Thursday, December 22, 2011

Lecę do Polski.

Przybywam w piątek rano.

Im częściej latam do Polski, tym mniej czasu zajmują mi przygotowania. Juz sama decyzja była z gatunku tych "last minute". Znaczaco wplynal na nia fakt, iz dali nam w pracy tydzień wolnego miedzy świętami a Nowym Rokiem.
Prezenty dla rodziny nabylam za jednym zamachem na Amazon.com.
Dziś wieczorem, w ciagu 2 godzin, spakowalam walizkę. Nawet jej nie zwazylam: jest tak lekka, ze na pewno zmieszcze sie w limicie.
Nawiasem mówiąc, nawet nie sprawdzilam, jaki wogole obecnie jest ten limit. Taka ze mnie ignorantka :)
Będzie sie trzeba o to zapytać przed powrotem, żebym wiedziała, ile paczek "Michalkow" mogę przywieźć mężowi :) .

Monday, December 12, 2011

Sukces kulinarny

Mąż należy do osób, które niełatwo usatysfakcjonować kulinarnie. Moje potrawy komplementuje średnio raz do roku.
Tak mi teraz przyszło do głowy, ze może to ze moze, po prostu, to ja jestem mierna kucharka...?
No ale do rzeczy:
Ugotowalam dziś pseudoindyjska potrawę: ziemniaki i kalafiora z ziarnami gorczycy i pasta Vindaloo, do tego ryż i fasolka szparagowa. Po spróbowaniu stwierdzilam, ze jest to jedna z najlepszych potraw, jakie udało mi sie popełnić. Dumna i blada obserwowałam Męża, pochlaniajacego jedna porcje, a pózniej udajacego sie do kuchni po dokładkę.
- Widze, ze ci smakuje, skarbie- zagailam.
- No przecież trzeba sie tego jakoś pozbyć- odparł Mąż.
:)


- Posted using BlogPress from my iPhone

Thursday, December 8, 2011

Wiatr

Kilka dni temu rozmawialam z kolega z Californi. Mowil mi, ze wieja tam dosc potezne wiatry. Sluchalam z umiarkowanym zainteresowaniem.
Wczoraj inny znajomy, moj ex-sasiad, przyslal mi zdjecia Sierra Madre, miasteczka w ktorym mieszkalam:






(zdjęcia zrobione przez Chris Lawrence, i do niego należą)

Predkosc wiatru dochodzila do 225 km/h.

Tuesday, December 6, 2011

Snieg!

W nocy, ku mojej wielkiej radosci, spadl snieg. 
Maz, uslyszawszy moje podekscytowane okrzyki, obrocil sie w lozku na drugi bok i oswiadczyl, ze nie wychodzi dzisiaj z domu. 
Rowniez w pracy nikt nie podzielal mojego entuzjazmu. 
Po powrocie do domu okazalo sie, ze jakas dobra dusza przykryla nasze drewno do kominka plastykowa folia, zeby nam nie zamoklo i nie zamarzlo. 
Ciekawe kto.

Sunday, November 13, 2011

Pierwszy tydzien

Pogode mamy zblizona do polskiej. Bardzo mi to odpowiada, lubie zimno.

Ekologiczna zywnosc mozna tu kupic za polowe ceny, ktora zaplacilabym w Californi.

W poniedzialek rano, razem z Mezem pojechalismy do pracy.
Po wypelnieniu niezbedych dokumentow, zostalam zaprowadzona do mojego stanowiska pracy, na ktorym znajdowal sie... iMac. Nigdy wczesniej nie pracowalam na Mac-u i byl to dla mnie dosc interesujacy przeskok, ale po kilku dniach nabralam wprawy.
Przez pierwszych kilka dni uczylam sie roznych nowych programow. Zakupiono dla mnie konto na www.Lynda.com , gdzie mozna znalezc wiele interesujacych tutoriali (serdecznie polecam).

Tutejszy kosciol Adwentystow Dnia Siodmego liczy sobie jakies 15 wiernych. Dla porownania- do kosciola w Azusa uczeszczalo okolo 300 osob.

Jest dobrze.

Sunday, November 6, 2011

Pierwszy weekend na miejscu

Przyjechaliśmy do Fairfield około 2 PM.
Dwie godziny pózniej Mąż wyjechał do Chicago robić zdjęcia. Cóż, taka praca.
Ja pojechalam do domu AM, naszego przyjaciela, u ktorego bedziemy mieszkac, do czasu znalezienia stalego lokum. Wypakowalam z auta tyle rzeczy, ile mi sie chciało (po samodzielnym pakowaniu U-Boxa i czterech dniach spędzonych w aucie uznałam, ze należy mi sie trochę lenistwa), wzięłam prysznic i pojechałam do mojej przyjaciółki MF na obiad.
Weekend spedzilam na slodkim nicnierobieniu i odwiedzaniu przyjaciol. Zabawne, czulam sie, jakbym nigdy nie wyjechala z Fairfield.

Tuesday, November 1, 2011

Pierwszy dzien przeprowadzki: Pomona CA - Cedar City UT

Wyjechalismy dosc pozno, bo dopiero okolo 11 AM. 
Tabletki na uspokojenie, zaaplikowane zwierzakom, nie daly oczekiwanego rezultatu: koty glosno miauczaly, krecily sie po samochodzie, w koncu zajely miejsca siedzace na rozlozonej na naszych rzeczach koldrze, i pogodzily sie z losem.
Maz prowadzil przez caly czas, ja postanowilam zrobic cos pozytecznego i pamiatkowego- film z podrozy:

Pakowanie


Sroda, 26 pazdziernika, 6 dni do przeprowadzki:
Moj ostatni dzien w pracy.
Szef zaprosil mnie na lunch, a wspolpracownicy obdarowali torba podrozna, szalikiem, czapka, rekawiczkami, oraz karta prezentowa BestBuy. Uswiadomilam sobie, jak dobrze mnie znaja: wszystkie te prezenty sa wyjatkowo trafione.

Czwartek, 27 pazdziernika, 5 dni do przeprowadzki:

Przez caly miesiac pozbywalam sie rzeczy, do ktorych nie bylismy z Mezem przywiazani. Wiedzialam, ze nie uda mi sie zmiescic wszystkiego do U-Box-a, kontenera o rozmiarach 5'x8'x7'6" (1.52m X 2.43m X 2.28m). Kilka tygodni temu zrobilam model w SketchUp-ie:


Wiedzielismy mniej-wiecej, ile miejsca zajma nasze ulubione meble oraz wieksze pudla, oraz z czym musimy sie pozegnac.

O 11 rano przywieziono mi U-Box, w ktory niezwlocznie zaczelam sie pakowac.



Operatorka wozka widlowego powiedziala, ze dopuszczalna laczna masa rzeczy w kontenerze nie moze przekroczyc 2000 lbs (907 kg). Troche mnie to zmartwilo: w planach mialam zapakowanie do U-Box-a zeliwnego stolu i dwoch ogromnych szafek, ktore niestety swoje waza.
Okolo 1 PM przyjechali RB oraz TP, przyjaciele, ktorzy pomogli mi w pakowaniu. Do 4 po poludniu wiekszosc naszego dobytku znajdowala sie w kontenerze.



4 pudla z rozmaitymi rzeczami Meza oraz jedna z szafek niestety nie zmiescily sie.

Piatek, 28 pazdziernika, 4 dni do przeprowadzki:
Pierwsza rzecza, jaka ujrzalam po przebudzeniu, byla czerwona luna w oknie: U-Box stojacy przed moim domem. Niezbyt udany poczatek dnia.
Samodzielnie dokonczylam pakowanie:


Widmo wozka widlowego nie mogacego podniesc zbyt ciezkiego kontenera, nie pozwolilo mi spac w nocy...

Sobota, 29 pazdziernika, 3 dni do przeprowadzki:
Ostatnie spotkanie z przyjaciolmi z kosciola. Ostatnie zdjecia i usciski.

Niedziela, 30 pazdziernika, 2 dni do przeprowadzki:
Ostatnie 4 dni byly jednymi z najbardziej stresujacych w moim zyciu: nie tylko pracowalam jak wol, ale rowniez caly czas zastanawialam sie, czy wozek widlowy bedzie w stanie podniesc moj U-Box. Jesli nie, czekalby mnie nastepny dzien spedzony na wyjmowaniu rzeczy z kontenera, oraz wydatki zwiazane z wynajeciem kolejnego.
Na szczescie U-Box bezpiecznie odjechal na lawecie.


Zobaczymy go w Iowa za 12-21 dni.
O polnocy odebralam Meza z lotniska. Szczesliwiec, nie zagial palca przy pakowaniu.

Poniedzialek, 31 pazdziernika, 1 dzien do przeprowadzki:
Zaladowalismy pozostale rzeczy do auta i wieczorem, wraz z kotami, pojechalismy do domu rodzicow Michaela, aby pozegnac sie i tam wlasnie spedzic ostatnia noc przed przeprowadzka.

Thursday, October 27, 2011

5 dni do przeprowadzki- test

Dostałam od weterynarza tabletki uspokajające dla moich kotów- na podróż. Postanowiłam przetestować je przed wyjazdem.
8:00 AM. Koty dostały tabletkę.
8:30 AM. Pom-Pom chodzi zakosami. Ding-Dong wyraźnie osowial.
8:45 AM. Pom-Pom przysypia. Ding-Dong ogląda telewizje.
9:15 AM. Koty gonią sie dookoła mieszkania.
Hmm...


- Posted using BlogPress from my iPhone

Thursday, October 20, 2011

Ciekawe zjawisko socjologiczne

Prowadze bloga w jezyku polskim i angielskim.
Czytam blogi w jezyku polskim i angielskim.

Nigdy nie moglam zrozumiec, dlaczego jedynie Polacy potrafia pisac zlosliwe, chamskie, rasistowskie komentarze pod zupelnie neutralnymi notkami.
Oczywiscie nie mam na mysli wszystkich Polakow, ale to zjawisko zaobserwowalam jedynie wsrod czytelnikow z Polski. Przedstawiciele innych narodowosci nie maja w zwyczaju obrazania innych dla wlasnej przyjemnosci.
Skad ta zawisc? Skad ten jad? Dlaczego wielu Polakow ma tak niskie poczucie wlasnej wartosci? Dlaczego probuja podniesc je w ten sposob? Czy naprawde chca, aby Polacy byli postrzegani jako prostacy i rasisci?
Przykre to.

Thursday, October 13, 2011

Niespodzianka

Kilka dni temu skontaktowala sie ze mna SP, Director of Business Operations firmy, w ktorej pracuje maz.
- Wiem, ze oprocz architektury, zajmujesz sie rowniez grafika komputerowa.- powiedziala. - Chcialabym wyslac Ci test umiejetnosci, podaj mi swojego mejla.
Wykonalam test i wyslalam do SP wraz z prosba o komentarz.
Minal tydzien, zdazylam juz zapomniec o calej sytuacji, gdy SP zapytala, kiedy moge odbyc z nia i GS (inna "gruba ryba" w firmie) rozmowe konferencyjna.
Zblizal sie Chicago Marathon, spodziewalam sie, ze zostane poproszona o jakas pomoc, moze o wykonanie paru grafik specjalnie na te okazje? Tymczasem... zaproponowano mi prace grafika komputerowego / specjalisty od portali spolecznosciowych na caly etat.
Ze swiadczeniami.
Najlepiej od zaraz.
Zupelnie sie tego nie spodziewalam.

Przyjelam propozycje.
:)

12 dni w tweetowym skrocie


Saturday, October 1, 2011

32 dni do przeprowadzki- chlodzenie sprzegla

Plan byl nastepujacy: instalujemy w aucie chlodzenie sprzegla (zalecane przez firme wypozyczajaca auta i przyczepy przeprowadzkowe, UHaul), wypozyczamy przyczepe, pakujemy do niej nasze rzeczy i odjezdzamy w sina dal.
O propozycji pracy dla Michaela w Iowa dowiedzielismy sie bardzo niespodziewanie i musielismy szybko podjac decyzje. Michael nie zdazyl juz wycofac sie z wczesniej podjetych zobowiazan, i dlatego wlasnie wyjechal na caly miesiac, zostawiajac mnie sama z hamulcami, olejem i chlodzeniem sprzegla. Postanowilam wziac byka za rogi: po odwiezieniu Meza na lotnisko, zaczelam obdzwaniac znane mi sklepy z czesciami samochodowymi w poszukiwaniu okazji.
W firmie wypozyczajacej przyczepy i auta przeprowadzkowe, urzadzenie chlodzace kosztuje $70 plus instalacja. W O'Reilly (sklepie z czesciami)- $59.99. Facet, z ktorym rozmawialam przez telefon, bardzo sie zdziwil, ze chcemy ciagnac Xterra tak ciezka przyczepe, i powiedzial, ze po takich przeprowadzkach sprzeglo moze byc do wymiany.
Zadzwonilam do 4 Wheel Unlimited, warsztatu, ktory specjalizuje sie w samochodach z napedem na 4 kola. Cena, ktora mi podano, to... $400. Plus rada, zeby nie ciagnac przyczepy Xterra z chlodzeniem za $59.99.
A to oznacza, ze jezeli zainstalujemy to chlodzenie, to koszt przeprowadzki z przyczepa bedzie wynosil tyle samo, ile wynajecie kontenera, w ktorym mozemy wyslac nasze rzeczy do Iowa i trzymac je w nim przez miesiac.
To nawet lepiej: nasz niewielki dobytek pojedzie sobie do Iowa w jakims tirze, a my pojedziemy sobie wygodnie samochodem, z dwoma kotami i niewielkim bagazem podrecznym.
I nie musimy instalowac haka holowniczego ani chlodzenia.

Friday, September 30, 2011

Sama

Za pol godziny odwioze Meza na lotnisko. Michael bedzie pracowal i latal po calych Stanach i wroci do domu... 30 pazdziernika. Do 30 pazdziernika bede sama.
Mam 30 dni na:
- pozbycie sie doniczek, kanapy, lozka, klimatyzatora i 2 szafek,
- zmiane oleju i tylnich hamulcow w samochodzie,
- zainstalowanie haka holowniczego,
- znalezienie pudel,
- spakowanie wszystkiego do pudel,
- wynajecie przyczepy,
- nauke jazdy z przyczepa,
- spakowanie wszystkiego do przyczepy tak, zeby sie zmiescilo,
- wykonanie wielu, wielu telefonow, majacych na celu zamkniecie konta w gazowni, elektrowni, klubie fitnessu, przekierowanie poczty do Iowa.

Spokojnie. Tylko spokojnie.

Monday, September 26, 2011

5 Rocznica Slubu

5 lat temu poslubilam Michaela.
Dzis przyjaciele dali mi medal za wytrwalosc:


:)

Monday, September 19, 2011

Przeprowadzka #4

Ze szkola, jak wiadomo, mi nie wyszlo.
Chce zmienic prace. W tej sie juz nie rozwijam.
Californijski klimat mi nie sluzy.

A Maz dostal oferte pracy.
W Iowa.

Zrobilam bransoletke z konopii

Thursday, September 8, 2011

Burning Man

W czasie, gdy ja bylam w Palm Springs, Maz pojechal do Nevady na festiwal Burning Man.
Wytlumaczenie, czym jest Burning Man, komus, kto nigdy tam nie byl, jest bardzo trudne, jednak sprobuje wyjasnic w kilku punktach:
- Burning Man to camping na pustyni. 50000 ludzi. Slownie: piecdziesiat tysiecy. Na pustynie zabierają wszystko, czego bedą potrzebowac do przeżycia. Wode. Jedzenie. Ubranie odpowiednie na goracy dzien i na zimna noc. Po festiwalu, uczestnicy zabierają ze soba wszystkie odpadki i smieci, w myśl zasady "nie zostawiaj śladu".
- Burning man to festiwal, na ktorym mozna robic, co sie tylko chce. Mozna wyrazic siebie w taki sposob, w jaki ma sie ochote (o ile nie zagraza to innym). Mozna chodzic wokolo na golasa. Mozna pomalowac sie na czerwono. Mozna przebrac sie za wielkanocnego kroliczka. Wszystko jest dozwolone. Wolność jest hasłem przewodnim.
- Burning Man to handel wymienny. Tutaj pieniądz nie ma wartości. Na pustyni nie mozna kupic nic, z wyjatkiem lodu i kawy. Mozna tez, oczywiscie, obdarowywac sie nawzajem, nie oczekujac niczego w zamian.
- Burning Man to instalacje artystyczne i dziela sztuki (czesto zrobione z materialow recyklingowanych lub odpadków nieorganicznych) umieszczone w roznych miejscach piecdziesieciotysiecznego miasta.
- Burning Man to płomień. Ogromny. Wieczorami, w asyscie strazakow, palone sa instalacje, takie jak wielki Kon Trojanski, Swiatynia Przemiany, zbudowana z materialow recyklingowanych oraz postac czlowieka na wielkiej piramidzie (od ktorej to postaci wziela sie nazwa festiwalu: Burning Man).
- Burning Man to dwa kolka. Rower jest najpopularniejszym środkiem transportu. Po głównym placu miasta można jeździć samochodem tylko wtedy, jeśli jest on przekształcony w potwora/osmiornice/rybę/statek, lub coś w tym rodzaju.
- Burning Man to hipisi.
- Burning Man to wszechobecny pyl.

Pomimo, iz uwielbiam sztuke nowoczesna, nie wybrałam sie na festiwal. Po pierwsze- nie znoszę upałów. Po drugie- nie znoszę tłoku. Do tej pory postrzegalam Burning Man jedynie w tych dwóch kategoriach: upał i tłok.
Michael od wielu lat chciał pojechać na Burning Man, wybrał sie wiec z kolega. Ja odpuscilam myśląc, ze nie bede Mezowi psuc wycieczki zycia narzekaniem na pogode i tlumy.
Po obejrzeniu zdjęc zaczelam zalowac (wszystkie fotografie zamieszczone w tej notce zostaly zrobione przez Michael Sinaga i naleza do Michael Sinaga):

















W przyszłym roku jedziemy razem.

Jesli macie ochote dowiedziec sie wiecej:
strona festiwalu: http://www.burningman.com/
zdjecia festiwalu: http://www.flickr.com/groups/burningman/

Tuesday, September 6, 2011

"Odwaz sie byc liderem" - seminarium dla liderow mlodziezy w kosciolach Adwentystow Dnia Siodmego



W swiateczny weekend (amerykanskie Swieto Pracy) bylam w Palm Springs na seminarium dla liderow mlodziezy w kosciolach Adwentystow Dnia Siodmego, zatytuowanym "Odwaz sie byc liderem" (to prawda, czasem brak odwagi).
W hotelu Renaissance zebralo sie ponad 400 przedstawicieli roznych kosciolow z Poludniowej i Poludniowo- Zachodniej Californi. Przewazala mlodziez. Spedzilismy 3 dni na wspolnych modlitwach, rozmowach, sluchaniu wykladow i mow.



Noca i o swicie korzystalismy z hotelowego basenu i silowni. Wczesne wstawanie, pozne chodzenie spac oraz bogaty program w ciagu dnia sprawily, ze wrocilam z jednej strony strasznie zmeczona (przez caly tydzien chodzilismy z Mezem spac juz o 9 wieczorem), a z drugiej wzmocniona duchowo i bardzo oderwana od biurowej rzeczywistosci.



Po raz pierwszy mialam okazje brac udzial w tego typu imprezie, mam nadzieje, ze uda mi sie uczestniczyc w nich czesciej. Korzysci z seminarium sa naprawde nieocenione: nie tylko uczylam sie technik, ktore potrzebne sa liderom, ale rowniez uczylam sie wiele o samej sobie. Mialam tez okazje spedzic czas z przyjaciolmi, z ktorymi w ciagu tygodnia ciezko sie spotkac.
Nawiasem mowiac: za 2 noce w 5-gwiazdkowym hotelu, 1 obiad, 1 lunch, 2 sniadania i uczestnictwo w programie, zaplacilam jedynie $100. Reszte pokryl nasz kosciol oraz Southern California Conference (to sie chyba tlumaczy: Diecezja Poludniowej Californi).

Thursday, September 1, 2011

Drobna refleksja

Praca jest potrzebna dla higieny psychicznej. Nawet, gdybym miala mase pieniedzy i nie potrzebowala pracowac do konca zycia, zatrudnilabym sie gdzies, zeby zachowac rownowage.

Tak myslalam kiedys.

Teraz uwazam, ze najfajniej by bylo, gdybym miala kupe kasy i nie musiala pracowac wogole. Codziennie oddawalabym sie sztuce i grze na gitarze.
O.

Wednesday, August 31, 2011

Chinski masaz

W czwartek Maz pojechal do Teksasu, robic zdjecia na maratonie. Wrocil w niedziele wieczorem.
W poniedzialek rano, z kolega MB, wsiadl w samochod i pojechal na wycieczke do Parku Narodowego Yosemite, a potem na festiwal Burning Man (o ktorym napisze osobna notke, jak tylko Maz wroci i zda relacje).
Wczoraj wieczorem, wraz z zona naszego pastora, wybralam sie na chinski masaz. Bylysmy juz kiedys w tym przybytku, pisalam o tamtym wieczorze tutaj: http://ps-usa-pl.blogspot.com/2009/07/girls-night-out.html. Wtedy masowala mnie Chinka. Masaz byl intensywny, ale relaksujacy. Przysypialam.
Wczoraj masowal mnie Chinczyk.
Najpierw wymoczyl mi stopy w goracej wodzie z herbata i masowal ramiona. Pozniel polozyl mnie na brzuchu, i zabral sie za moje plecy.
Czulam sie, jakby przejechala po mnie ciezarowka.
Wielokrotnie.
Facet masowal mi plecy zelaznymi lokciami, wykrecal rece, ciagnal za wlosy i uszy, drapal, dawal klapsy w posladki, ciagnal za palce u rak i nog. Tym razem drzemac sie nie dalo.
Nie kazdy lubi mocny dotyk, ale ja bylam wniebowzieta. Po takim masazu czlowiek czuje sie jak nowo narodzony.

Da Fa Foot Spa (250 W Valley Blvd # B, San Gabriel, CA) to jeden z wielu tego typu salonow w mojej okolicy (mieszkam prawie w naszym lokalnym Asia Town). Masazysci sa Azjatami, wiekszosc nie mowi po angielsku. Wiedza jedynie jak powiedziec: "poloz sie", "odwroc sie", "chcesz wody?". Masuja przez godzine cale cialo (bez zdejmowania ubrania), ale reklamuja sie jako "Foot SPA" (wiekszosc miejsc tego typu nie ma licencji i nie moze legalnie nazywac sie "salon masazu").
$15 + $5 napiwku.
Dla porownania- masazysta, ktory przychodzi do twojego domu i masuje twoje nagie cialo na specjalnym stole, bierze okolo $80.
Kombinacja niskiej ceny i bardzo satysfakcjonujacej uslugi sprawia, ze do takiego Foot SPA chetnie wybieram sie co kilka tygodni.

Tuesday, August 23, 2011

Samochody

Na 3 roku studiow (chyba) rodzice kupili mi biala Mazde 323 hatchback (1991), 1.9 l (wielki silnik, jak na polskie warunki), diesel. Pomimo rdzy zzerajacej karoserie, auto bylo w doskonalym stanie. Nie posiadalam sie z radosci.



Pewnego dnia, jadac moja maszyna po pieknych, polskich drogach, wpadlam w dziure. Ku mojej wielkiej radosci auto zaczelo brzmiec bardzo sportowo. Tata nie podzielal mojego entuzjazmu i nastepnego dnia naprawil to, co sie zepsulo: tlumik.
Zima w Mazdzie zamarzaly drzwi. Czesto zdarzalo mi sie wpelzac do auta przez bagaznik, ktory, jako jedyny, zawsze dal sie otworzyc.
Ktos kiedys probowal wlamac sie do Mazdy od strony pasazera. W miejscu zamka tata wstawil mi plastikowa zaslepke. Od tamtej pory, zatrzasniete we wnetrzu auta kluczyki nigdy nie stanowily problemu: wystarczylo wyjac zaslepke i otworzyc drzwi za pomoca dlugiego, waskiego przedmiotu, np. dlugopisu lub srubokreta.
Pomimo tych drobnych niedogodnosci, Mazda nigdy mnie nie zawiodla. Nigdy nie rozkraczyla mi sie na srodku ulicy. Nigdy nie zapalila mi sie w niej zadna lampka ostrzegawcza. Najdalsza podroz, jaka nia odbylam, to jazda Lodz- Liptovski Mikulas i spowrotem.

W ciagu mojego pierwszego roku pobytu w Stanach nie mogłam sie nadziwić, ze Amerykanom tak często psują sie samochody. Moja koleżanka AW, w 2005 roku wkładała trzeci silnik w swojego Volkswagena.
To jeszcze nic w porównaniu z tym, czego sama doświadczyłam w ciagu ostatnich paru lat:

Xterra:
- 3 komplety nowych opon,
- 2 komplety amortyzatorow,
- 2 komplety klocków hamulcowych,
- 1 komplet tarcz.
- świece i kable do nich,
- pompa paliwowa,
- klimatyzacja,
- akumulator,
- katalizator,
- tlumik,
- zmiana oleju co 3 miesiące,
- i pare innych drobiazgow.

Sentra, 2 ostatnie lata:
- nowy silnik,
- 1 komplet hamulców (klocki i tarcze),
- 1 komplet amortyzatorow,
- nowe swiece i kable,
- klimatyzacja,
- akumulator,
- olej co 3 miesiące,
- i pare innych rzeczy, których nie mogę sobie w tej chwili przypomnieć.

Xterra, w momencie zakupu (na poczatku roku 2008), miala na liczniku 125,785 mil (202,431 km).
Obecnie na liczniku jest 192,000 mil (308,994 km).
W ciagu 3.5 roku przejechalismy nia 66,215 mil (106,563 km).
Wychodzi 18,918 mil (30,446 km) rocznie.

Nalezacy do moich tesciow Nissan Sentra, którym obecnie jeżdżę, w momencie awarii silnika miał na liczniku 196,000 mil (315,431 km).

Codziennie przejezdzam przynajmniej 30 mil (48 km) po autostradzie.
Mieszkajac w Polsce, jezdzilam codziennie z domu na Politechnike i spowrotem po drogach miejskich. Lacznie- 20 km.

Dystanse, ktore przejezdzam samochodem w ciagu roku w Stanach, sa trzykrotnie wyzsze niz w Polsce! Nic dziwnego, ze samochody szybciej sie zuzywaja.

Tuesday, August 16, 2011

Pewnie sie dziwicie, ze tak malo pisze...

... ale jak musze dodatkowo zaplacic $500 za naprawe klimatyzacji w Sentrze, to mi sie wszystkiego odechciewa.

:/

Thursday, August 11, 2011

Rambutan

Mąż kupił torbę rambutanow w azjatyckim markecie, $2 za około 20 owoców:



















Jagodzian rambutan (Nephelium lappaceum), roslina z rodziny mydlencowatych, jest sredniego rozmiaru tropikalnym drzewem. Rosnie w Indonezji, Malezji, Sri Lance, na Filipinach i w innych krajach poludniowo wschodniej Azji.
Rambutan, po indonezyjsku, oznacza "wlochaty".
Rambutan jest słodki, lekko kwasny, przypomina w smaku i konsystencji winogrona.
Rambutan dojrzewa jedynie na drzewie.

Źródło: http://en.m.wikipedia.org/wiki/Rambutan


- Posted using BlogPress from my iPhone