Monday, November 30, 2009

Swieto Dziekczynienia 2009

Mam za soba juz 3 Swieta Dziekczynienia. Tegoroczne bylo chyba najmniej tradycyjne.
W srode tesciowie wrocili z wycieczki po Europie, totez w czwartek (w swieto wlasciwe) byli zupelnie wykonczeni. O tradycyjnym obiedzie nie moglo byc mowy, przygotowalismy wiec z Mezem i szwagierka skromna kolacje, ktora wszyscy szybko spozyli i poszli spac.
W piatek przyjechala z SD druga siostra Meza, ale do swiatecznego obiadu rowniez nie doszlo.
W sobote, po sutym sniadaniu, a pozniej lanczu w kosciele, szybko odpedzilismy mysli o obiedzie.

W niedziele z rozrzewnieniem wspominalam Swieto Dziekczynienia, ktore spedzilam w Iowa. Pieczenie bulek i plackow z MF, obiad u BF...

Tuesday, November 24, 2009

Made in...

Szwagierka wrocila z Hawajow i przywiozla nam drobne upominki:
- dla mnie- maly bebenek, zrobiony w Indonezji.
- dla meza- t-shirt, zrobiony w Hondurasie.
- dla kolezanki- magnes na lodowke, zrobiony w Chinach.
Wszystko hawajskie.

Friday, November 20, 2009

Wycieczka do Big Sur- koszty

Camping Jalama Beach Park: $30- $10 od osoby (3 osoby na campingu)
Camping Pfeiffer Big Sur State Park: $95- $15 od osoby (6 osob na campingu)
Camping Pismo North Beach: $25- $8.35 od osoby (3 osoby na campingu)
Jedzenie $80 (nie wliczajac restauracji)- $13.35 od osoby (6 osob jedzacych)

razem: od $28.35 do $46.7
(plus paliwo)

Thursday, November 19, 2009

Wycieczka do Big Sur- dzien piaty- powrot do domu

Ostatnie wspolne sniadanie, ostatnie wspolne zdjecia. Trzy godziny jazdy. Los Angeles wita nas korkami na ulicach.

Tuesday, November 17, 2009

Wycieczka do Big Sur- dzien czwarty- Pismo

W koncu nadszedl ostatni dzien naszej wycieczki. Zjedlismy pozywne sniadanie zlozone z jajek na bekonie (lub na kielbasie indyczej, jak kto wolal), spakowalismy namioty, pudla, plecaki- i juz wszyscy gotowi byli do drogi. Maz, DL i GW udali sie na lotnisko. My (ADZ, MB i ja) zas stwierdzilismy, ze spedzenie calego dnia w samochodzie (czekalo nas 6 godzin jazdy) jest ostatnia rzecza, na jaka mamy ochote, i postanowilismy... przedluzyc sobie wycieczke o jeden dzien. Wyruszylismy wiec w droge powrotna, ale bardzo powoli, zatrzymujac sie w roznych miejscach. Odwiedzilismy:
- Deetjen's Big Sur Inn- uroczy hotelik, zbudowany w stylu norweskim,
















- Lulu's Restaurant, gdzies w okolicy San Simeon, gdzie zjedlismy burgera po meksykansku i salatke, oraz zrobilismy sporo pieknych zdjec,
















- Mala plaze w miejscowosci Cambria, gdzie wylegiwaly sie setki fok! Widok byl zadziwiajacy. Przy okazji mialam mozliwosc zweryfikowania mojej opinii o tych zwierzetach. Zawsze wydawalo mi sie, iz sa urocze i niewinne, tymczasem tabliczka iformacyjna ostrzegala, iz foki moga byc niebezpieczne. Jakby na potwierdzenie tych wiadomosci, z plazy rozlegaly sie zlowrogie odglosy warczenia, bekania i puszczanych bakow. Zapach rowniez nie zachecal: chyba najwiekszy wrog uciekalby ile sil w nogach, poczuwszy ten odor. Mimo to widok byl wspanialy: tyle fok w jednym miejscu!
















Noc spedzilismy na campingu w Pismo North Beach. Tym razem bylo duzo cieplej i wiatr nie wial tak bardzo.


Monday, November 16, 2009

Wycieczka do Big Sur- dzien trzeci

Ranek przywital nas skrzeczeniem modrosojek blekitnych (blue jay).
Caly czas bylo zimno, nie tylko ze wzgledu na pore roku, ale rowniez dlatego, ze nasz camping znajdowal sie w samym srodku sekwojowego lasu. Sekwoja wiecznie zielona (Sequoia sempervirens) zyje do okolo 2 tysiecy lat i dorasta do 100 metrow wysokosci. Nic dziwnego, ze nasz camping byl porzadnie zacieniony.
Po sniadaniu i porannej toalecie wybralismy sie na pieciogodzinna wycieczke po lesie. Szlismy przez wode...




















... i po lesnych sciezkach...


... przez bezdroza...


... pod drzewami...




... i po drzewach...















... az w koncu dotarlismy do wodospadu...




















Droga powrotna zajela nam duzo mniej czasu niz wspinaczka pod gore. Okolo 5 wieczorem bylismy spowrotem na campingu.
Bylam bardzo mile zaskoczona faktem, iz na naszym campingu znajdowaly sie prysznice i toalety- oba przybytki bardzo czyste. Z prysznica skorzystalam dwa razy: za jedyne 25 centow moglam rozkoszowac sie ciepla woda przez 3 minuty (co w zupelnosci wystarczylo mi na namoczenie sie, namydlenie, splukanie i chwile relaksu).
Toalety mialy jeden minus, mianowicie: papier toaletowy zamontowany byl na uchwytach tak szerokich, ze zupelnie sie nie obracal. Bylo to dosc niewygodne i wraz z DL zastanawialismy sie, jak ten problem rozwiazac. Za ktoryms razem DL wrocil z toalety z triumfalnym usmiechem na twarzy i wielkim, rzeznickim nozem w reku. Nasze frustracje zniknely jak reka odjal.
Tego wieczoru jedlismy ostatnia wspolna kolacje: steki i kurczaka, oraz grillowane warzywa: kukurydze, ziemniaki, cukinie, squasha, papryke i cebule. Mieso grillowalo sie dosc dlugo, totez cala nasza szostka otoczyla ognisko i glodnym wzrokiem wpatrywala sie w skwierczace steki. Wreszcie MB oglosil, iz obiad gotowy. Gdyby ktos nam sie wtedy przygladal, ujrzalby wydajacych okrzyki radosci ludzi, ktorzy najpierw rzucaja sie na jedzenie, a pozniej spozywaja je bez uzycia sztuccow. Piec minut i bylo po wszystkim.


Sunday, November 15, 2009

Wycieczka do Big Sur- dzien drugi

Obudzilismy sie wczesnie rano, nieco zmarznieci, ale dosc wyspani. Postanowilismy, ze zamiast gotowac, udamy sie na sniadanie do oddalonej o 20 mil miejscowosci Lompoc.
Przy pakowaniu pudel do samochodu zauwazylismy, ze ktos- a raczej cos- zjadlo nasz chleb. Nasze podejrzenie padlo na wielkie, niebieskoszare wiewiorki, biegajace wkolo, ale niezbitych dowodow nie mielismy.















Po sniadaniu ruszylismy w dalsza droge. Krajobraz szybko zaczal sie zmieniac. Po minieciu San Luis Obispo mielismy gory po prawej stronie a ocean po lewej. Nasze telefony przestaly dzialac. Jazda po kretej, gorskiej drodze sprawila, ze choroba lokomocyjna zaczela dawac mi sie we znaki. Na szczescie kolo godziny 3 po poludniu dotarlismy do celu: Pfeiffer Big Sur State Park. Po 30 minutach dolaczyli do nas DL, GW i moj maz, M.
















Camping okazal sie byc przepieknym miejscem pelnym... dzikich indykow, ktore, gulgoczac glosno, przechadzaly sie po okolicy. Udalo mi sie podejsc bardzo, bardzo blisko, i zrobic im pare zdjec. DL probowal zapedzic ptaki w okolice naszych namiotow, aby mu pieknie zapozowaly. Nie spodziewal sie, ze indyki, znalazlszy sie miedzy pagorkiem a naszym obozem, wybiora wedrowke po stromym zboczu. Nie przypuszczalam, ze te ptaki sa do tego zdolne.















Zmierzch zapadl szybko. Po rozbiciu obozu zabralismy sie za gotowanie kolacji. MB, nasz najzdolniejszy kucharz, przygotowal nam zupe serowo- brokulowo- cebulowo- ziemniaczana oraz chilli.
Po kolacji ubralismy sie we wszystko, co tylko mielismy (bylo bardzo zimno) i siedzielismy przy ognisku rozmawiajac, sluchajac muzyki...


Saturday, November 14, 2009

Wycieczka do Big Sur- dzien pierwszy- Jalama

Rok powoli dobiega konca. Temperatury spadaja (nawet w Californi). Postanowilismy, ze jeszcze przed koncem roku pojedziemy na wycieczke z namiotami, ostatnia, konczaca sezon.
Nasz wybor padl na Big Sur, nie tylko dlatego, ze jest tam pieknie, ale rowniez dlatego, ze moj Maz wybieral sie tam na weekend do pracy. Postanowilismy wiec polaczyc przyjemnosc z obowiazkiem i juz od srody gromadzilismy potrzebny sprzet.
14 listopada Maz polecial samolotem do Big Sur, aby wraz z DL, GW i pracowac tam cala sobote i pol niedzieli. Ja, MB i ADZ (nasz mlody, meksykanski przyjaciel) mielismy do nich dojechac w niedziele. Stwierdzilismy jednak, ze szkoda marnowac tak piekny dzien: w sobote po poludniu zapakowalismy wielka ciezarowke MB i wyruszylismy sladem Meza (tyle tylko, ze droga ladowa).



Prowadzacy auto MB nie jechal wolniej niz 80 mil na godzine, wkrotce wiec opuscilismy tereny zurbanizowane i mielismy okazje podziwiac piekna przyrode oraz bardzo wlochate krowy pasace sie na pastwiskach. W okolicach Hearst Castle zauwazylam zwierzeta w biale i czarne pasy.
- Zebry!- wykrzyknelam - patrzcie, chlopaki!- ale paskowane konie szybko zniknely za zakretem. Moi towarzysze podrozy popatrzyli sie na siebie znaczaco a potem powiedzieli, ze oni z reguly widza zebry jak sporo wypija.
Krajobraz zaczal sie zmieniac i wkrotce naszym oczom ukazal sie ocean oraz postrzepione zbocza gor.



Okolo godziny 5 wieczorem dojechalismy do Gaviota. Niestety, okazalo sie, ze camping, na ktorym chcielismy spedzic noc, jest zamkniety. Nici z wizyty na plazy nudystow, ktora tak zachwalal MB. Lesniczy wskazal nam droge do innego campingu, oddalonego o zaledwie 20 mil.
Grubo po zmroku dojechalismy do Jalama Beach Park.



Wyskoczylam zwawo z samochodu ale po chwili tego pozalowalam: okropnie wialo. Bylo przejmujaco zimno. Probowalam niesmialo przekonac chlopakow, ze nie warto rozbijaci obozu, i ze spokojnie mozemy przenocowac w samochodzie. Jednak MB i ADZ zadziwiajaco szybko rozstawili namiot, a ja, doswiadczona harcerka, zabralam sie za budowanie ogniska. Zaplonelo od pierwszej zapalki.



Panowie rozgrzewali sie napojami wyskokowymi, ja zas zalozylam na siebie 7 warstw odziezy (w tym 2 z kapturem). Noc byla piekna. Nie widzialam nigdy w zyciu tylu gwiazd na raz. Wraz z ADZ zaczelismy robic zdjecia, eksperymentowac... w koncu, zacheceni rezultatami, ktore moglismy obejrzec na ekranie aparatu, wszyscy zlapalismy za gorace patyki i zaczelismy nimi wypisywac nasze imiona i rysowac znaki w powietrzu.



Okolo 11 udalismy sie do namiotu na spoczynek. Namiot uginal sie pod sila wiatru. Przytuleni do siebie jakos wytrwalismy do rana...

Wednesday, November 4, 2009

Rowery i my

Dzis rano pojechalismy z Mezem i tesciem w gory, pojezdzic na rowerach.
Tata M parl dzielnie pod gore, zostawiajac mnie i Meza w tyle (niezbyt daleko, ale jednak w tyle). Trasa nie byla latwa. Duzo wzniesien (wspielismy sie na wysokosc 482 stop), duzo spadkow, duzo kamieni. Waska, wyboista droga, najezona po bokach kaktusami.
Chcialabym byc w takiej kondycji jak moj tesc, nie za 30 lat, ale juz teraz.

Fajnie by bylo, tak jak Marla Streb, zarabiac na zycie jazda na rowerze.
Jedynym minusem, jaki widze, byloby wczesne wstawanie (w lipcu lub sierpniu, o godzinie 10 rano, temperatura powietrza w poludniowej Californi osiaga 30 stopni Celsjusza), ale pozniej to juz sama przyjemnosc.

Oto mapa naszej trasy:



A tutaj bardziej szczegolowo:
MapMyFitness.com | View IMapMyFitness Nov 4, 2009 12:55 PM in San Dimas, California

Monday, November 2, 2009

Halloween w West Hollywood

Jak co roku w Halloween, w West Hollywood odbywa sie parada przebierancow. Wczoraj wieczorem, okolo godziny 7 wieczorem opuscilismy dom, aby obejrzec to niesamowite widowisko.
W West Hollywood bylismy juz o godzinie 8, ale znalezienie parkingu zajelo nam dwie i pol godziny! Ta drobna niedogodnosc, polaczona z faktem, iz do miejsca akcji musielismy jeszcze isc pol godziny, nie zepsula nam jednak humorow. Naprawde bylo na co popatrzec. Jeden obrazek wart jest tysiac slow, pozwole wiec fotografiom mowic za mnie: