajomych- V., Turka, i jego dziewczyne, A., Amerykanke. Zjedlismy sernik, popilismy czerwonym barszczem, goraca czekolada i bialym winem (interesujaca kombinacja). Nazajutrz (25- go, w pierwszy dzien swiat) wybralismy sie do opustoszalego w tym dniu miasta, aby porobic troche interesujacych zdjec. Dolaczyl do nas Dieuleveult, nasz afrykanski kolega (nawiasem mowiac, swietnie prezentowal sie na tle bialych chmur).
Nie mielismy zadnych konkretnych planow na Sylwestra. Paru znajomych zapowiadalo swoje odwiedziny ale w koncu nie bylismy pewni, czy ktokolwiek przyjdzie. 30 grudnia zadzwonil moj kolega z biura, w ktorym kiedys pracowalam. Na Sylwestra wybieral sie ze swoja druga polowa na koncert Orkiestry Transsyberyjskiej (Trans-Siberian Orchestra). Niestety zona wlasnie przeszla operacje szczeki i nie czula sie na silach, aby siedziec pol nocy w glosnej sali, zdecydowali wiec oboje, ze bilety odstapia swoim przyjaciolom. W ten sposob o godzinie 21:30 zasiedlismy na widowni naszej lokalnej areny widowiskowej i ogladalismy opere rockowa (zachecam do wrzucenia w youtube). Nie byl to jednak spektakl na tyle interesujacy, aby ogladac go przez bite 4 godziny, Nowy Rok przywitalismy wiec na tarasie widokowym mieszczacym sie na dachu budynku w ktorym mieszkamy. Popatrzylismy na sztuczne ognie i na miasto, ktore przemierzaly tlumy skapo ubranych dziewczat, sledzonych przez nietrzezwych Afroamerykanow, ktorych z kolei sledzily radiowozy. Przejmujace zimno sprawilo, ze zaraz po polnocy wrocilismy do mieszkania. Okolo 1 w nocy pojawil sie w nim nasz przyjaciel L. i podchmielony Gwatemalczyk z sasiedniego apartamentu. Przy piwach i dzwieku gitar wytrwalismy do godziny 4 nad ranem...

Mowi sie, ze jaki Sylwester, taki Nowy Rok. Zapowiada sie interesujaco.