Saturday, September 29, 2007

Grape and grapefruit

Maz poszedl zrobic zakupy. Na kartce, miedzy innymi mial zapisany sok z grejpfrutow- white grapefruit juice.
Wrocil po dwoch godzinach. Zabralam sie za rozpakowywanie zakupow ale soku z grejpfruitow ani widu ani slychu.
- Co, nie mieli soku?- zagadnelam.
- Jak nie mieli, przeciez kupilem! - odparl oburzony.
- Jaki kupiles? White grapefruit juice?
- Nie. White grape...
White grape juice to sok z zielonych winogron.

I on smie mi mowic, ze ja mam problemy ze zrozumieniem mowionego angielskiego!

Monday, September 24, 2007

Portfel

Wrocilam z zakupow okolo godziny 7 wieczorem. Zanioslam wszystko do mieszkania po czym oddalam sie rozrywkom i generalnemu relaksowi.
W te upojne chwile wdarla sie mysl, ze trzeba by zapisac ile dzis wydalam pieniedzy w zeszcie z domowym budzetem bo potem zapomne (prowadzimy z Mezem taki zeszyt dzieki czemu kontrolujemy ile i na co wydajemy: pozwala to zaoszczedzic znaczne sumy pieniedzy, szczegolnie w przypadku Meza).
Byla godzina 11.00. Grzebie w torebce w poszukiwaniu portfela, do ktorego wlozylam wszystkie paragony.
Ale gdzie on jest?
Nie ma na stole, nie ma w torebce, za duzy, zeby zmiescil sie do ktorejkolwiek z kieszeni.
Biegiem do samochodu.
Samochod, poza unikalnym dzwiekiem silnika, charakteryzuje sie tym, ze mozna go otworzyc slonym paluszkiem. Bez wiekszych nadziei zblizylam sie do niego i zajrzalam przez okno do srodka.
Portfel grzecznie czekal na podlodze oparty pionowo o siedzenie pasazera, tak, jak mi sie wysunal z torebki.
W polsce nie mialabym nie tylko portfela ale rowniez radia i szyby.

A zakupy, ktore zrobilam, sa zwiazane z wizyta moich Rodzicow, ktorych nie widzialam od roku, trzech miesiecy i dwudziestu czterech dni. O 4.30 po poludniu jedziemy z Mezem odebrac ich z lotniska. Dla Meza to bedzie pierwsze spotkanie z tesciami, ma biedak stresa (nie ma sie co dziwic, widzieliscie film "Meet the Parents"?). Trzymajcie kciuki.

Saturday, September 22, 2007

Czasem jednak trafiaja sie kretyni...

Pewnego wieczoru wzielam samochod Meza w celu udania sie do hipermarketu. Samochod Meza to Mazda RX7 z silnikiem co sie po angielsku pieknie nazywa rotary engine. Wtajemniczeni wiedza, ze auto jest glosne. Bardzo glosne. A w tonie nieco przypomina kosiarke.
Ledwo co wyjechalam z parkingu na ulice zostalam obsypana stekiem przeklenstw i niewybrednych epitetow przez pana w bialym pick-upie. Sugerowal on mniej wiecej, ze:
- Moj samochod jest zdecydowanie za glosny,
- Powinnam dokonac zakupu nowego tlumika,
- Takimi samochodami jezdza Meksykanie po jego osiedlu wczesnie rano, czym uniemozliwiaja mu spokojny sen.
To wszystko zostalo szczodrze okraszone slowami uwazanymi powszechnie za obelzywe, wsrod ktorych to na f (w roznych odmianach i formach) powtarzalo sie najczesciej.
Na jego monolog odparlam tylko:
- To nie moj samochod.
i odjechalam z rykiem silnika.

No co, nie moj samochod. Meza.

Teraz po fakcie stwierdzam, ze moglam mu jeszcze zyczyc milego dnia.

A nawiasem mowiac Maz zakupil niedawno pasek klinowy do swojego samochodu. Ten sam pasek pasuje rowniez do wiekszosci kosiarek.

Wednesday, September 19, 2007

Historia o tym, jak mi zabraklo benzyny

Zdarzylo sie tak, ze pewnego pieknego dnia zabraklo mi benzyny i samochod rozkraczyl mi sie dokladnie przed samym skrzyzowaniem.
Malzonek przebywal w pracy, wiec dzwonienie do niego bylo bezcelowe (Malzonek w pracy grozi wybuchem). Postanowilam wziac sprawe we wlasne rece.
Z wyrazem bezradnosci na twarzy wysiadlam z samochodu i rozejrzalam sie. Nie minelo 10 sekund a juz moje auto pchal uczynny afroamerykanin. Dolaczylo do niego jeszcze trzech bialych, roslych osilkow.
Jak spod ziemi wyrosl rowniez radiowoz z urocza czarna policjantka. Juz sie wystraszylam, ze mi wlepi mandat za tamowanie ruchu ale zostalam odeskortowana na miejsce parkingowe oraz zapytana, czy nie potrzebuje pieniedzy na benzyne.
Afroamerykaninowi kupilam lunch po czym ruszylam z buta na poszukiwanie stacji benzynowej. Znalazlam ja 3 przecznice dalej. Podeszlam do kasy i juz przymierzalam sie do kupna dwugalonowego kanistra gdy nagle uslyszalam zdanie wypowiedziane z pieknym, poludniowym akcentem:
- Ja mam kanister, chetnie ci pozycze.
Wlascicielem akcentu (i kanistra) okazal sie byc blondyn w czapce z daszkiem, spodniach ogrodniczkach i flanelowej koszuli w krate (dla niewtajemniczonych: prawdziwy, klasyczny poludniowy "redneck" czyli przedstawiciel klasy pracujacej zwany rowniez czesto "wiesniakiem"), posiadacz samochodu dostawczego.
W oczach sprzedawcy pojawila sie chec mordu, nie zarobil bowiem 6 dolarow na kanistrze. Musial sie jednynie zadowolic $5 za dwa galony benzyny.
Blondyn odpalil swoj wehikul a ja zaprowadzilam go na miejsce spoczynku mojej mazdy (nie spieszylo mi sie wsiadac z obcym, nawet tak uczynnym, do samochodu, tym bardziej, ze caly mial zawalony jakims zelastwem, nawet siedzenie pasazera). Wspolnie reanimowalismy auto.
Chcialam sie blondynowi jakos odwdzieczyc.
- Niestety nie mam gotowki- powiedzialam- ale bylabym bardzo szczesliwa mogac zaprosic cie na lunch.
- Nie trzeba, dziecino- powiedzial- ciesze sie, ze moglem pomoc.

W taki to wlasnie sposob kilka kompletnie nieznanych mi osob sprawilo, ze moj dzien byl naprawde wspanialy.

Sunday, September 16, 2007

Management pod wplywem

Wracajac z pracy Maz spotkal na parkingu managera budynku w ktorym mieszkamy, Glena (w Polsce tytul managera budynku sprowadza sie do pieknego slowa "ciec" lub tez, uwielbianego przez pana Aniola z Alternatywy 4 stanowiska "gospodarza domu"). Stal sobie spokojnie przy swoim samochodzie.
- Hej, M.- zawolal Meza- Jestes pijany?
- Nie.- odpowiedzial dosc zdziwiony pytaniem Maz.
Glen zblizyl sie idac zygzakiem.
- To dobrze- powiedzial- bo ja jestem. Prosze, zaprowadz mnie do mojego mieszkania.

Thursday, September 13, 2007

One Big Melting Pot (3)

Ronaldinho zaczal radosnie pelzac z Patricia po podlodze. W kuchni Numan przygotowywal jedzenie. Pavla przyniosla butelke sake i piwo, ktore pilismy w tradycyjny, japonski sposob zwany sake Bam: nalewa sie piwo do szklanki, na szklance kladzie sie rownolegle dwie paleczki do ryzu, na nich stawia sie plaski, szeroki kieliszek z sake. Chorem mowi sie "sake- Bam" i na "Bam" uderza w stol (w naszym przypadku podloge). Kieliszek z sake wpada do piwa, osoba wypija wszystko na raz.
Oczywiscie wschodnia Europa wiedzie prym w piciu na raz.
Wiekszosc gosci siedziala na podlodze, niektorzy oblegali kanape, okolo 7 osob zmiescilo sie na balkonie. Wdalam sie w niezwykle interesujaca konwersacje z Japonczykiem Jasonem i Balijczykiem Rudym, popijajac czerwone wino i pojadajac rozne tradycyjne potrawy.
A jedlismy miedzy innymi:
- ryz- Indonezyjczycy nie wyobrazaja sobie zycia bez ryzu. My z Mezem zwykle kupujemy 15- kilogramowy worek w azjatyckim supermarkecie i jemy go przez nastepne pare miesiecy.
- superostry sos,
- sos z orzeszkow ziemnych- tradycyjny, standardowy, bardzo popularny w Indonezji,
- zupa na wieprzowinie- wlasciwie to wygladala jak baaardzo tlusty rosol. Specjalnie nie zachecala zapachem i niesamowita iloscia tluszczu ale okazala sie bardzo dobra w smaku i nieoceniona gdy zaczelismy pic napoje wyskokowe: nikt sie nie upil a i nastepnego dnia obylo sie bez kaca.
- bardzo pikantne mieso wolowe na patyku,
- mniej pikantne mieso z kurczaka na patyku,
- mielony tunczyk z przyprawami na patyku,
- wolowina i wieprzowina cieta na bardzo male kawaleczki, z zielona fasolka, bardzo ostro przyprawiona.
- salatka z gotowanych warzyw z majonezem- to salatka Pavli. Taka sama, jak tradycyjna salatka warzywna w Polsce.
- suszone anchovies smazone z orzeszkami ziemnymi,
- tilapie (rybe z rodziny pielegnicowatych, bardzo popularna w USA),
- salatke owocowa.
- biale, pachnace ryba, chrupiace, cienkie ciasto przypominajace styropian.
Wszystkie dania staly w kuchni, kazdy podchodzil i bral sobie co chcial i ile chcial.
Japonczyk i pare dziewczyn grzebalo widelcami w talerzach. Obok mnie mezczyzna przystapil do konsumpcji bezposredniej- jadl z talerza nie uzywajac rak. Ryz moczyl sobie w zupie, potem w ostrym sosie, w drugiej rece trzymal troche tilapii, oblizywal palce ze smakiem (w niektorych rejonach Indonezji nie uzywa sie sztuccow- jedzenie po prostu bierze sie w reke a potem wklada do ust).
Wolowina i wieprzowina z fasolka wystepuje w dwoch odmianach: tak jak ja wyzej opisalam oraz doprawiona swinska krwia. Ronaldinho zabral sie za przyrzadzenie tej drugiej wersji: usiadl w kuchni na podlodze z pojemnikami jedzenia przed soba i rekami mieszal krew z potrawa. Obok Numan kroil arbuzy.
Patrzylam sie na to wszystko z zainteresowaniem rozmyslajac nad smakiem wieprzowej krwi.
- Chcesz sprobowac?- zapytal Ronaldinho wyciagajac do mnie reke wypelniona jedzeniem.
- Pewnie ze chce.- odparlam, i nasladujac innych "biesiadnikow" zjadlam pomagajac sobie jedynie palcami.
Bylo pyszne.
Na niski, Indonezyjski stolik, wjechal tort. Pavla, Numan i Patricia zasiedli za nim patrzac na siebie i sie usmiechajac. Zabrzmialo "Happy Birthday" oraz indonezyjskie "Sto lat" (ktorego z przyczyn oczywistych nie znam). Patricia maczala paluszki w rozowym lukrze i oblizywala. Pavla i Numan patrzyli sobie gleboko w oczy i calowali sie. Rodzina wspolnie pokroila tort i rozdala gosciom. Ja jadlam z Rudym z jednego talerza (oboje bylismy zbyt najedzeni zeby zmiescic po calym kawalku tortu wiec sie podzielilismy).
Maz pojawil sie kolo polnocy. Poszlismy na balkon, gdzie wszyscy spiewali piosenki o tym jak piekne jest Bali i tanczyli po kolei.

Dlaczego dziele sie tym wszystkim?

Srednia wieku na imprezie to 30 lat. Najstarsza osoba miala 38 lat. Nie bylo seniorow.
Wszyscy ubrani byli w nowoczesne, kolorowe stroje, dziewczyny mialy makijaz, chlopaki bizuterie.
Nikt nikogo nie zmuszal do jedzenia tradycyjnych potraw w tradycyjny sposob. Nikt nikogo nie zmuszal do spiewania tradycyjnych indonezyjskich piosenek. Nikt nie zmuszal do tanca. Wszyscy robili wszystko z wlasnej woli.
Pilo sie duzo. Wokol bawily sie dzieci. Nikt sie nie upil, nikt nie pobil, nikt nie poklocil. Nikt nie stracil nastroju ani nie "zlapal dola".
Na impreze przyszla kelnerka, ktora obslugiwala mnie tamtego dnia w Sumo i kucharz, ktory dla nas gotowal. Gdy mnie zobaczyli, serdecznie mnie usciskali, zlapali za rece i posadzili na podlodze wsrod Balijczykow, jak swoja.

Nigdy na zadnej imprezie nie zostalam tak cieplo przyjeta jak na tej.
Nigdy nie widzialam takiej checi do kultywowania narodowych tradycji.
Nigdy nie doswiadczylam takiej otwartosci ze strony ludzi o kompletnie odmiennej kulturze i kolorze skory.
Nigdy nigdzie nie bawilam sie tak dobrze, jak wsrod brazowych ludzi mowiacych w kompletnie dla mnie niezrozumialym jezyku.

Wednesday, September 12, 2007

One Big Melting Pot (2)

W srode zadzwonila do mnie Pavla, zeby zaprosic mnie na impreze urodzinowa Patricii. Oficjalne rozpoczecie zabawy zostalo wyznaczone na godzine 22:00. Wydawalo mi sie to dosc szalone ze wzgledu na dzieci obecne na przyjeciu ale Pavla wytlumaczyla mi, ze wszyscy jej znajomi pracuja do pozna i to jest w zasadzie jedyna mozliwa godzina. Zachecila jednak do wczesniejszego przyjscia i zapewnila, ze pare osob juz bedzie.
Nabylam stosownego misia oraz karte prezentowa w sklepie dla dzieci Gymboree (karty prezentowe sa nawiasem mowiac swietnym pomyslem: obdarowany moze kupic sobie dokladnie to, co sprawi jemu samemu najwieksza przyjemnosc) i wyruszylam w droge (Maz byl w pracy, mial dolaczyc pozniej). Zajechalam na miejsce, zaparkowalam przed kompleksem budynkow i niepewnie wyruszylam na poszukiwanie wlasnego mieszkania.

Bardzo popularne sa tu dwupietrowe kompleksy mieszkaniowe. Kazdy taki kompleks jest podzielony na segmenty ze schodami, z ktorych wchodzi sie do osmiu mieszkan: czterech na dole i czterech na gorze.

Zastanawialam sie jak ja w tych egipskich ciemnosciach (nie bylo tu zadnych lamp a numery mieszkan sa male i zamontowane na drzwiach) odnajde wlasciwy apartament. Nie bardzo chcialo mi sie z buta przemierzac osiedle, szczegolnie, ze to bywa czasem dosc niebezpieczne. Dzieki Bogu zauwazylam na jednym z balkonow baloniki i lysawa glowke, ktorej wlascicielka podskakiwala wesolo. Po zblizeniu sie do drzwi wiedzialam, ze o pomylce nie moglo byc mowy: buty.

Do domu mieszkanca Bali nie wchodzi sie w butach: uzna on to za wielki nietakt i obraze. Buty nalezy zostawic PRZED DRZWIAMI FRONTOWYMI.

Maz przyznal mi sie potem, ze przed przyjsciem na impreze zrobil sobie staranny pedicure.

Zapukalam sciagajac sandaly.
Otworzyl mi dwudziestoparoletni Balijczyk w type Ronaldinho/Apocalypto. Zaprosil do srodka po czym zupelnie naturalnie wreczyl mi mieso na patyku. Po chwili zjawila sie pani domu piastujac na biodrze solenizantke (ktorej w ciagu ostatnich kilku tygodni uroslo calkiem sporo wlosow) ubrana w rozowa sukieneczke, a niebawem zostalam rowniez usciskana przez jej meza, Numana.
Rozejrzalam sie po pokoju: oprocz mnie bylo tu jeszcze moze jakies 8 osob (Balijczycy, Japonczyk, kobieta, ktorej matka jest Koreanka a ojcem rodowity Indianin) w tym troje dzieci w wieku okolo 2 lat. Okazalo sie potem, ze liczba dzieci zwiekszyla sie tylko o dwoje, za to liczba doroslych wzrosla do okolo 40.
Wiekszosc obecnych to pracownicy orientalnych restauracji.
Japonczyk przyjechal do USA 12 lat temu.
Indianko- Koreanka przyprowadzila dorosla i dwuletnia corke, po ktorych jasno mozna bylo stwierdzic, ze jej maz jest Afroamerykaninem.
Wiele osob na poczatku pracowalo na statku wycieczkowym i w taki wlasnie sposob znalazlo sie w USA. Nawet niespecjalnie sie kryli z faktem, ze nie sa tu tak do konca legalnie.
Przyszla dziewczyna w bardzo zaawansowanej ciazy.
Przyszla inna, z kilkutygodniowym niemowleciem na rekach.
Oprocz mnie i Pavli w mieszkaniu byli sami Azjaci.

Tuesday, September 11, 2007

One Big Melting Pot (1)

Pewnego pieknego wieczoru ja, Maz i nasz przyjaciel Harry wybralismy sie do japonskiej restauracji Sumo (http://www.esumo.com/). Jest to nasze ulubione miejsce z racji tego, ze porcje sushi sa tu duze i zawsze swieze.
W restauracjach tego typu pracuja zawsze Azjaci. Moj Maz oraz Harry rowniez naleza do tego "gatunku": Maz jest stuprocentowym Indonezyjczykiem, Harry zas jest zrodzony z matki Indonezyjki i ojca Chinczyka.
Jest cos niesamowitego w tym, jak Azjaci bezblednie wyczuwaja/odgaduja/wiedza jakiej narodowosci jest inny Azjata. Od razu po wejsciu do restauracji moi panowie rozejrzeli sie i stwierdzili:
- Wszyscy tutaj sa z Indonezji.
Troche niedowierzalam ale zachecona przez Meza przywitalam sie z kelnerka po Indonezyjsku (troche sie ucze). Popatrzyla sie na mnie bardzo zdumiona a potem podekscytowana odpowiedziala wylewnie w jezyku ojczystym. Oczywiscie to bylo dla mnie juz za wiele do zrozumienia ale Maz i Harry kontynuowali konwersacje przerywajac od czasu do czasu i tlumaczac mi na angielski.
Smiechu i radosci bylo co nie miara, szczegolnie, gdy naszym teppenyaki (gotowanie przed gosciem na wmontowanej w stol goracej plycie) zajmowal sie rowniez Indonezyjczyk. Wywijajac sztuccami i podpalajac piramide zrobiona z cebuli (w tej restauracji kucharze robia przed klientami maly show) opowiedzial nam o sobie i o swoich przyjaciolach. Okazalo sie, ze wiekszosc nich jest z Bali.

Balijczycy zapytani o narodowosc nigdy nie mowia "Indonezja". Zawsze mowia "Bali".
Wiekszosc mieszkancow Indonezji jako takiej to muzulmanie (85%), Na Bali jednak dominuje Hindu (93%). Po ataku terrorystycznym na World Trade Center, Balijczycy w zadnym wypadku nie chca byc postrzegani jako "muzulmanie- terrorysci".

Dowiedzielismy sie rowniez, ze wielu Indonezyjczykow pracuje rowniez w innych restauracjach w okolicy a szef sushi w Sumo ma zone Polke.
Bylam wielce zaskoczona: w centrum Alabamy mieszka Polka majaca za meza Indonezyjczyka. Jest to rownie niesamowite jak spotkanie Polaka mieszkajacego na stale w Zimbabwe.
Po ugotowaniu nam swietnej kolacji i wypiciu z nami litrow sake kucharz poszedl na zaplecze a po chwili wrocil z numerem telefonu i imieniem dziewczyny. Brzmialo mi ono jakos dziwnie jak na polskie imie, bardzo podobnie do mojego ale jednak dziwnie. Zlozylam to na karb wymowy kucharza i fakt, ze w USA wiele osob czest nieco zmienia sobie imiona zeby uczynic je latwiejszymi do wymowienia dla Amerykanow.
W restauracji siedzielismy do zamkniecia i pilismy piwo z kucharzem i jego przyjaciolmi.
Nazajutrz zadzwonilam do dziewczyny. Okazalo sie, ze nie jest ona z Polski ale z Czech. Nie robi mi to specjalnie roznicy: nie szukam na sile Polakow, nie zalezy mi jakos specjalnie na obracanie sie w towarzystwie rodakow, nie ubolewam nad ich brakiem w Alabamie. Uwielbiam za to nawiazywac nowe znajomosci.
Umowilysmy sie na kawe.
Pavla okazala sie byc chuda, rozgadana, bardzo przyjacielska dziewczyna. Przyszla ze swoja prawie dwuroczna coreczka Patricia, urocza dziewczynka lysiutka jak kolano.


Balijczycy tradycyjnie gola swoim dzieciom glowy na lyso przez pierwszych kilka lat ich zycia. Patricii glowa nie zostala ogolona- po prostu jeszcze nie urosly jej wloski i nikt nie wie, czemu tak jest.

Bardzo polubilysmy sie i wiedzialysmy, ze na tym jednym spotkaniu sie nie skonczy. Na kolejne wybralismy sie juz w piatke- dolaczyli do nas nasi mezowie, ktorzy rowniez przypadli sobie do gustu. Poszlismy na spacer do pobliskiego parku: Polka z Jawajczykiem, Czeszka z Balijczykiem i urodzona w USA (czyli obywatelka tego kraju) pol Czeszka- pol Indonezyjka gaworzaca po trochu w trzech jezykach.

Sunday, September 9, 2007

Filozoficznie...

Pojechalam dzis na zakupy. A raczej na taki niewielki window shopping polaczony z nabyciem karty prezentowej w sklepie z ubraniami dla maluchow (coreczka kolezanki ma jutro urodziny). Chodzilam sobie po naszej lokalnej galerii, wdychalam zapach cynamonowych ciastek i smazonych w cukrze orzeszkow, patrzylam na obcisle jeansy (ktore doskonale podkreslilyby jedrnosc moich posladkow), sweterki w serek (tak cudownie ukladajace sie na biuscie), buty na niebotycznych obcasach (w ktorych moje nogi wygladalyby bosko).

Jakis filozof powiedzial "Lubie wybrac sie na targ i patrzec na rzeczy, bez ktorych jestem doskonale szczesliwy" (czy jakos tak).

No, moze troszke brakuje mi do tego filozofa: do pelni szczescia wystarczyl mi spray do ciala Victoria's Secret oraz kawa.

A tak przy okazji: moze ktos z Was wie jak nazywal sie filozof? Jego imie bylo wymienione w jednej z ksiazek Malgorzaty Musierowicz, ktore czytalam jako dorastajaca dziewczyna, a ktore teraz znajduja sie jakies 5000 mil stad i nie moge sprawdzic.

Thursday, September 6, 2007

Jezus

Mamy tutaj, w naszym miescie, lokalnego Jezusa.

Zima czy latem, facet chodzi na bosaka w bialym giezle przepasany sznurkiem. Ma dlugie, brazowe wlosy i dluga brode. W reku biblie. Naucza i zyje z tego, co mu dadza ludzie. Z Mezem planujemy z nim porozmawiac przy najblizszej okazji i dowiedziec sie czegos na temat jego- na pewno ciekawej- przeszlosci oraz terazniejszosci.

To niesamowite, ze w erze wyscigu szczurow i pogoni za pieniadzem sa jeszcze tacy ludzie.

Sunday, September 2, 2007

Zadzwon do mnie...

Po godzinie 22 mozemy (tak jak w Polsce) obejrzec reklamy rozmaitych party-line. Nie sa one jednak tak wyuzdane jak te, ktore emituje Polsat pozna noca. Atrakcyjne, skapo ubrane (ale nie nagie) dziewczyny usmiechaja sie ponetnie do ekranu, krecac biodrami.
Pozniej nastepuje nieco inna seria: atrakcyjni mezczyzni usmiechaja sie ponetnie do ekranu, luzacko zatykajac kciuki za pasek od spodni.

Niekiedy jednak ci sami mezczyzni pokazani sa razem, siedzacy w kawiarni, trzymajacy sie za rece i patrzacy sobie gleboko w oczy.

Dla kazdego cos milego.