Friday, October 26, 2007

w oczekiwaniu na darmowy telewizor...

Jest taka strona www.craigslist.org , gdzie kazdy moze cos sprzedac/kupic/oddac za darmo. Wystarczy tylko mieszkac w okolicy osoby, ktora chce cos kupic/sprzedac/wziac za darmo.

Przegladajac, bez wiekszego zainteresowania, dzial "za darmo", natrafilam na faceta, ktory nie ma czasu bawic sie w aukcje i chce jak najszybciej pozbyc sie 42- calowego telewizora oraz kina domowego. Kto pierwszy ten lepszy.

Juz wyslalam email.

Trzymajcie kciuki.

Thursday, October 25, 2007

50% na czas

No wiec siedze sobie w samolocie linii Northwestern Airlines do Nowego Jorku. Jest godzina 6:05 nad ranem, samolot ma wystartowac za pol godziny. Maz drzemie, ja leniwie przegladam wydrukowany z internetu bilet elektroniczny. Nagle moja uwage przykuwaja slowa "50% on time" pod szczegolowym opisem lotu. Moj mozg, nie pracujacy najlepiej bladym switem, jakos nie moze sobie poradzic z informacja "50% na czas".
Szturcham Meza.
- Kochanie, co to znaczy "50% na czas"?- pytam.
- To znaczy, ze w 50% samolot przylatuje na miejsce o wyznaczonej godninie a w 50% nie.- mruczy zaspany maz i usiluje umoscic sie wygodniej na siedzeniu.
Tyle to ja tez zrozumialam ale jakos nie chce mi sie zmiescic w glowie, ze tu, w Stanach Zjednoczonych Ameryki Polnocnej cos moze nie byc na czas. Pol godziny pozniej mam okazje przekonac sie na wlasnej skorze, co oznaczaja te magiczne slowa "50% on time".

O godzinie 6:35 pilot uprzejmie oznajmia, ze akumulator w samolocie nie laduje sie, i ze zaloga techniczna jest na miejscu i sprawdza, naprawia, slowem- robi wszystko co w jej mocy abysmy mozliwie szybko wystartowali.
O godzinie 7:00 pilot ponownie przeprasza. Zauwazam, ze od sciany samolotu jakos tak dziwnie odchodza panele.
O godzinie 7:20 pilot przeprasza i zapewnia, ze niebawem bedziemy w powietrzu. Zastanawiam sie, czy odchodzace od sciany panele moga byc przyczyna rozhermetyzowania sie samolotu i, na przyklad, uduszenia sie pasazerow.
O godzinie 7:45 startujemy. Zastanawiam sie, czy zdazymy na przesiadke w Memphis, a jesli nie zdazymy, to czy kolejny podstawiony samolot jakims cudem moze byc w Nowym Jorku przed godzina 1:43 po poludniu. A jesli nie, to jak dac znac moim rodzicom, czekajacym juz tam na nas, ze zyjemy, tylko sie troche spoznimy.

Docieramy do Memphis o 8:32, samolot do Nowego Jorku odlatuje o 8:35. Biegniemy jak szaleni do naszego wyjscia a tu... okazuje sie, ze drzwi jeszcze nie zamkniete i samolot nie koluje bo pilotowi popsulo sie krzeslo a panowie z ekipy technicznej wlasnie je naprawiaja.
O godzinie 8:50 przypominam sobie o filmie "Czy leci z nami pilot".
O godzinie 9:10 zastanawiam sie czy leci z nami lekarz.
O godzinie 9:30 zaczynam przegladac katalog z gadgetami sklepu "Sky Mall" na ktorym ktos przytomny napisal dlugopisem: "useless shit" (bezuzyteczne gowno). Chyba nie ma slow, ktore trafniej opisalyby zawartosc tego pisma.
O 9:45 startujemy.

Wracamy z Nowego Jorku. Przesiadka w Memphis. Godzina 7:00 wieczorem, samolot startuje za 20 minut.
Uprzejma pani przez megafon bardzo unizenie przeprasza i informuje, ze samolot, ktorym bedziemy leciec, jeszcze nie przylecial z kolejnego rejsu. Opoznienie jest spowodowane wizyta laskawie nam panujacego prezydenta Georga W Busha gdziestam.
Godzina 7:40. Ide kupic sobie kawe.
Godzina 8:00. Startujemy. Docieramy na miejsce z godzinnym opoznieniem.

Coz. Przynajmniej bilety byly tanie.

Tuesday, October 9, 2007

O dzieciach

Kilka dni temu zostalam poproszona przez kolezanke o zajecie sie jej trzyletnia coreczka przez godzine. Odmowilam.

Nigdy nie mialam stycznosci z malymi dziecmi. Nie mam pojecia na jakim sa poziomie umyslowym, czy nosza jeszcze (a moze juz?) pieluche, co zwykle robia, co jedza i na ile mozna sie z nimi komunikowac. Gdy widze male dzieci ogarnia mnie przerazenie i paraliz. Nie chce byc za nie odpowiedzialna.

Kilka dni pozniej poszlismy z Mezem, kolezanka, jej corka i jej chlopakiem do muzeum. Mialam okazje poobserwowac mojego M., slicznie bawiacego sie z mala. Tak, on bedzie swietnym ojcem.

A ja?
Nie wiem, z czego to wynika, ale nie mysle jeszcze o posiadaniu dzieci, boje sie nimi zajmowac, nie chce byc przez nie "zaczepiana", dotykana, zagadywana, wogole niech najlepiej zostawia mnie w spokoju i trzymaja sie z daleka.
Mysle, ze moje podejscie jest wynikiem braku doswiadczenia oraz braku kontaktu z dziecmi przez cale moje zycie. Tylko jak tu zdobyc doswiadczenie, jak odczuwa sie wyrazna niechec? Mam 25 lat. Najwyzszy czas poczuc zew macierzynstwa.
Ale jakos nic mnie nie zrywa.

Czytam kilka blogow, na ktorych blogowiczki chwala sie swoimi dziecmi (dziecko to temat jak najbardziej odpowiedni na bloga: zaloze sie, ze codziennie czegos nowego sie ucza, codziennie cos ciekawego robia, pomimo, iz temat dzieci jest mi calkowicie obcy, jestem w stanie to zrozumiec). Pod kazda notka pojawiaja sie dziesiatki komentarzy w stylu "Ach, jaki on cudny!", "Jaka ona slodka!", "Jaki on madry!", "Jakie piekne usteczka!" itp. Gdybym ja, zgodnie ze swoim sumieniem, miala skomentowac tego typu notke, tekst brzmialby: "Dziecko jak dziecko: ani madrzejsze, ani glupsze od innych, ani piekniejsze, ani brzydsze. Zaden cud natury".
Zupelnie nie rozumiem tego zachwytu i rozplywania sie nad noworodkiem. Wszyscy mowia, jak to male dzieci slicznie pachna. Mialam kiedys okazje poczuc: ten "sliczny" zapach to mieszanina zapachu pudru i kupki. Doprawdy niezwykly aromat.

Zaczelam sie zastanawiac jak to jest, ze w naszym spoleczenstwie kobieta POWINNA miec dzieci, POWINNA chciec je miec, POWINNA sie w ten sposob realizowac. To nie ja.

Przeczytalam bloga Agaty Passent (http://agatapassententer.blog.onet.pl/), gdzie z niezwyklym realizmem opisuje ona "uroki" macierzynstwa. Szczegolnie interesujace wydaja mi sie te notki:
http://agatapassententer.blog.onet.pl/2,ID149379065,index.html,
http://agatapassententer.blog.onet.pl/2,ID157803508,index.html.
Pod kazda z nich wiele komentarzy typu: po co bylo sobie robic dzieci, jak teraz sie ma takie podejscie, chyba pani Agata nie lubi swojego dziecka itp.
Rownie wiele (albo nawet i wiecej) kontrowersji wzbudzil swojego czasu felieton Agnieszki Chylinskiej opublikowany kiedys w "Machinie":
http://www.fundacjamama.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=77&Itemid=72.
Agnieszka uswiadamia (niezwykle dosadnie), ze macierzynstwo to w wiekszosci wcale nie roztkliwianie sie nad malenkimi paznokietkami niemowlecia lub wsluchiwanie sie w jego rozkoszne posapywanie: miec dziecko, to znaczy przemeczyc sie 9 miesiecy z olbrzymim, niewygodnym brzuchem, doswiadczyc ogromnego bolu podczas porodu, nie spac po nocach, miec obolale piersi, wachac kupe i rozmaite papki, myc, przewijac, znowu myc... Po tym felietonie rozpetala sie burza. Dlaczego tak trudno jest spoleczenstwu zaakceptowac fakt, ze nie kazda matka musi uwielbiac te wszystkie czynnosci?

Nie widze dobrego powodu, dla ktorego powinno sie miec dziecko i przechodzic przez to wszystko (moze, jak juz pisalam, moje podejscie jest wynikiem braku doswiadczenia i stycznosci z dziecmi). Podtrzymanie gatunku? Inni podtrzymaja za mnie. Przekazanie komus dorobku calego zycia? Na pewno kogos znajde, nie musi to byc moje dziecko.
Slyszalam o jednym argumencie, ktory jest w stanie do mnie trafic: po kilku latach do malzenstwa wkrada sie nuda, dwie osoby nie wiedza, co maja ze soba dalej robic i wtedy pojawiaja sie mysli o dziecku. Nie wiem, jak bedzie wygladalo moje malzenstwo za kilka lat, wydaje mi sie jednak, ze ten stan nigdy w nim nie zagosci: robimy razem tyle rzeczy i mamy mnostwo wspolnych zainteresowan.
Przeraza mnie fakt, ze bede musiala zrezygnowac z pracy zawodowej i z zycia towarzyskiego. Zartujemy sobie z Mezem, ze zaraz po urodzeniu dziecka przyniose je do domu i powiem mu: tu jest lazienka, tam lodowka, rob sobie co chcesz a ja ide do pracy.
Przeraza mnie mysl o bolu w trakcie porodu. Przeraza mnie to, ze moge utyc. Przerazaja mnie rozstepy i obwisle piersi.

Moze zostane uznana za egoistke. Trudno.
A moze po prostu jeszcze nie przyszedl na mnie odpowiedni czas?
A co jesli nigdy nie przyjdzie? Czy jest na swiecie miejsce dla takich jak ja?

Thursday, October 4, 2007

Reality Show

W Ameryce najpopularniejsze programy telewizyjne to reality show. Nie jestem wielkim fanem telewizji ale musze przyznac, ze niektore z nich ogladam nalogowo a niektore tylko od czasu do czasu lub gdy nie mam nic innego do roboty. Zreszta, z braku dobrych filmow fabularnych, trzeba z tej telewizyjnej papki wylowic to, co najciekawsze.
Reality show podzielilabym na kilka kategorii:

1. Fascynujace
Do tej kategorii zaliczylabym na przyklad:
-America's Got Talent (ogladamy z mezem nalogowo)- bardzo podobne do Idola z tym, ze tutaj zaprezentowac mozna wszystko. Mozna tanczyc, spiewac, grac, lamac przedmioty posladkami, zonglowac... w wiekszosci wystepuja "normalni" ludzie ale zdarzaja sie rowniez oryginaly. Moje i Meza ulubione (z roznych powodow) wystepy to:
http://youtube.com/watch?v=xFZYPeP8k2E Cas Haley- niesamowicie spiewajacy bialy czlowiek z jamajskim akcentem,
http://youtube.com/watch?v=ozDh4NQveJs Bianca Ryan- dwunastolatka z glosem jak dzwon,
http://youtube.com/watch?v=fViV66t8pJw Kashif- tanczacy Hindus,
http://youtube.com/watch?v=LIr3gaqefXg Boy Shakira- chlopak identyfikujacy sie z Shakira, przebierajacy sie za nia i tanczacy jak ona (prawdopodobnie tanczy lepiej niz niejedna dziewczyna),
http://youtube.com/watch?v=NDOjmUI7AFk Leonid the Magnificent- Rosjanin ktory... zreszta, zobaczcie sami...
-The Biggest Looser (ogladam od czasu do czasu, zeby sobie poprawic nastroj)- kilkunastu grubasow, pod opieka lekarzy, dietetykow i trenerow, poddaje sie morderczym treningom i, zdrowo sie odzywiajac, probuje w jak najkrotszym czasie zrzucic jak najwiecej funtow. Rekordzisci zaczynaja z waga ok. 400 funtow (czyli kolo 180 kg) i schodza do 180 funtow (ok. 80 kg). Program trwa kilkanascie tygodni.
Kid Nation (jeszcze nie widzialam ale slyszalam o tym)- show, ktory ostatnio wzbudzil wiele kontrowersji. Czterdziescioro dzieci, bez nadzoru doroslych, zyje i zarzadza niewielkim miasteczkiem. Kilkoro juz napilo sie wybielacza przez przypadek... ciekawe, jak to sie skonczy...

2. Interesujace
-Hell's Kitchen (widzialam pare razy) - Uczestnicy walcza o tytul szefa kuchni hotelu w Las Vegas. Gotuja pysznie wygladajace dania (powinno sie to ogladac w parze z The Biggest Looser).
-America's Next Top Model (ogladam nalogowo ze wzgledu na moja slabosc do pieknych fotografii i zainteresowanie trendami w modzie)- 13 uczestniczek walczy o kontrakt na 500 000$ z firma kosmetyczna CoverGirl, okladke pisma "Seventeen" oraz tytul nastepnej Top Modelki w USA. Pozuja do pieknych, wyrafinowanych zdjec, nosza swietne ciuchy.
-What Not To Wear (ogladam od czasu do czasu podczas cwiczenia na silowni)- program o modzie. Wybrana uczestniczka, szara myszka noszaca ubrania przypominajace worki na kartofle, jest uczona przez ekspertow jak sie ubrac i umalowac (program ten stanowi dla mnie nieoceniona pomoc w autostylizacji, amerykanska moda i fryzury sa zupelnie odmienne od europejskich).
-Miami Ink (widzialam pare razy, rowniez podczas cwiczen na silowni)- Dzien z zycia tatuazystow w salonie (tatuaze sa bardzo popularne w US). Tatuuja ludziom kwiaty, japonskie gejsze ale takze portrety ich dzieci lub zmarlych matek (swoja droga co to za moda w Ameryce? Tego nigdy nie zrozumiem...).

3. Boki zrywac
-Beauty And The Geek czyli "Piekna i kujon" (widzialam pare razy)- sliczne, puste dziewczyny sa dobierane w pary z mozgowcami i walcza o costam. Widzialam kilka dni temu odcinek, w ktorym dziewczyna zapytana o edukacje mowi: Bylam kilka lat w college'u, nie wiem ile, nie pamietam. Doskonaly show na poprawienie samooceny.
-Judge... (tu wstawic imie: Judy, Mathis, Alex... widuje od czasu do czasu ze wzgledu na fakt, ze ten show pojawia sie na wszystkich publicznych kanalach telewizyjnych o okreslonych godzinach. Po prostu nie da sie ominac.)- taka nasza "Anna Maria Wesolowska". Roznica jest taka, ze te rozprawy sa prawdziwe a wyroki prawomocne. Najzabawniejsza chyba rozprawa to historia Indianina, ktory pozywa kierowce tira o 10 000$ za rozjechanie kury. Swoj pozew (i zadana sume pieniedzy) motywuje faktem, ze kura byla przyjacielem domu a jej smierc spowodowala traume emocjonalna u Indianina oraz jego rodziny.

4. Beznadziejne
-Age Of Love (widzialam raz i wystarczylo)- 10 dwudziestolatek i 10 czterdziestolatek walczy o uroki trzydziestoletniego gwiazdora tenisa. Zenada.

5. Czlowiek sam sie wstydzi, ze to oglada
-Jerry Springer Show (widzialam raz i... jak wyzej. Sama sie wstydze, ze to ogladalam.)- historie ludzi, ktorzy problemy miedzy soba rozwiazuja za pomoca piesci a niekiedy krzesla lub kija. Podekscytowany tlum krzyczy "Walczcie! Walczcie!" lub tez "Pokaz cycki!". Zastanawiam sie, ile musieli zaproponowac Springerowi, zeby zgodzil sie na prowadzenie tego programu.

Oprocz tego calego reality jest jeszcze pare fajnych seriali (takich np. jak "Law & Order") ale filmow fabularnych jak na lekarstwo. Na szczescie kinowe hity szybko wchodza do wypozyczalni i, za niewielka cene, mozna kupic (lub wypozyczyc) i obejrzec cos interesujacego i wartosciowego.