Saturday, December 29, 2007

Nowy domownik- update

Wiadomosci z ostatniej chwili:
Dzis pojechalismy z futrzakiem do Humane Society (osrodka zajmujacego sie ratowaniem zwierzat, polaczonego z weterynarzem, schroniskiem, miejscem adopcji i sklepem) aby, za rada Cioci M., przeskanowac go na obecnosc mikrochipa (w takim urzadzeniu mieszcza sie informacje na temat wlasciciela zwierzaka).
Chipa brak. Pani w osrodku stwierdzila, ze kotka jest autentycznym bobtailem; wydaje mi sie dziwne, ze ktos wypuszcza z domu zwierze czystej rasy bez chipa i bez obrozy z identyfikatorem. Moze sie zgubila, moze uciekla od niewdziecznych wlascicieli, a moze, jak kolezance mojej mamy, wyskoczyla przez okno samochodu podczas jazdy? To wie tylko ona.
W czwartek wywiesilismy ogloszenie "znaleziono kota" z naszym numerem telefonu. Jak na razie nikt sie nie zglosil. Jesli wlasciciel nie odezwie sie do przyszlego czwartku, kotka zostanie nazwana Pomegranate (czyli Owoc Granatu) a.k.a. Pom- Pom ("pompom" oznacza pompon; zwazywszy na to, co ma z tylu zamiast ogona, jest to imie bardzo trafione), zaszczepiona, wysterylizowana, i stanie sie oficjalnym czlonkiem naszej malej rodziny.

Wszystkim zycze, aby nadchodzacy Nowy Rok 2008 byl szczesliwy, dostatni i obfitujacy w niespodzianki.

Wednesday, December 26, 2007

Nowy domownik

Dzien przed Wigilia spedzilismy na imprezie swiatecznej u naszych przyjaciol, G. i J.. Stol uginal sie od potraw a dom pekal w szwach od ludzi, ktorzy smiali sie, jedli, wchodzili, wychodzili... W pewnym momencie, wraz z kolejna fala gosci, do domu wtargnal nikomu nie znany, bezogoniasty kot. Zostal on natychmiast wygoniony przez G., ktora jest wielbicielka psow.
Cztery godziny pozniej, wychodzac dostrzeglismy wyzej wymienionego kota, ktory czail sie w zaroslach i kombinowal, jakby znow dostac sie do cieplego mieszkania.
Jestem wielbicielka kotow. Moim marzeniem jest zostac posiadaczka sfinksa, ktory, oprocz kompletnego braku siersci, charakteryzuje sie rowniez zawrotna cena (okolo 900$ za kociatko bez praw hodowlanych- czyli nie mozna go rozmnazac). Kot z zarosli (pomimo faktu, ze mial jednak futro) wzbudzil moja sympatie i nagly przyplyw cieplejszych uczuc Meza, ktory, mimo moich slabych protestow (ale z goraca zacheta J., ktory grozil, ze zadzwoni po hycla, bo koty rujnuja mu piwnice), pojmal zwierze i wpakowal do samochodu. Wrocilismy do domu z futrzakiem, ktory zachowywal sie wprost idealnie: przytulal sie, lasil, mruczal jak maszyna.
W domu ogarnelo mnie zwatpienie: a co, jesli ktos kota zgubil, i teraz szuka? Co, jesli jakies dziecko teskni za przyjacielem i placze? Zadzwonilam do J. i poprosilam, aby informowal mnie na biezaco, czy w okolicy nie pojawia sie jakies ogloszenia o zagubionym kocie, a wszelkim ewentualnym poszukiwaczom dawal moj numer telefonu.
Po zapoznaniu sie z naszym mieszkaniem, kot wyruszyl na poszukiwanie ubikacji. Szybko zaimprowizowalismy mu kuwete z pudelka po butach, z ktorej skwapliwie skorzystal. Niestety, potrzebe fizjologiczna nr. 2 zalatwil w desperacji do zlewu kuchennego, wprawiajac mnie i Meza w bezgraniczne oslupienie. Byl to jednak, dzieki Bogu, wybryk jednorazowy.
Kot- a wlasciwie kotka- spi teraz na moich kolanach. Gdy wstaje- nie odstepuje mnie na krok. gdy jest wolana- przybiega. Pompon z tylu i szary kolor sprawiaja, ze wyglada jak duzy zajac (zastanawiamy sie z Mezem, czy brak ogona jest zwiazany z wypadkiem w dziecinstwie, czy tez mamy do czynienia z autentycznym bobtailem; moze ktos wie jak mozna to stwierdzic?). Wciaz znajduje sobie nowe zabawki- a to kokardki na choince, a to koraliki zwisajace z klamki. Bladym switem goni po podlodze za znalezionym gdzies kasztanem, robiac przy tym niesamowicie duzo halasu.
Bedzie mi bardzo ciezko sie z nia rozstac, jezeli ktos sie do niej przyzna, nie moge jednak zatrzymac jej nie robiac wszystkiego, aby zwrocic ja pierwotnym wlascicielom. Pomimo protestow Meza (ktory kotke wprost uwielbia), planuje pojechac w piatek w okolice domu G. i J. i zamiescic ogloszenie o znalezieniu kota. Mam jednak cicha nadzieje, ze nikt sie nie zglosi po odbior.

Tuesday, December 25, 2007

Swiateczne przysmaki '2007

Zostalam zaproszona na swiateczny lunch do mojej bylej pracy. Zwyczaj kaze kazdemu przyniesc jakas potrawe, przynioslam i ja. Zadebiutowalam wlasnorecznie przeze mnie przygotowana zapiekanka brokulowa- broccoli casserole. Zapiekanki czesto pojawiaja sie na swiatecznym stole, zaraz obok przepysznej szynki pieczonej w miodzie, salatek, tluczonych ziemniakow z sosem, buleczek z miesem i tzw. dressingu z pieczywa kukurydzianego (zwykle nadziewa sie nim indyka).
Zapiekanka okazala sie byc absolutnym sukcesem, zainteresowanym podaje przepis:

Zapiekanka brokulowa

Skladniki:
- 1 srednia cebula, posiekana,
- 500 g brokula podzielonego na rozyczki,
- 1/2 kostki masla,
- 2 puszki zupy-kremu z kurczaka (moze byc tez z pieczarek),
- szklanka ugotowanego dzikiego ryzu,
- zabek czosnku,
- 3 szklanki tartego sera,

Sposob przygotowania:
Rozgrzac piekarnik do 180 stopni Celsjusza.
W rondelku rozpuscic maslo. Podsmazyc cebule i czosnek. Odstawic do ostygniecia.
Ugotowac brokuly, odsaczyc, odstawic do ostygniecia.
Ugotowac ryz.
Wazne jest, aby pozwolic wszystkim skladnikom ostygnac przed zmieszaniem ich (ser nie moze zaczac rozpuszczac sie zbyt wczesnie).
Odmierzyc pol szklanki tartego sera (posypiemy nim danie). Wymieszac wszystkie skladniki i wlozyc do zaroodpornego pojemnika. Przykryc pierzynka z odlozonego tartego sera. Przykryc wszystko folia aluminiowa. Piec w piekarniku przez 20 minut, zdjac folie i piec jeszcze 5-15 minut, dopoki ser nie rozpusci sie i nie zaczna robic sie na nim bable.


W Stanach nie obchodzi sie Wigilii Swiat Bozego Narodzenia (z reguly wszyscy ida do pracy, a zaczynaja swietowac dopiero 25 grudnia), ja postanowilam jednak zjesc z mezem maly, wigilijny lunch.
Pytana przez znajomych Amerykanow o tradycyjne, wigilijne, polskie potrawy, opowiadam wszystkim o kluskach z makiem, bigosie i karpiu w galarecie. Za kazdym razem spotykam sie z dreszczem obrzydzenia u rozmowcy: kluski z makiem sa tu czyms dziwnym, kiszona kapusta jedzeniem niegodnym czlowieka a karp ryba, ktora kazdy szanujacy sie rybak po zlowieniu wrzuca spowrotem do stawu (bo do niczego sie nie nadaje). Malzonek moj, niestety, podziela te opinie, wiec plany urzadzenia polskiej Wigilii wziely w leb. Narodzenie Jezusa uczcilismy ryzem (bialym oraz Congris z Kuby), tofu smazonym w ostrym sosie, smazonymi warzywami, resztkami zapiekanki brokulowej oraz kawowymi ciasteczkami:

Congris z Kuby, zwane także Moros y cristianos (Maurowie i chrześcijanie)
(przepis zaczerpniety ze zbiorow Beaty Pawlikowskiej, ze strony http://beatapawlikowska.onet.pl/kitchen.html)


Skladniki:
2 szklanki białego ryżu
0.5 szklanki czarnej fasoli (albo puszka czerwonej fasoli)
3 łyżeczki soli
1 papryka czerwona (może byc ostra)
2-3 ząbki czosnku
0.5 cebuli
3 łyzeczki pasty pomidorowej

Sposob przygotowania:
Ugotowac ryż w posolonej wodzie, kiedy będzie już prawie gotowy, dodać pozostałe składniki, razem poddusić. Można jeść na gorąco i na zimno.

Hawajskie ciastka kawowe
(przepis zaczerpniety ze zbiorow Beaty Pawlikowskiej, ze strony http://beatapawlikowska.onet.pl/kitchen.html)


Skladniki:
1 kostka masła albo margaryny
2 jajka
4 łyżki rozpuszczalnej kawy
1 czubata szklanka cukru
1 szklanka posiekanych orzechów makadamia (lub laskowych)
1 łyżeczka aromatu waniliowego
1.5 szklanki mąki

Sposob przygotowania:
Ucierać masło, dodając stopniowo cukier wymieszany z kawą. Dodać jajka, mąkę, aromat, dokładnie wymieszać. Dodać posiekane orzechy. Przełożyć do blachy, piec w temperaturze 180 stopni ok. 15 minut. Ostudzić, pokroić w kwadraty. Gotowe ciastka można ozdobić lukrem albo polewą czekoladową.


Zycze wszystkim Wesolych Swiat!

Thursday, December 20, 2007

Georgia State University- ceremonia zakonczenia studiow

Robimy z Mezem wiele rzeczy. Jedna z nich jest praca dla najwiekszego studia fotograficznego na swiecie, ktore zajmuje sie miedzy innymi fotografowaniem ceremonii zakonczenia studiow. Maz wspolpracuje z ta firma juz wiele lat, ja moje pierwsze zlecenie dostalam kilka miesiecy temu.

W zeszla niedziele pojechalismy do Atlanty aby fotografowac ceremonie zakonczenia studiow na Georgia State University. Bylo to wielkie wydarzenie nie tylko ze wzgledu na ilosc absolwentow (ponad 2000!) ale rowniez dlatego, ze odbywalo sie w Georgia Dome, na stadionie, w tym samym miejscu, gdzie kilka tygodni temu ogladalam moj pierwszy mecz futbolu! Pracowalismy na samej plycie boiska, gumowo- trawiastej powierzchni z wymalowanymi orlami i nazwa Atlanta Falcons NFL. To niesamowite- bylam tam, gdzie graja slawy, w miejscu, do ktorego normalnie nie ma dostepu, a ogladac je mozna jedynie w telewizji lub z trybun. Zaimprowizowalismy nawet z Mezem male przylozenie a inny fotograf (bylo ich, lacznie z nami, okolo 10) uwiecznil nas na zdjeciu.
Ceremonia miala rozpoczac sie o godzinie 11:00 rano, musielismy jednak stawic sie w pracy juz o 8:00 : o tej wlasnie godzinie rozpoczelismy robienie zdjec portretowych. Potem wiekszosc fotografow byla juz wolna, czterech zas (wliczajac nas) zostalo, aby fotografowac uroczystosc.
Ceremonia rozpoczela sie tradycyjnie od melodii "Pomp and Circumstance"- zainteresowanych zachecam do posluchania tu:

http://youtube.com/watch?v=HXjRFlLey3A&feature=related .

Studenci- a raczej juz absolwenci (wszyscy w tradycyjnych togach)- zasiedli na krzeslach na plycie boiska, a rodzice/przyjaciele/wspolmalzonkowie/cala reszta- na trybunach. Na sale wszedl Atlanta Pipe Band, czyli Zespol Graczy na Dudach w Atlancie. Wygladalo to dosc oryginalnie: kilku facetow w szkockich spodniczkach przygrywalo na dudach na zielonej murawie. Za nimi podazali rektor, dziekani, rozmaici dyrektorzy i profesorzy oraz doktoranci. Zaspiewano hymn narodowy. Zaspiewano Alma Mater.
Potem nastapily przemowienia a nastepnie wreczono dyplomy doktorantom. Trwalo to dosc dlugo bo bylo ich okolo 300. Nazwiska absolwentow, ktorzy uzyskali tytul bachelor i master nie zostaly wymienione- w tego typu przypadkach, gdy uczelnie konczy kilka tysiecy ludzi, wyczytywany jest tylko kierunek studiow, ktorego absolwenci wstaja z krzesel i robia duzo radosnego halasu. Z malych armatek, umieszczonych po bokach stadionu, wystrzelono konfetti, rozlegly sie okrzyki i wiwaty.
Zespol Dudowy opuscil stadion, po nim doktoranci i absolwenci. Ceremonia zakonczyla sie o godzinie 3:00 po poludniu.

To bylo moje trzecie zlecenie tego typu, ale za kazdym razem jestem tak samo wzruszona: tradycyjnymi strojami, hymnem, prawdziwym, szczerym patriotyzmem, radoscia studentow... Moze dlatego, ze sama nie mialam takiego wspanialego zakonczenia studiow- wyjechalam do Stanow bardzo szybko po obronie pracy dyplomowej, ale nawet gdybym zostala, zadna taka ceremonia nie mialaby miejsca (nie bylo to przyjete w mojej szkole). Pamietam zdziwienie mojej Mamy (ktora, pracujac na Uniwersytecie Medycznym co roku jest obecna na uroczystosciach rozpoczecia i zakonczenia studiow, i oglada panow dziekanow i rektora w sobolach) kiedy oznajmilam jej, ze pierwszego dnia dali nam indeksy do reki i kazali isc na zajecia, a ostatniego dyplom odbiera sie w dziekanacie. Dla niej uroczystosci sa nieodzowna czescia zycia studenta.
Bardzo zaluje, to wszystko mnie ominelo, mam jednak nadzieje, ze nie we wszystkich szkolach tradycja zanika. Z tego co wiem w Polsce pojawia sie tez nowa- moj kuzyn swoj dyplom odebral w todze (szczesciarz).

Ciesze sie, ze chociaz teraz, ponad rok od zakonczenia politechniki, moge byc swiadkiem wznioslych, radosnych wydarzen, ktorych nikt nie powinien odebrac zadnemu studentowi.

(Zdjecia z ceremonii chetnie przesle zainteresowanym i zaufanym osobom na mejla.)

Wednesday, December 19, 2007

Czerwona torebka

Przynajmniej dwa razy do roku, jak kazda kobieta, odczuwam nieodparta koniecznosc zakupienia sobie nowej torebki; torebki z odpowiednia (lecz nie za duza) iloscia kieszonek, w ktorej nie bedzie panowal balagan i wszystko bedzie mialo swoje miejsce. Swieta sa oczywiscie idealnym momentem aby kupic prezent samej sobie, wybralam sie wiec do Burlington Coat Factory (sklep ten cieszy sie duza popularnoscia ze wzgledu na firmowe ciuchy i akcesoria oraz przystepne ceny).
Dostrzeglam ja niemal natychmiast: na stojaku w glebi sklepu czekala na mnie piekna, czerwona, skorzana torebka, wprost stworzona dla mnie: nie za duza, nie za mala, codzienna, ale swietnie sie prezentujaca. Juz, juz mialam pedzic do kasy, gdy ujrzalam na swoim ramieniu... moja wlasna, czerwona torebke. Nagle przypomnialo mi sie rowniez, ze w domu mam jeszcze dwie w tym kolorze: jedna kupilam przed wylotem do Stanow, a druga trzy miesiace temu podarowala mi mama.

W tym momencie doznalam olsnienia: to nie ja wybieram torebki, to one wybieraja mnie. Wyglada na to, ze szczegolnie upodobaly mnie sobie te czerwone- no bo jak wytlumaczyc fakt, ze mam juz trzy takie? Po prostu co pol roku jakas torebka decyduje sie dolaczyc do mojej kolekcji a mnie jakos tak... glupio odmowic.

Mysl o zakupie czwartej czerwonej torebki wydala mi sie zuchwala i za razem kuszaca, ale resztki zdrowego rozsadku podpowiadaly, ze jej odcien wcale nie musi pasowac do mojego czerwonego plaszcza (ktorego nie mialam dzis na sobie, wiec nie moglam porownac). Torebka jednak nie dawala za wygrana: kusila, blyszczala sie, zachecala. Dzieki Bogu udalo mi sie znalezc, przy pomocy uprzejmej, hinduskiej ekspedientki, jeszcze jedna, biala, w dokladnie tym samym fasonie.
Wiem, ze to tylko kwestia czasu, i za kilka miesiecy w moje rece wpadnie kolejna czerwona torebka (nawiasem mowiac posiadam rowniez dwie pary czerwonych spodni, czerwony portfel, wspomniany wyzej czerwony plaszcz, kilka czerwonych bluzek i czerwone buty: chyba czas przemyslec te sytuacje).

Drogie Panie: jesli kiedykolwiek Wasi malzonkowie lub zyciowi partnerzy beda robili wam wyrzuty na temat posiadania niezliczonej ilosci torebek, butow lub innych akcesoriow (w roznych lub tych samych kolorach), powiedzcie im, ze jest to po prostu niezalezne od was. Moja historia jest tego najlepszym przykladem.

Thursday, December 13, 2007

Swieta, swieta...

Swieta Bozego Narodzenia zblizaja sie wielkimi krokami. O ich rychlym nadejsciu swiadczy kilka faktow:


1. Zaraz po Swiecie Dziekczynienia wszedzie pojawily sie dekoracje bozonarodzeniowe. Ja rowniez dostosowalam sie do ogolnie panujacej tradycji- juz 26 listopada ubralam choinke. Bardzo mi sie ten zwyczaj podoba- teraz moge cieszyc sie swiateczna atmosfera przez kilka tygodni.

2. Pod hipermarketami pojawiaja sie Mikolaje, dzwoniacy dzwonkami i zachecajacy do wplacania drobnych sum pieniedzy na szczytne cele, w hipermarketach zas nie brakuje swiatecznych produktow i promocji.

3. Popularne staja sie okolicznosciowe, czerwone sweterki z naszytymi Mikolajami i choinkami. Jeszcze niedawno zywilam do nich gleboka odraze, w koncu sama sobie taki sprawilam (ale nikomu ani slowa...).

4. Poczawszy od 1 grudnia korki na drodze do galerii handlowej staja sie nie do zniesienia. Pol biedy, jesli na zakupy wybieramy sie na poczatku miesiaca, w poniedzialek, przed 5 po poludniu. Jesli jednak w godzinie obiadowej zachce nam sie (tak jak mnie wczoraj) sushi z restauracji mieszczacej sie pod sama galeria, mozemy byc pewni, ze trase, ktora normalnie pokonalibysmy w 15 minut, przepelzniemy sennie (po autostradzie!) w ciagu okolo godziny. Dzieki Bogu kultura jazdy jest tu zupelnie inna: nie musimy obawiac sie, ze chcac zmienic pas narazimy sie na stek wyzwisk, przy ktorych "ty baranie" brzmi jak lagodna muzyka skrzypcowa.


Tylko aura jest malo swiateczna. Pomijam juz fakt, ze to Alabama i generalnie jest tu troche mniej zimno niz w innych stanach. Ostatnio pogoda zupelnie oszalala- mamy ponad 20 stopni Celsjusza i chodzimy w podkoszulkach i krotkich spodenkach.

Tuesday, December 4, 2007

Historia o skrzydle samolotu

Pewien samolot mial przeleciec trase z Nowego Jorku do Londynu. Pech chcial, ze podczas kolowania na lotnisku inny samolot delikatnie otarl sie o niego, urywajac mu sam czubek skrzydla.
Pasazerowie zostali ewakuowani i przewiezieni do hotelu. Nastepnego dnia rano, czekajac na kolejny lot, zauwazyli z okna terminalu, ze podstawiono im... dokladnie ten sam samolot z odlupanym czubkiem skrzydla. Pomimo zapewnien obslugi technicznej, ze ten kawalek, ktorego nie ma, tak naprawde nie jest do niczego potrzebny, i ze lot bedzie calkowicie bezpieczny, kilka osob odmowilo wejscia na poklad.
Kilkanascie godzin pozniej samolot wyladowal bezpiecznie w Londynie.
Historia ta jest jak najbardziej prawdziwa.

Ogladalam w telewizji program o calym zajsciu. Wypowiadalo sie kilku mechanikow, inzynierow i innych samolotowych ekspertow. Wszyscy jednoglosnie orzekli, ze lot byl calkowicie bezpieczny, i ze akurat ten brakujacy kawalek skrzydla faktycznie nie spelnial zadnej istotnej roli. Jeden fachowiec stwierdzil jednak, ze doskonale rozumie pasazerow, ktorzy odmowili lotu uszkodzona maszyna: w koncu ktos, przy projektowaniu samolotu, po cos ten kawalek skrzydla tam umiescil, i on sam czulby sie nieswojo lecac samolotem, ktory nie ma czegos, co wczesniej tam bylo (bez wzgledu na to, czy jest to potrzebne czy nie).

Caly czas sie waham, czy wsiadlabym do tego samolotu, czy nie...