Saturday, November 14, 2009

Wycieczka do Big Sur- dzien pierwszy- Jalama

Rok powoli dobiega konca. Temperatury spadaja (nawet w Californi). Postanowilismy, ze jeszcze przed koncem roku pojedziemy na wycieczke z namiotami, ostatnia, konczaca sezon.
Nasz wybor padl na Big Sur, nie tylko dlatego, ze jest tam pieknie, ale rowniez dlatego, ze moj Maz wybieral sie tam na weekend do pracy. Postanowilismy wiec polaczyc przyjemnosc z obowiazkiem i juz od srody gromadzilismy potrzebny sprzet.
14 listopada Maz polecial samolotem do Big Sur, aby wraz z DL, GW i pracowac tam cala sobote i pol niedzieli. Ja, MB i ADZ (nasz mlody, meksykanski przyjaciel) mielismy do nich dojechac w niedziele. Stwierdzilismy jednak, ze szkoda marnowac tak piekny dzien: w sobote po poludniu zapakowalismy wielka ciezarowke MB i wyruszylismy sladem Meza (tyle tylko, ze droga ladowa).



Prowadzacy auto MB nie jechal wolniej niz 80 mil na godzine, wkrotce wiec opuscilismy tereny zurbanizowane i mielismy okazje podziwiac piekna przyrode oraz bardzo wlochate krowy pasace sie na pastwiskach. W okolicach Hearst Castle zauwazylam zwierzeta w biale i czarne pasy.
- Zebry!- wykrzyknelam - patrzcie, chlopaki!- ale paskowane konie szybko zniknely za zakretem. Moi towarzysze podrozy popatrzyli sie na siebie znaczaco a potem powiedzieli, ze oni z reguly widza zebry jak sporo wypija.
Krajobraz zaczal sie zmieniac i wkrotce naszym oczom ukazal sie ocean oraz postrzepione zbocza gor.



Okolo godziny 5 wieczorem dojechalismy do Gaviota. Niestety, okazalo sie, ze camping, na ktorym chcielismy spedzic noc, jest zamkniety. Nici z wizyty na plazy nudystow, ktora tak zachwalal MB. Lesniczy wskazal nam droge do innego campingu, oddalonego o zaledwie 20 mil.
Grubo po zmroku dojechalismy do Jalama Beach Park.



Wyskoczylam zwawo z samochodu ale po chwili tego pozalowalam: okropnie wialo. Bylo przejmujaco zimno. Probowalam niesmialo przekonac chlopakow, ze nie warto rozbijaci obozu, i ze spokojnie mozemy przenocowac w samochodzie. Jednak MB i ADZ zadziwiajaco szybko rozstawili namiot, a ja, doswiadczona harcerka, zabralam sie za budowanie ogniska. Zaplonelo od pierwszej zapalki.



Panowie rozgrzewali sie napojami wyskokowymi, ja zas zalozylam na siebie 7 warstw odziezy (w tym 2 z kapturem). Noc byla piekna. Nie widzialam nigdy w zyciu tylu gwiazd na raz. Wraz z ADZ zaczelismy robic zdjecia, eksperymentowac... w koncu, zacheceni rezultatami, ktore moglismy obejrzec na ekranie aparatu, wszyscy zlapalismy za gorace patyki i zaczelismy nimi wypisywac nasze imiona i rysowac znaki w powietrzu.



Okolo 11 udalismy sie do namiotu na spoczynek. Namiot uginal sie pod sila wiatru. Przytuleni do siebie jakos wytrwalismy do rana...

4 comments:

  1. praktycznie po drugie stronie zebr przy hearst castle jest elephant seal beach, mozna podejsc jakies 3 metry do fok i obserwowac jak sie radosnie tarzaja i bija. w styczniu foki maja mlode - tak na plazy, jezdzimy co roku robic zdjecia. pamietaj o kurtce i termosie z herbatka :)

    ReplyDelete
  2. My widzielismy foki w Cambrii, faktycznie, widok niezapomniany. Niestety, zero tarzania i bicia, ale duzo drzemania :) .

    ReplyDelete
  3. w styczniu jak maja male to sa bardziej zadziorne i walcza jak glupie, naprawde fajna wycieczka. a zebry sie przyblakaly z heartst castle, jak ja je pierwszy raz zobaczylam to moj maz zawrocil zeby mi udowodnic ze mi cos ze mna nie tak :D
    "nasze" foki sa w san simeon a best western ktory jest niedaleko ma zadziwiajaco dobra restauracje. aaaaa jak masz ochote na fajny pobyt to www.lucialodge.com - rewelacyjny widok, tylko ze kelnerki maja glowe w chmurach wiec nie idz do ich restauracji jak jestes glodna

    ReplyDelete