Thursday, December 31, 2009

Dzien 18- wizyta w bylym obozie zaglady w Oswiecimiu i Sylwester

Maz bardzo chcial obejrzec byly oboz zaglady w Oswiecimiu. Bylam tam raz kilka lat temu i prawde mowiac nie planowalam ponownej wizyty, ale dzis rano przyszlo mi wybrac sie tam znowu.
Jechalismy jakies 2 godziny (zaczely sie Sylwestrowe korki). Zwiedzanie rozpoczelismy o 11:30 a skonczylismy, gdy zamykano muzeum, o 3.
Najbardziej okupowanym i fotografowanym przez turystow miejscem, byl napis na bramie "Arbeit macht frei"- oczywiscie ze wzgledu na ostatnie wydarzenia, o ktorych 18 grudnia tak pisal portal http://wiadomosci.gazeta.pl/ : 
Tablica z napisem "Arbeit macht frei" została skradziona w nocy z bramy muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu. Na historycznej bramie umieszczono już kopię napisu. - To nie była przypadkowa kradzież. Złodzieje musieli się dobrze przygotować - mówi Jarosław Mensfelt, rzecznik prasowy muzeum.
O kradzieży fragmentu bramy jako pierwsze poinformowało radio RMF FM.
O zniknięciu tablicy straż muzealna powiadomiła policję o godz. 5.50. Jeszcze około godz. 3.00 strażnicy widzieli tablicę. W nocy dyżur w muzeum pełniło czterech pracowników ochrony. - Teren jest strzeżony przez wyszkolonych strażników - podkreśla w rozmowie z Radiem TOK FM Mensfelt. Straznicy zauwazyli kradziez w trakcie jednego z obchodow po muzeum.















21 grudnia ten sam portal donosil:
"Barbarzyństwo", "Skandal", "Wypowiedzenie wojny" - tak prasa na całym świecie komentowała szokującą kradzież tablicy-symbolu "Arbeit macht frei" z muzeum Auschwitz. Po trzech dniach intensywnych poszukiwań, tablicę znaleziono. Ujęci przez policję sprawcy najprawdopodobniej działali na zlecenie "kolekcjonera". 

Nic wiec dziwnego, ze pod napisem gromadzily sie takie tlumy. Wogole w muzeum bylo bardzo duzo ludzi i bardzo wiele wycieczek zagranicznych.















Moja pierwsza wizyta w Oswiecimiu wywarla na mnie ogromne wrazenie. Przez wiele dni nie moglam dojsc do siebie. Tym razem bylam juz spokojniejsza, ale tak samo poruszona. Maz rowniez.
Wyszlismy z muzeum punktualnie o 3 po poludniu i wrocilismy do domu M i K. Szybko ustalilismy plan dzialania i juz po chwili panowie poszli do sklepu a ja i M zostalysmy w domu aby piec ciasto. Skonczylo sie tak, ze M piekla, a ja kibicowalam. Udalo mi sie nawet zalapac na wylizywanie garnuszka po polewie czekoladowej.
Okolo 9 stawili sie u nas M i O z synkiem OO. Wspolnie poszlismy puszczac "przedpolnocne" petardy, a pozniej, zajadajac przepyszny sernik i ogladajac transmisje z Sylwestra w Lodzi i Warszawie, czekalismy na polnoc.
Przyszla punktualnie. I tak wlasnie przywitalismy Nowy Rok 2010.




















Wszystkiego dobrego!

(Wizyta w bylym obozie zaglady w Oswiecimiu jest bezplatna)

Wednesday, December 30, 2009

Dzien 17- Kopalnia soli w Wieliczce

Przez ostatnich kilka dni zastanawialismy sie, czy do Krakowa powinnismy jechac samochodem, czy tez pociagiem. Pogoda zmieniala sie jak w kalejdoskopie: gdy przyjechalismy do Polski, bylo -15 stopni i padal snieg. Kilka dni pozniej bylo juz 0 stopni, a po sniegu nie zostalo ani sladu. Wczoraj wieczorem bylo +2, prognozy byly dla nas korzystne, stwierdzilismy wiec, ze w takiej sytuacji na wycieczke wybierzemy sie autem.
Wyjechalismy o 9 rano. Padal snieg, deszcz, snieg z deszczem, ale na szczescie temperatury wciaz byly dodatnie, nic nie zamarzalo i nie bylo tak bardzo slisko.















Juz o godzinie 1 bylismy w Wieliczce. Zjedlismy zabrane z domu kanapki, zadzwonilismy do Rodzicow oraz do MG i KG, naszych przyjaciol, ktorych goscilismy w lipcu w Californi (http://ps-usa-pl.blogspot.com/2009/07/niezwykle-spotkania.html), i ktorzy zaprosili nas do siebie na Sylwestra. Poinformowalismy wszystkich gdzie jestesmy, i wyruszylismy na zwiedzanie kopalni.
Wykupilismy wycieczke w jezyku angielskim oraz pozwolenie na robienie zdjec i juz chwile pozniej podazalismy za przewodniczka kretymi korytarzami w podziemiach.





























Na stronie internetowej poswieconej kopalni soli w Wieliczce (http://www.kopalnia.pl/) mozemy przeczytac:
Zabytkowa Kopalnia Soli w Wieliczce stanowi jedyny obiekt górniczy na świecie, czynny bez przerwy od średniowiecza do chwili obecnej. Jej oryginalne wyrobiska (chodniki, pochylnie, komory eksploatacyjne, jeziora, szyby, szybiki) o łącznej długości około 300 km usytuowano na 9 poziomach, sięgających do głębokości 327 m ilustrują wszystkie etapy rozwoju techniki górniczej w poszczególnych epokach historycznych.
(...)
Ślady pierwszej warzelni produkującej sól z solanek powierzchniowych pochodzą ze środkowego okresu neolitu (3 500 lat przed naszą erą) i zostały rozpoznane na terenach nazywanych później Wieliczką. W czasach historycznych, już w XI - XII w. to właśnie Wieliczka była największym ośrodkiem warzelniczym w Małopolsce, nazywana jako Magnum Sal, czyli Wielka Sól.
(...)
Kopalnia soli w Wieliczce posiad status zabytku i jest objęta ochroną prawną. W 1976 r. została wpisana do rejestru zabytków krajowych, a w dwa lata później na Pierwszą światową Listę Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Zarządzeniem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 8 IX 1994 r. uznana za Pomnik Historii.
Mezowi bardzo podobala sie kopalnia i rzezby solne. Zachecony przez przewodniczke polizal nawet sciane, aby organoleptycznie stwierdzic, ze naprawde jest slona.
Muzeum kopalni soli w Wieliczce bardzo sie zmienilo przez ostatnich kilka lat. Zbudowano tam wiele schodow, barierek, zmodernizowano restauracje i sale balowa. Jedna rzecz nie zmienila sie: winda zawozaca turystow na powierzchnie. Maz mial bardzo niepewna mine, gdy zostal (razem z 10 innymi osobami) wtloczony do malenkiej, metalowej puszki, ktora z niezwykla szybkoscia popedzila na gore.
Po wizycie w kopalni pojechalismy do MG i KG. Milo bylo zobaczyc ich po tylu miesiacach. Jedzac kolacje w Jeff's wspominalismy mile chwile spedzone w Californi i odkrywczo stwierdzalismy, ze w dobie internetu i samolotow swiat jest maly a komunikacja nie sprawia problemow.
Po kolacji poszlismy na maly spacer po Krakowie. Podziwialismy pieknie oswietlony rynek i stare kamieniczki, ale zimno oraz bol brzucha (nie sluza mi tutejsze pomidory) szybko zagnaly nas spowrotem do samochodu, a pozniej do domu...















wycieczka po Wieliczce z przewodnikiem w jezyku angielskim: 64 PLN od osoby
pozwolenie na fotografowanie: 10 PLN

razem: 138 PLN za dwie osoby.

Tuesday, December 29, 2009

Dzien 16- Pakowanie

Dzis- male zakupy w E. Leclerc, kolejna wizyta u Mamy w gabinecie i pakowanie. Jutro jedziemy do Wieliczki, a potem Krakowa, Oswiecimia i Zakopanego. Nie bierzemy ze soba laptopa, oglaszam wiec koniec transmisji do przyszlej srody...

Szczesliwego Nowego Roku!

Monday, December 28, 2009

Dzien 15- Wizyta u Mamy w gabinecie i spacer po Piotrkowskiej

Moja Mama, wspanialomyslnie, dokonala dzis przegladu technicznego zebow moich i Meza (Dziekujemy Ci, Mamo!). Spedzilismy kilka godzin w jej gabinecie, M jako pacjent, ja jako pacjent i tlumacz.
Wieczorem odwiezlismy Mame do domu, a sami pojechalismy na rentgen zeba. Wpadlam w lekka panike, gdy okazalo sie, ze aby dojechac do gabinetu musze wcisnac sie w bardzo waski wjazd... zupelnie zapomnialam, jakie Lodzkie bramy potrafia byc ciasne.
Po wizycie w pracowni rentgenowskiej poszlismy na spacer po ulicy Piotrkowskiej, od Traugutta az do Placu Wolnosci.



Okazalo sie, ze plac byl zablokowany dla ruchu samochodowego, pomnik Kosciuszki byl zabudowany od gory do dolu, a w samym srodku pysznila sie wielka scena, na ktorej w Sylwestra zaspiewa Doda i Maryla Rodowicz. Nigdy nie widzialam wiekszej sceny w Lodzi. Rowniez tiry i maszyny ustawione wokolo robily wrazenie. Obeszlismy scene wokolo, pojadajac zapiekanke- polski specjal, ktory M bardzo docenil.















Mezowi podoba sie nasza Lodz, chociaz uwaza (tak jak zreszta i ja), ze jest dosc szara. Ja mysle, ze za kilka lat bedzie to naprawde piekne miasto, szczegolnie, jesli bedzie sie rozbudowywac i modernizowac tak szybko jak do tej pory.

Dzien 14- Zakupy, podwieczorek u Dziadka i fotografowanie pod Katedra

Nareszcie po dwoch dniach otworzone zostaly sklepy! Jestesmy zupelnie zepsutymi ludzmi, ktorym ciezko wyobrazic sobie, ze przez dwa dni wszystko moze byc pozamykane. Po zrobieniu prania wybralismy sie do Manufaktury na szybkie zakupy. Ja nabylam kurteczke i berecik a maz bardzo ladna koszule.
Po poludniu pojechalismy do Dziadka na podwieczorek. Rozmawialismy, ogladalismy medale Dziadka i sluchalismy jego historii o zawodach sportowych w jednostce wojskowej. Wyszlismy bardzo zadowoleni, pelni ciasta, lodow i galaretki. Dziekujemy za goscine!
Po odwiezieniu rodzicow do domu pojechalismy jeszcze raz pod pieknie oswietlona Katedre Lodzka, gdzie robilismy fotografie z mysla o zrobieniu z nich HDRow. Wyszly bardzo ciekawie.

Sunday, December 27, 2009

Dzien 13- Avatar

Spedzilismy dzien dosc leniwie na ogladaniu telewizji, i rozmowie. Okolo 14 zjedlismy obiad z rodzicami, a pozniej udalismy sie do kina Silver Screen. Tam czekali juz na nas PL i KL z dwoma kolegami i biletami na film "Avatar" w wersji 3D.
Nie bede oryginalna piszac, iz film byl po prostu swietny.
Po filmie posiedzielismy chwile razem w kinowym barze. Pozniej udalismy sie do domow (my zahaczylismy jeszcze o Lagiewniki, nabralismy w zabrane z domu baniaki wody ze zrodla pod klasztorem).

Saturday, December 26, 2009

Dzien 12- Cmentarz Zydowski i spanie

Dzis rano wybralismy sie na cmentarz zydowski.
Obawialismy sie, ze bedzie przy swiecie zamkniety, ale bylismy mile zaskoczeni. Cmentarz stal dla nas otworem.















Powital nas niezle podciety pan straznik, ktory zainkasowal 4 zlote od glowy za zwiedzanie terenu. Uzbrojeni w aparat i statyw ruszylismy na spacer, rozgladajac sie wokolo i podziwiajac malownicze nagrobki...











































































Po poludniu mielismy zamiar wrocic pod pieknie oswietlona katedre, aby porobic wiecej zdjec. Niestety, Maz, powalony iloscia cukru w ciastach, ktore spozyl, polegl juz okolo 4 po poludniu. Obudzil sie jedynie na obiad, po czym zasnal ponownie i spal, chrapiac donosnie, az do rana. Ja spedzilam mily wieczor z rodzicami, ogladajac film "Taking Chance", oraz- piszac notki na bloga.

Thursday, December 24, 2009

Dzien 11- Wigilia

Nadszedl w koncu ten wieczor- Wigilia Bozego Narodzenia. Cala moja niewielka rodzina (Mama, Tata, Ciocia, Dziadek, Maz i ja), elegancko ubrana, zasiadla razem do wieczerzy. Przelamalismy sie oplatkiem (nie byl to pierwszy raz dla Meza, kazdego roku w Wigilie lamalismy sie oplatkiem, ktory przyslali mi rodzice), zlozylismy sobie zyczenia zdrowia i pomyslnosci.




















Nadeszla pora jedzenia, moment tak dlugo wyczekiwany przez Meza. Wiedzial juz, czego ma sie spodziewac, uczestniczyl bowiem w przygotowaniach, ale i tak byl bardzo ciekaw wszystkich dziwnych ryb, salatek, zup i pierogow...

















Malzonek dzielnie sprobowal wszystkiego. Salatki zjadl z radoscia. Przy karpiu w galarecie mial mieszane uczucia. Ze sledziem po krolewsku stoczyl nierowna walke (wygrana przez sledzia). Poczul nieopisana ulge przy zupie grzybowej, a pierogi (rowniez z grzybami) wprawily go w stan euforii. Ciasta byly dla niego znajomym terenem. Jestem z niego bardzo dumna.















W naszej rodzinie prezenty zawsze sa rozdawane przez najmlodsza osobe. Tym razem jednak w roli Mikolaja wystapil Maz- w koncu jest tu nowy. Z usmiechem na ustach rozdawal prezenty, czytajac glosno: "dla dzadka", "dla czoczy", "dla tatusza".
Wieczerze zakonczylismy o godzinie 8. Odwiezlismy mojego dziadka do domu, a sami pojechalismy pod Katedre Lodzka, aby zobaczyc szopke. Byla rzeczywiscie piekna, w ciekawym ksztalcie, pachnaca surowym drewnem. A w szopce znalezlismy: dwie owce, osiolka, oraz najprawdziwszego wielblada.
W domu bylismy okolo 11 w nocy.

















Maz powiedzial mi, ze jest pod wielkim wrazeniem sposobu, w jaki Polacy obchodza Wigilie. Odswietne ubranie, oplatek, siano na obrusie, koledy plynace z radia, wszystko to stanowilo dla niego bardzo ciekawa i uroczysta kombinacje. Cieszyl sie, ze moze uczestniczyc w tym jakze waznym dla Polakow swiecie.
Moje ostatnie trzy Swieta Bozego Narodzenia byly zupelnie inne, ale zawsze mysla wracalam do tych, polskich. Ciesze sie, ze wreszcie moglam je dzielic z Mezem.

Wesolych Swiat!

Z okazji zblizajacych sie Swiat Bozego Narodzenia pragne zyczyc wszystkim czytelnikom bloga zdrowia, radosci i szczescia. Oby wszystkie Wasze marzenia w tym i w nadchodzacym roku 2010, spelnily sie!


Dzien 10- Przygotowania do Wigilii

Coz mozna powiedziec o dzisiejszym dniu... niech fotografie mowia za mnie:















Maz patrzyl na karpia, pokrywanego przez Mame galareta, najpierw z obrzydzeniem, a potem z rosnacym zainteresowaniem.















Do sernika nie trzeba bedzie Meza dlugo przekonywac.




















Tata przyniosl choinke, ktora wspolnie ustawilismy w duzym pokoju. Przewrocila nam sie dwa razy, ale potem polozylismy na doniczce wielkie kamienie, ktore Tata przyniosl z ogrodu.















Sledz. Od tego zapachu M postanowil trzymac sie z daleka.















Moczace sie grzyby na zupe.

Tuesday, December 22, 2009

Dzien 9- Wizyta na cmentarzu, na Radogoszczu, w Manufakturze, oraz spotkanie z przyjaciolmi w Tawernie

Rano wybralismy sie na cmentarz na Radogoszczu. Byla to interesujaca wizyta dla Meza, ktory nie mial do tej pory okazji ogladac europejskich cmentarzy. Zrobilismy wiele zdjec, postawilismy swieczki na grobach mojego dziadka i babci oraz dalszej rodziny.















Pozniej wybralismy sie do sasiadujacego Muzeum Tradycji Niepodleglosciowych. Na stronie muzeum (http://www.muzeumtradycji.pl/) mozemy znalezc wiele informacji na temat tego obiektu:
"Radogoszcz to nazwa gminy graniczącej przed II wojną światową od północy z Łodzią, dziś rejon miasta w dzielnicy Bałuty. Nazwie tej hitlerowcy nadali okrutne piętno. To właśnie tu, w fabryce włókienniczej Samuela Abbego u zbiegu ulic Zgierskiej i Sowińskiego, na przełomie października i listopada 1939 r. powstał obóz, przekształcony później na więzienie. Powstanie tego ośrodka męczeństwa związane jest z masowymi aresztowaniami jakich okupant dokonał w Łodzi i okręgu łódzkim jesienią 1939 r. Objęły one głównie in-teligencję, znanych działaczy społeczno-politycznych i gospodarczych.
(...)
Długą listę zbrodni popełnionych na Radogoszczu zamyka najpotworniejsza - spalenie więzienia razem z przebywającymi tam ludźmi w nocy z 17 na 18 stycznia 1945 r. Tylko nieliczni spośród 1500 więźniów zdołali się uratować. Według dokumentów Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu (obecnie Instytut Pamięci Narodowej) z masakry uratowało się tylko 25 więźniów."















































Obejrzelismy dziedziniec, wystawy, oraz kolekcje armat, na ktore M zaraz zaczal sie wspinac.
Po poludniu pojechalismy do Manufaktury. Oboje bylismy pod ogromnym wrazeniem: pieknie odnowione fabryki zostaly zaadaptowane do restauracji, sklepow, klubow...





























Wiele zmienilo sie przez te trzy i pol roku w Polsce. Nie tylko Manufaktura zostala wybudowana. Pojawilo sie wiele nowych sklepow i miejsc rozrywki.
O 6 wieczorem w Tawernie spotkalismy sie z moimi przyjaciolmi z liceum, studiow, harcerstwa... Bylo mi bardzo milo, ze stawili sie w tak licznym gronie. Milo bylo powspominac stare czasy i dowiedziec sie co u nich nowego. Dziekuje wszystkim za przybycie!
Po spotkaniu PW odwiozl nas do domu (dziekujemy!)- dluzsza droga. Zwiedzilismy sobie w nocy Lodz. Byla to dobra pora na jazde po miescie; swiateczny ruch na drogach w ciagu dnia skutecznie zniecheca do jakichkolwiek podrozy, nawet krotkich. W domu bylismy po polnocy.

Monday, December 21, 2009

Dzien 8- Kolacja u E

Dzisiejszy dzien uplynal pod znakiem relaksu w domu. Przez
7 dni udalo nam sie nosic wiekszosc ubran, totez przyszedl czas na pranie. Michael byl nieco zaskoczony faktem, iz moi rodzice nie maja suszarki do ubran (w Stanach to norma), ale przekonal sie, ze kaloryfery potrafia zdzialac cuda w krotkim czasie.
Wieczorem wybralismy sie na obiad do EK i JK.
EK byla moja nauczycielka angielskiego. Mialam z nia lekcje przed moim pierwszym wyjazdem do Stanow. Za kazdym razem, gdy EK widziala sie z moja Mama (ktora leczy jej zeby), pytala co sie u mnie dzieje. Wreszcie Mama dala jej moj email i zaczelysmy korespondowac. Wkrotce EK stala sie moja przyjaciolka.
Dzis wreszcie mialam okazje przedstawic EK i jej mezowi J. Spedzilismy wspanialy wieczor jedzac obiad (zlozony z przepysznego kurczaka w karmelu, ryzu i salatki z kapusty pekinskiej i pomaranczy), pozniej deser (ciasto!), rozmawiajac i ogladajac zdjecia... Dziekujemy za mile spedzony czas!

Sunday, December 20, 2009

Dzien 7- wieczor ze starymi przyjaciolmi

W koncu nastal dzien, na ktory czekalam. Dzien spotkania z moimi najlepszymi przyjaciolmi. Wieczorem, po malej przechadzce w centrum handlowym M1, pojechalismy do Zakowic, do mojego przyjaciela PL i jego brata KL. Milo bylo mi rowniez zobaczyc Mame P i K, bardzo ciepla, kochana osobe, ktora zawsze byla mi bardzo bliska. Pozniej pojawil sie jeszcze MM, moj przyjaciel ze studiow. Jedlismy przepyszna kolacje przygotowana przez Mame P i K, rozmawialismy, ogladalismy zdjecia, bawilismy sie z psem Monika, kotem Czesiem i pajakami (bardzo wlochatymi).
Cieszy mnie to, ze pomimo uplywu czasu nasze relacje sa wciaz takie same: swietne. Nie zmienilo sie nic poza faktem, ze ja mam meza a MM zone. Wciaz nadajemy na tych samych falach i smiesza nas te same rzeczy.
Moi przyjaciele bardzo polubili Meza, a on ich. Ciesze sie, ze w koncu wszyscy mieli okazje sie poznac.
Dziekujemy za wspanialy wieczor!

Saturday, December 19, 2009

Dzien 6- Las Lagiewnicki i Leclerc

Na zewnątrz bylo znow -15 stopni, ale zza chmur wyjrzalo dzis słońce. Pogoda wygladala na znosna- i taka byla, o czym przekonalismy się po wyjściu z domu.
Dziś wybraliśmy się na spacer do Lasu Lagiewnickiego, który jest największym lasem miejskim w Europie.




















Przeszlismy 5 km, zatrzymujac się co jakiś czas aby zrobić zdjęcie.















Widzielismy grupe mezczyzn jezdzacych na biegowkach po zamarznietym stawie.














Mąż, zaciekawiony, również wszedł na lód, ale szybko z niego uciekł gdy usłyszał trzeszczenie.














Poszliśmy dalej, aż do klasztoru w Lagiewnikach, gdzie (oprócz zwiedzania) nabralismy dobrej, mineralnej wody do butelki.





















Stamtąd, o godzinie 14:50, pojechalismy autobusem do domu.
Wieczorem wybraliśmy się z Mama do Leclerc'a na małe zakupy (Mama), do pomocy Mamie (ja) i zwiedzanie (M). Mąż chodził miedzy regalami i stoiskami i poszerzal swoje slownictwo. Ze zdziwieniem skonstatowal, ze stoisko mięsne znajduje się zaraz przy stoisku z ubraniami. Zainteresował się również wielkimi, oblozonymi ziolami kiełbasami, wiszacymi na ścianie.
Wieczorem obejrzelismy wspólnie program Bear'a Grylls'a i zjedlismy obiad złożony z plackow ziemniaczanych, a w nocy, po upewnieniu się, ze nikogo nie obudzimy, dzwonilismy do naszych amerykańskich przyjaciół: DE, AW oraz VO.

Dzien 5- Galeria Lodzka

Dzis rano termometr pokazywal -15. Stwierdzilismy, ze taki mróz to nie jest dobra pogoda na spacery, postanowiliśmy wiec pójść do Galerii Lodzkiej na małe zakupy.
Tata, który jechał na ogledziny do rzeczoznawcy, zgodził się podwiezc nas kawałek, żebyśmy nie musieli marznac na mrozie. Skończyło się tak, ze wysadzil nas przed sama Galeria. Dziekujemy!




















Naszym pierwszym zakupem stał się starter Heyah, teraz jesteśmy już osiagalni.
Obeszlismy wszystkie piętra Galerii zatrzymujac się w wybranych sklepach. Mąż, z konwerterem jednostek, sprawdzał, co jest droższe w Stanach (ubrania, jedzenie, wyroby skorzane) a co tańsze (elektronika).
Obiad kupilismy w Fatih Servet na trzecim pietrze restauracji. Maz byl wielce zaskoczny, gdy zaplaciwszy 18.50 PLN otrzymał numerek. Kelnerka przyniosła wielka porcje do stolika, wraz z metalowymi szuccami. Takich luksusow mąż nie spodziewał się zastac w centrum handlowym.
















Inne rzeczy, które spodobaly się dziś M to ruchomych chodnik (a nie schody) łączący piętra galerii, oraz pózniej, w sklepie przy moim domu- znicz cmentarny (nie wiedział co to, forma i kształt były dla niego zupełnie nieznane).




















Wieczór spędziliśmy z rodzicami, oglądając telewizje. Rozbolaly naz brzuchu ze śmiechu wywolanego programem o pewnym panu, ktory do walki ze śniegiem zbudował sobie taka maszynę:


 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Thursday, December 17, 2009

Dzien 4- Odsniezanie, stluczka, Lodz i mroz

Niestety, dziś również nie było mi dane pospac sobie do oporu. Obudzilam się już o godzinie 3:30 nad ranem. Mąż, wyspany po dniu wczorajszym, również. Poogladalismy sobie filmy na YouTube, pogralismy w jakieś gry na telefonach... Wreszcie stwierdzilam, ze jestem tak glodna, iz dłużej tego nie wytrzymam. Zeszłam do kuchni i zaczęłam przygotowywać sobie sniadanie.
Około 5:30 zaczęłam się zastanawiać, kiedy wreszcie wzejdzie słońce.
Około 6 było caly czas ciemno.
Około 6:30 wstala Mama, żeby sprawdzić, kto tam buszuje w lodówce. Posiedzialysmy sobie razem w kuchni, jedzac I rozmawiajac. Wkrotce dolaczyl do nas Tata.
Około 7 wciąż było ciemno!
Wreszcie, po jakichś 15 minutach, zaczęło się rozjasniac.
Wkrotce wstal Maz, I oboje postanowilismy pomoc Tacie w odsniezaniu podworka. Ubrani w kufajki i rękawice, w 45 minut udroznilismy wszystkie wjazdy i chodniki.
Mama wyszła do pracy wcześniej, niż zamierzał: okazało się, ze jej koleżanka miała drobna kolizje, i nie dojedzie na czas na ćwiczenia ze studentami.
Około 9, gdy zasiedlismy z Tata i M do śniadania, zadzwoniła do nas Mama i poinformowała, ze nie dojechała nigdzie, bo... miała stluczke i stoi na końcu naszej ulicy. Szybko pospieszylismy na pomoc (cała nasza trójka!). Tata pomogl spisać protokół z wypadku, ja zrobilam niezbedne zdjecia telefonem a Maz stał obok i wyglądał groźnie.
W domu dokonczylismy śniadanie i zaczęliśmy z Mezem zbierać się na wycieczkę po Lodzi. W swietle zaistnialej sytuacji postanowiliśmy nie brać samochodu Taty, ale używać komunikacji miejskiej.
Najpierw jechalismy tramwajem. Mąż wyglądał przez okno i robił zdjęcia. Szczególnie rozbawil go ten widok:



Wysiedlismy na ulicy Piotrkowskiej. Odwiedzilismy katedre, popatrzylismy chwile na panów budujących szopke z pachnacego drewna, i poszliśmy w kierunku Politechniki.


Milo bylo odwiedzic stare katy. Dużo zmieniło się w mojej szkole.















Ze szkoły zawrocilismy, i poszliśmy ulica Piotrkowska, podziwiajac kamienice.
Obiad zjedlismy w indyjskiej restauracji Ganesh (http://ganesh.pl/). Menu, ku radosci Meza, bylo w dwoch jezykach: angielskim i polskim. Zamowilismy samosy, kurczaka Tika Masala oraz Palak Paneer, wszystko przepyszne.
Po obiedzie poszliśmy dalej Piotrkowska, a pózniej Narutowicza, mijając budynek telewizji i cerkiew.





W końcu, około 3:15, wyladowalismy na Placu Dabrowskiego, skąd po dosc dlugim oczekiwaniu (swiateczne korki) pojechalismy autobusem do domu.

















Po 20 minutach marszu doszlismy do domu rodziców. Okazalo sie, ze byl zupelnie pusty: Mama pojechała na pracowa Wigilie, Ciocia poszła do miasta, a Tata, który miał być w domu, gdzieś zniknął. Nie mielismy klucza ani telefonu.
Znając mojego Tate byłam pewna, ze pojawi się w domu w przeciągu 20 minut, wiedział bowiem, ze mieliśmy wracac do domu o tej porze, i nie zostawilby nas, biednych zuczkow, na mrozie (potem w domu dowiedzialam sie, ze bylo -12 stopni Celsjusza).
Mimo wszystko postanowiliśmy jednak pójść w kierunku, z którego przyszlismy (po prostu zeby sie rozgrzac) i użyć telefonu miejskiego. W połowie drogi spotkaliśmy nasza wybawicielke, Ciocie, która własnie wracała z miasta. Gdy zblizalismy się do domu, ujrzelismy migajace światło na bramie: Tata również wrócił do domu.
W domu odtajalismy, napilismy się herbaty i wzięliśmy gorący prysznic. Zadzwonilam do paru znajomych, ale do wielu nie zdążyłam: o 8:30 scielo nas oboje z nóg i zasnelismy słodko, leżąc wpoprzek łóżka...