Monday, December 31, 2012

Rok 2012 w obrazkach

STYCZEN:
 Zaczynalismy ten rok mieszkajac wciaz u kolegi.

LUTY:
 Dostalam wlasne biuro!

MARZEC:
 Odkrywam piekno zwierzat hodowlanych.

KWIECIEN:
Robi sie cieplo. Towarzysze Michaelowi w wyprawach wedkarskich.

MAJ: 
 Jade na moja pierwsza konferencje Silverpop, polaczona z koncertem zespolu Blues Traveler.

CZERWIEC:
Moje 30. urodziny. Michael, aby uczcic zalobe po mojej utraconej mlodosci, zamawia ciasto z czarnym lukrem.

LIPIEC: 
 Kupujemy dom! Ucze sie sztuki ogrodniczej.

SIERPIEN:
Miniwakacje w Californi, polaczone z praca oraz spotkaniami z przyjaciolmi z kosciola. 

WRZESIEN: 
Boberta jest moja najlepsza przyjaciolka. Szczegolnie, gdy grabie liscie.

PAZDZIERNIK: 
Ciagnik party!

LISTOPAD: 
Wycieczka do Polski. 

GRUDZIEN:
Burza sniezna Draco atakuje.

Wszystkim zycze fantastycznego Sylwestra i szczesliwego Nowego Roku 2013!

Wednesday, December 26, 2012

Swiateczna grypa

W piatek przed swietami zaczelo mnie cos lamac. W sobote dopadla mnie taka grypa, ze nie moglam wstac z lozka. Jako, ze bylam juz chora od dobrego tygodnia, postanowilam wybrac sie do lekarza, zeby upewnic sie, ze to nie cos gorszego. 
Klinika, do ktorej zwykle chodze, byla zamknieta w sobote, zadzwonilam wiec do dwoch klinik w Fairfield. W obu powiedzieli mi, ze maja pelen grafik, i, ze jesli nie bylam wczesniej ich pacjentka, to nie moga mnie przyjac nawet dodatkowo. Odmowili nawet przyjecia mnie w poniedzialek, srode, czwartek i piatek zaslaniajac sie pelnym grafikiem i faktem, ze nie jestem ich pacjentka! Bylam niesamowicie zaskoczona i zla.
W poniedzialek, w mojej klinice dowiedzialam sie, ze mam infekcje obu uszu i gardla. To ciekawe, uszy mi akurat nie dokuczaly. Zostaly mi przepisane antybiotyki i sterydy, ktore niezwlocznie wykupilam po czym wrocilam do domu, aby spedzic Wigilie z rodzicami na Skype. 
Dopiero dzisiaj udalo mi sie wstac z lozka, zadzwonic do paru znajomych i nie brzmiec jak zombie. 

Przyjmijcie ode mnie spoznione, ale szczere, zyczenia Swiateczne. Niech Nowy Rok obfituje w same radosne wydarzenia!

Friday, December 21, 2012

W telegraficznym skrócie

25 listopada wsiadłam w samolot i poleciałam odwiedzić rodzinę w Polsce. Wycieczka minęła jak z bicza trzasnął, w dużej mierze dlatego, że aktywnie udzielałam się towarzysko, ale również dlatego, że naprawdę był to bardzo krótki wyjazd. 2. grudnia byłam już spowrotem w Iowa.
Na lotnisku przywitała mnie koleżanka (Michael był w podróży służbowej) oraz temperatura 17 stopni. W grudniu! Wszyscy zgodnie twierdzili, że to najcieplejsza zima od iluśtam lat.
Wreszcie doszła do skutku transakcja kupna pewnej firmy przez naszą. Jest to bardzo ekscytujące wydarzenie (jeden z szefów stwierdził, ze nie był tak podekscytowany, odkąd zaprzestaliśmy używania kliszy i przeszliśmy na fotografię cyfrową), ale też wymagające wielu zmian oraz wytężonej pracy. Z tego powodu, pomimo szalejącej grypy, wszyscy przychodzili do biura.
W zeszły piątek dopadło i mnie. Na nieszczęście w zeszły weekend musiałam pracować, możecie sobie więc wyobrazić, jak mi szło. Dobrze, że pracę mogłam wykonać z domu, między jednym smarknięciem a drugim.
Do poniedziałku polepszyło mi się na tyle, że postanowiłam pójść do pracy. Normalnie staram się pierwsze dni grypy spędzić w izolacji, ale nie było od kogo się izolować. Wszyscy byli albo chorzy, albo w fazie zdrowienia.
W poniedziałek przyjechali do nas przedstawiciele firmy, którą wykupiliśmy i wszyscy oddaliśmy się wspólnej pracy i budowaniu więzi koleżeńskich.
W środę rano zabrzęczał mój telefon ogłaszając, że w moim rejonie wprowadzono stan alarmowy ze względu na nadciągającą śnieżycę. Koledzy z nowej firmy szybko przebukowali loty i uciekli z Iowa zanim żywioł uderzył.
Prawdę mówiąc nie wierzyłam w żadną śnieżycę. Do środy nie spadł jeszcze ani jeden płatek śniegu. Zbierało się na deszcz ale temperatura była wybitnie plusowa i nic nie zwiastowało nadciągającej katastrofy (nic za wyjątkiem daty końca świata: 12/21/2012).
Wieczorem, w oddalonej o 30 mil knajpie, gdzie mają najlepszego na świecie kurczaka, odbyło się firmowe Christmas Party, uświetnione losowaniem zakupionych przez firmę prezentów, grami oraz wspólnym odspiewaniem napisanej przeze mnie piosenki "12 Days Of MarathonFoto Christmas" (na melodię oryginału "12 Days Of Christmas). Poproszono mnie rownież o zagranie i zaśpiewanej polskiej kolędy. Zaintonowałam "Cicha noc" po polsku, drugą zwrotkę wszyscy zaspiewaliśmy po angielsku i tym miłym, międzynarodowym akcentem zakończylismy imprezę.
Wyszliśmy z restauracji prosto w ukewny deszcz, w którym ciężko było prowadzić samochód. Z trudem dojechaliśmy do domu.
W czwartek obudziłam się o 7 rano i stwierdzilam, iż z jakiegoś powodu, jest wciąż ciemno. Wstałam i podeszłam do okna, które było całkowicie zalepione lodem i śniegiem. Na zewnątrz szalała śnieżyca, jakiej w życiu nie widziałam.
Dzięki napędowi na 4 koła udało nam się z Mężem dotrzeć do pracy. Byliśmy jednymi z niewielu osób w biurze, większości nie udało się dojechać. Okoliczne szkoły zostały pozamykane a o 13:30, w związku z coraz intensywniejszymi opadami śniegu (spowodowanymi, jak się wkrótce okazało, przez Śnieżycę Draco), wysłano i nas do domu.
W domu zastaliśmy zablokowane śniegiem i lodem drzwi wejściowe, przewroconego przez wichurę grilla, oraz taki oto widok: