Sunday, November 15, 2009

Wycieczka do Big Sur- dzien drugi

Obudzilismy sie wczesnie rano, nieco zmarznieci, ale dosc wyspani. Postanowilismy, ze zamiast gotowac, udamy sie na sniadanie do oddalonej o 20 mil miejscowosci Lompoc.
Przy pakowaniu pudel do samochodu zauwazylismy, ze ktos- a raczej cos- zjadlo nasz chleb. Nasze podejrzenie padlo na wielkie, niebieskoszare wiewiorki, biegajace wkolo, ale niezbitych dowodow nie mielismy.















Po sniadaniu ruszylismy w dalsza droge. Krajobraz szybko zaczal sie zmieniac. Po minieciu San Luis Obispo mielismy gory po prawej stronie a ocean po lewej. Nasze telefony przestaly dzialac. Jazda po kretej, gorskiej drodze sprawila, ze choroba lokomocyjna zaczela dawac mi sie we znaki. Na szczescie kolo godziny 3 po poludniu dotarlismy do celu: Pfeiffer Big Sur State Park. Po 30 minutach dolaczyli do nas DL, GW i moj maz, M.
















Camping okazal sie byc przepieknym miejscem pelnym... dzikich indykow, ktore, gulgoczac glosno, przechadzaly sie po okolicy. Udalo mi sie podejsc bardzo, bardzo blisko, i zrobic im pare zdjec. DL probowal zapedzic ptaki w okolice naszych namiotow, aby mu pieknie zapozowaly. Nie spodziewal sie, ze indyki, znalazlszy sie miedzy pagorkiem a naszym obozem, wybiora wedrowke po stromym zboczu. Nie przypuszczalam, ze te ptaki sa do tego zdolne.















Zmierzch zapadl szybko. Po rozbiciu obozu zabralismy sie za gotowanie kolacji. MB, nasz najzdolniejszy kucharz, przygotowal nam zupe serowo- brokulowo- cebulowo- ziemniaczana oraz chilli.
Po kolacji ubralismy sie we wszystko, co tylko mielismy (bylo bardzo zimno) i siedzielismy przy ognisku rozmawiajac, sluchajac muzyki...


No comments:

Post a Comment