Thursday, January 28, 2010

Chorzy

Dwa dni po przylocie do Stanow Maz rozchorowal sie na grype.
Przedwczoraj dopadlo i mnie. Walczylam dzielnie, ale w koncu zapalenie gardla dalo mi sie we znaki. Na szczescie fakt, iz jestem w dobrej kondycji fizycznej, bardzo pomaga w rekonwalescencji. Mysle, ze dzis wieczorem bede w stanie pojsc na silownie.

Saturday, January 23, 2010

Polska oczami Meza

- Samochody są w Polsce dużo mniejsze niż w Stanach, a ulice dużo wezsze.
- Koszty utrzymania samochodu w Polsce są duzo wieksze niż w Stanach.
- Komunikacja miejska jest swietnie rozwinieta. W Polsce posiadanie samochodu nie jest koniecznoscia.
- Ludzie w Polsce jezdza na rowerach i biegają nawet w największe mrozy. Jeżdżą rowniez na motocyklach gdy pada śnieg i jest slisko.
- Polacy nie marnuja jedzenia ani surowcow. Kosze na śmieci są duzo mniejsze. Recycling nie jest popularny.
- Menu w restauracjach są w jezykach angielskim i polskim.
- Kupowanie jedzenia na wynos jest w Polsce wciąż nowością. W restauracji w Zakopanem nie było styropianowych pudelek na wynos, dostaliśmy wiec zupe w sloiku po majonezie, a pierogi w pudelku po aromatach do ciast.
- Wszędzie po ulicach walaja się psie kupy i nikt ich nie sprząta.

Tuesday, January 19, 2010

Deszcz

Leje jak z cebra. Ulice zamienily sie w rwace strumienie. Na ich fali nasze pojemniki na smieci zaczely odplywac coraz dalej i dalej od domu... Na szczescie udalo sie nam je zatrzymac i wylowic.
10 minut pozniej zza chmur wyszlo slonce. Naprawde dziwna pogoda.

Monday, January 18, 2010

Moj Tata gwiazda YouTube

Wrzucilam do sieci pare filmow z naszej wycieczki do Polski. Spodziewalam sie, ze najwieksza popularnoscia bedzie cieszyl sie ten z Oswiecimia (ze wzgledu na ostatnie wydarzenia). Tymczasem- tym, ktory ma najwieksza ogladalnosc, jest film, w ktorym moj tata odsnieza podworko odsniezarka spalinowa. Ciekawe.

Friday, January 15, 2010

Dzień 33- Lot do domu

Wstalismy o godzinie 2:00 nad ranem. Zjedlismy lekkie śniadanie i, po pozegnaniu się z Ciocia, wyruszylismy na lotnisko.
Linie lotnicze zalecają, aby być na lotnisku 3 godziny przed lotem międzynarodowym. Jaki w tym sens, skoro bagaż można nadać dopiero 2 godziny przed nim? Nie rozumiem.
Pozegnalismy się z Rodzicami , zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie przy wielkiej choince, stojącej w hallu, i podazylismy w kierunku naszego gate. Samolot do Londynu odleciał punktualnie o 7:40.
Po wyladowaniu w Londynie przeszlismy przez kolejna kontrole (pan  z obslugi zagadywal kazdego w jego ojczystym jezyku, znal nawet indonezyjski). Gdy szlismy do naszego terminala zostalam zatrzymana, a moja torba skontrolowana. Meza ominela ta przyjemnosc.
Mieliśmy sporo czasu, aby się nieco poprzechadzac, kupiliśmy wiec 2 butelki wody, czekolade i magazyn o iPodach. Jako pasażerowie lecacy do Stanow Zjednoczonych, musieliśmy przejść przez jeszcze jedna kontrole- tym razem ręczna. Pól terminala zostało zamknięte, a pod ściana ustawiono stoły, przy których pracownicy lotniska, z mina "kazali mi to robić", obmacywali pasażerów i ich dobytek. Nie wydaje mi się, aby ta dodatkowa kontrola miała jakikolwiek sens, ale jeśli wladze chcą wydawać na nia dotatkoewe pieniądze, to proszę bardzo. Dla mnie najważniejsze było, aby samolot odleciał o czasie. Na szczęście tak się stało.















2 filmy, jedzenie, trochę trzęsienia nad Grenlandia, krótka drzemka, i już byliśmy w Los Angeles. Na lotnisku wypatrzylam w tłumie Donatelle Versace (nie sposób nie rozpoznac tej wypchanej górnej wargi).
Tesc już na nas czekal. Wyjechalismy z lotniska o 4:15 po południu. W domu byliśmy dwie godziny pózniej... Odzwyczailam się od poludniowokalifornijskich korków...
Wszystko wydawało się nam takie duże: samochody, autostrady...

Thursday, January 14, 2010

Dzien 32- Pamiatki

Pakujac sie i sprzatajac pokoj znalazlam rzeczy, ktore przypominaja mi o dziecinstwie, podstawowce, liceum, studiach. Legitymacje, patent zeglarza, druzynowego, ksiazeczke harcerska, strony z kalendarzy i pisane rozmowy na nudnych lekcjach, rysunki mojego kumpla ze studiow. Pewnego dnia, gdy bede miala wlasny dom, zabiore je ze soba, a wsrod nich najwazniejsza rzecz: moja dziecieca zabawke.



To juz prawie koniec naszej wycieczki do Polski, jutro rano wracamy do Stanow Zjednoczonych. Odwiedzilismy rodzine i przyjaciol. Odwiedzilismy Lodz, Zakowice, Warszawe, Krakow, Oswiecim, Wieliczke i Zakopane. Jedlismy polskie potrawy wigilijne- i nie tylko. Zrobilismy ponad 3000 zdjec.
Nastepnym razem napisze juz ze Stanow Zjednoczonych. Do zobaczenia!

Mandarynka

- Jak bedzie "mandarynka" po angielsku?- pyta mnie Mama.
- Tangerine- odpowiadam.
Mama kilkakrotnie próbuje wymowic słowo, po czym, zrezygnowana, macha reka i pyta:
- Michael, would you like a little orange?

Wednesday, January 13, 2010

Dzien 31- Przedostatnie zakupy i "Ziemia Obiecana"

Trudno uwierzyć, ze w pojutrze o tej porze będziemy gdzieś nad oceanem... Bardzo szybko uplynal nam ten miesiąc w Polsce.
Pojechalismy dziś na ostatnie zakupy do Galerii Lodzkiej, Leclerca i M1. Zakupilismy masę polskich słodyczy oraz paluszkow o smaku cebulowym.
W domu czekała na nas niespodzianka. Podczas naszej nieobecności MZ i ZZ przywieźli nam kolejny wspaniały prezent: album o Lodzi i film "Ziemia Obiecana" w wielu wersjach językowych (w tym w angielskiej). Cieszymy się bardzo, ponieważ album zawiera mnostwo informacji (w jezyku polskim, angielskim i niemieckim) oraz przepiekne fotografie, których o tej porze roku nie sposób zrobić. Film natomiast mieliśmy zamiar kupić (bo to przecież klasyk i dzieje się własnie w Lodzi) i zabrać ze sobą do Stanow. Dziękujemy bardzo MZ i ZZ! To naprawdę przepiekny prezent. Przedostatni wieczór naszego pobytu w Polsce spędziliśmy na jedzeniu faworkow i oglądaniu "Ziemi Obiecanej".








Tuesday, January 12, 2010

Buty

Mam w Polsce 2 pary zimowych butów. Nie mialam ich na sobie od 3.5 roku. Przy próbie noszenia ich okazało się, ze jedna para jest na mnie za mała, a drugia za duża. Nic z tego nie rozumiem. Poza tym w za małych butach psuje mi się zamek, a za duże zrobiły się jakieś niewygodne. Tego tez nie rozumiem, bo przed trzema laty byly to moje najwygodniejsze buty. Mimo to noszę obie pary (a raczej nosilam do dziś, ale o tym za chwile), bo nie znalazłam jeszcze nowych, które by mi się podobały.
Dzis rano, przy probie zalozenia za malych butow, na dobre popsul mi sie w nich ekspres. Przyjelam to z niejaka ulga: nareszcie bede mogla sie ich pozbyc, mam teraz 2 powody.
Po całym dniu chodzenia po Warszawie w drugiej parze butów postanowilam, ze już nigdy wiecej ich nie zaloze. Ból nóg jest naprawdę nie do zniesienia.
Całe szczęście, ze za 3 dni wracamy do Californi, bo zostały mi już tylko sketchersy. A śniegu mamy w Lodzi jakieś pól metra.

Dzien 30- Warszawa i PKP

Dziś rano pojechalismy do Warszawy- w celach biznesowo-rozrywkowych.
Aby uniknąć korków na drogach oraz kolejek przy kasach wyjechalismy z domu już o godzinie 6:30. Na dworcu kupiliśmy bilet na pociąg o godzinie 7:34, wcześniejszym o 20 minut od tego, którym na początku planowalismy jechać.
Stojąc w kolejce do kasy ujrzelismy w tlumie znajoma twarz: ZZ, przyjaciel rodziców, wstal przed switem specjalnie po to, aby przywieźć nam torbę pełna faworkow. Poczulismy się naprawdę wyjątkowo. Dziękujemy MZ za upieczenie a ZZ za przywiezienie tych pysznosci!
O 7:20 podjechal piękny, czysty i nowoczesny InterCity. Pozegnalismy się z ZZ i wsiedlismy do niego. Po kilku minutach okazalo się, ze InterCity odjezdza o 7:54, natomiast ten, który powinien tu być (regionalny), ma już 20 minut opóźnienia. Zdecydowaliśmy, ze wysiadziemy i poczekamy, uniknelismy w ten sposób opłat manipulacyjnych związanych ze zmiana biletu na InterCity.















W Warszawie byliśmy około 9:45. Pierwszy raz mialam okazje zobaczyc Zlote Tarasy.




















Pogoda byla nawet znosna, ale ulice i chodniki- w fatalnym stanie, nieodsniezone, zawalone breja sniegowo- solna. Podobno wladze miasta spedzily 50 mln PLN na odsniezanie, ale po tym, co widziałam muszę stwierdzić, ze byly to pieniądze wyrzucone w błoto (a dokładniej- w solna breje).
Po spotkaniu biznesowym w Blue City pojechalismy do Palacu Kultury I Nauki, aby z jego szczytu obejrzeć panoramę miasta. Widok był rzeczywiście piękny.





Potem udalismy się do kawiarni Starbucks, w której nabylismy piękny kubek dla SS, mojej szwagierki. Pojechalismy rowniez na Stare Miasto.




Zwiedzanie Warszawy byłoby zupełnie inne, gdybyśmy nie musieli patrzeć caly czas pod nogi i szukać miejsc na chodniku, w których da się przejść bez ugrzezniecia po kolana.
O 16:45 byliśmy spowrotem na dworcu, gotowi do powrotu pociagiem o 17:20. Niestety okazało się, ze ten pociag to InterCity, a ja miałam już zakupione bilety na regionalny. Najbliższy odjezdzal o 19:50. Nie chcieliśmy czekać tak długo, wiec postanowiliśmy wymienić bilet.
Pani w kasie powiedziała nam, ze musimy pójść do kasy zwrotow.
W kasie zwrotów była ogromna kolejka, powiedziano nam, żebyśmy poszli do kasy za informacja.
Pani w kasie za informacja skierowała nas do informacji.
Pan w informacji skierowal nas do okienka nr 1.
Pani w okienku nr 1 napisała coś na bilecie i powiedziała, żebyśmy poszli do okienka zwrotów, aby otrzymać zwrot pieniędzy, "ale tam taka kolejka, nie wiem, czy koleżanka zdąży was przyjac. Idzcie do kasy nr 1".
W kasie nr 1 pani powiedziala, ze zwrócić bilet możemy tylko w tej kasie, w której go kupiliśmy, i kazała nam pójść do kasy, w której na samym początku pytaliśmy o zwroty...
Na moje oburzone pytania, dlaczego jestem wciaz odsylana gdzie indxiej, w każdym z tych miejsc odpowiadano mi, ze poprzednia osoba zle nas skierowała. Mąż patrzyl sie na to wszystko z niedowierzaniem i pytal mnie, dlaczego bedac tak traktowana, nie wzywam managera. Nie przypuszczam, ze cokolwiek by to dalo (nawet, gdyby manager jakims cudem sie pojawil): co chwila w glosnikach slyszelismy komunikaty o opoznionych pociagach, na dworcu byla cala masa krzyczacych, zdenerwowanych ludzi, ktorzy rowniez nie mogli czegos zalatwic. Nic by to nie zmienilo, gdybysmy stali sie jednymi z nich.
W koncu pojechalismy pociagiem o 18:20. Maz byl bardzo podekscytowany, bo po raz pierwszy jechal pociagiem z przedzialami.
W domu bylismy okolo 9 wieczorem. Czulam sie, jakbym byla w tej Warszawie nie jeden dzien, ale tydzien. Pociesza mnie to, ze za kilka dni bedziemy smiac sie do rozpuku opowiadajac te historie naszym amerykanskim znajomym.

Monday, January 11, 2010

Dzien 29- Atak zimy wciaz trwa

Ranek przyniósł złe wieści: moja mama, która od 7:30 była w pracy, zadzwoniła o 9:00 z informacja, ze ma grypę i wraca do domu. Plusami zaistnialej sytuacji były dwie rzeczy: to, ze mogła sobie odpocząć w łóżku, i to, ze dała nam auto na resztę dnia.
Pojechalismy do Artefaktu, profesjonalnego zakładu drukarskiego, i do Media Markt, aby wywołać pare zdjęć. Na nieodsniezonych drogach Lodzi działy się sceny dantejskie: wypadki, kolizje, ludzie parkujacy w olbrzymich zaspach śniegu i nie mogący z nich wyjechać (pomagalismy jakimś studentom wypchnac stara skode z kolein). My mieliśmy dziś szczęście: udało nam się zaparkować pod budynkiem Dziennika Lodzkiego (przy MOSiR), potem na parkingu podziemnym, nie utknac w żadnej zaspie i (po nabraniu wody mineralnej spod kościoła) bezpiecznie wrócić do domu.


Sunday, January 10, 2010

Dzien 28 (2)- Walka z zywiolem

Zalegalismy w cieplym łóżku do godziny 9:30. Potem poszlismy pomoc Tacie w odsniezaniu podwórka. Moj Tata ma odsniezarke spalinową, jednak dziś nawet ona nie dawała sobie rady z zamarznietym śniegiem. Postanowiliśmy użyć szpadla do kucia zlodowacialej warstwy. Odkuwszy i odsniezywszy niezbędne fragmentu podwórka (wjazd, chodnik), zmęczeni i spoceni, udalismy się do domu, gdzie, wykanczajac resztki wczorajszych ciast i faworkow, oraz oglądając filmy, spędziliśmy miły, cichy dzień.

Dzien 28 (1)- Uwiezieni!

Przez ostatnie 2 dni padal marznacy deszcz.
Wczoraj wieczorem przez nasza ulice przejechal plug, co nalezy do rzeczy niespodziewanych i wyjatkowych. Plugi rzadko jezdza po moim miescie, a co dopiero po mojej ulicy.
Te dwa fakty sprawily, ze nasza wycieczka do Gdyni stala pod znakiem zapytania. Planowalismy jechac dzis rano pociagiem.
O 7:30 zadzwonilam do PKP, aby zasiegnac informacji, czy sa jakies opoznienia, a jesli tak to jakie.
- Czy pociag, ktory jedzie z Lodzi do Gdyni startuje w Lodzi, czy tez w jakims innym miescie?- zapytalam.
- Startuje z Krakowa, ale mysle, ze on w tej chwili juz stoi a nie jedzie. Prosze chwileczke poczekac- odpowiedziala pani milym glosem. Co za mila odmiana po obsludze w Wydziale Komunikacji.
Po chwili pani wrocila, i udzielila mi takich oto informacji:
- Pod Zawierciem jest zerwana trakcja, wiec w tej chwili pociag stoi. Nie wiadomo, czy wogole dojedzie do Lodzi, a jesli nawet, to ma juz w tej chwili 2 godziny opoznienia. Jesli nie musi pani dzis jechac, to proponuje przelozyc podroz, niektore pociagi maja nawet 700 minut opoznienia.
I w ten sposob nasza wycieczka nad morze spalila na panewce...

Piosenka o ciescie bezowym

Maz, niosac resztki ciasta bezowego do kuchni, podspiewuje sobie:
- Beza me... beza me mucho....
:)

Dzien 27- Impreza z Rodzicami i ich przyjaciółmi

Wieczorem odwiedzili nas JG z JJG oraz MZ z ZZ. Obie te pary są bardzo zaprzyjaznione z moimi Rodzicami, a co za tym idzie- ze mną. JG i JJG przyniesli nam urocza figurke kotka! Wyglada na to, ze wszyscy wiedza, ze mamy kota na punkcie kotowatych.
Specjalnie na cześć przyjaciol przygotowalismy z Mezem tajska zupę kokosowa, i postaralismy się, aby nie była ona tak ostra, ze aż wypala mózg. Zupa okazała się sukcesem, chociaz reakcje byly rozne. Mama, z nonszalancka mina, zjadla swoja porcje w takim stylu, jakby cale zycie nie robila nic innego oprocz konsumpcji potraw tajskich. Tata mial lekko niepewna mine i lzy w oczach, ale rowniez zjadl wszystko. MZ i ZZ, przyzwyczajeni do pikantnych potraw, poradzili sobie bez większych problemow. JG, po bohaterskiej walce, w końcu poddała się, i przekazała swoją porcje mężowi, który, napociwszy się zdrowo, pochlonal obie: swoją i zony.
Dziękujemy wszystkim za otwartość i pozytywne nastawienie do naszego dania!
Impreza trwała do późnej nocy. Było jedzenie, desery (tu nalezaloby wspomniec o przepysznych faworkach, ktore przyniosla MZ, po prostu rewelacyjne!), rozmowy, żarty, mnóstwo śmiechu, potem dalismy się nawet przekonać do gry na gitarze. Towarzystwo bardzo się rozkrecilo, i, w miarę upływu godzin, coraz mniej musiałam tlumaczyc z angielskiego na polski i odwrotnie.
Dziękuje Wam, Rodzice, za zorganizowanie tak wesolego posiedzenia!
Dziękuje Wam, JG, JJG, MZ i ZZ za przyjście i uczynienie tej nocy wyjątkowa!

Friday, January 8, 2010

Dzien 26- Ostatnia wizyta u Mamy I wieczor z MKK i TK

Nareszcie! Po wielu godzinach spędzonych na fotelu Mamy, Maz może się pochwalić pięknym garniturem zebow. Dziękujemy, Mamo!
Wieczorem wybraliśmy się w odwiedziny do MKK i TK. MKK jest córka kolegi mojego Taty z pracy. Widzialysmy się w przeszłości tylko raz, we wczesnym dzieciństwie, i niewiele z tego pamietamy. Po latach okazało się, ze MKK wyszła za mąż za mojego kolegę z harcerstwa, TK, który znalazł mnie na www.nasza-klasa.pl . Jakoś tak się złożyło, ze zaczelysmy korespondowac, i bardzo się zaprzyjaznilysmy.
Spędziliśmy w czwórkę naprawdę uroczy wieczór, rozmawiajac, wspominając dawne czasy i jedzac banany w ciescie autorstwa TK. Banany te okazały się absolutnym sukcesem, pomimo, iż ich powstawaniu towarzyszyły kleby dymu i subtelny zapach spalenizny. TK, prosimy o przepis! 

Thursday, January 7, 2010

Dzien 25- Urzedy (i wizyta u Mamy w gabinecie)

Dzis wreszcie udalo nam sie odwiedzic Urzad Miasta oraz Wydzial Komunikacji.
W Urzedzie Miasta poszlo latwo, tak latwo, ze az bylam zdziwiona. Przy okienku wymiany dowodow nie bylo kolejek, chociaz obok, w wydziale zameldowan i wymeldowan, tloczyli sie krzyczacy na siebie i urzednikow ludzie.
Pomimo, iz moj dowod byl wyjatkowo stary, udalo mi sie bez problemu zalatwic wszystkie formalnosci. Niestety, na nowy dokument czeka sie okolo 4 tygodni, bede go zatem mogla odebrac, gdy nastepnym razem odwiedze Polske.
Nastepnie poszlismy do Wydzialu Komunikacji. Pani w okienku udzielila mi informacji, jakie dokumenty nalezy zlozyc i ile zaplacic. Wypelnilam wniosek, przyszykowalam kopie starego dowodu, paszportu i prawa jazdy, i wrocilam do okienka, w ktorym siedzialy juz, w pozach relaksacyjnych, 3 panie, jedzac ciastka.
- Tu sie pani pomylila- jedna z nich wskazala mi kratke: "zabrano mi prawo jazdy" ktora omylkowo zaznaczylam. Poinstruowana przez nia skreslilam to miejsce i podpisalam sie przy nim.
Pani zaczela przegladac kopie moich dokumentow.
- Ale pani ma stary dowod- powiedziala.
- Tak, wlasnie dzis zlozylam wniosek o wymiane, nie bylo mnie w Polsce przez jakis czas- odpowiedzialam.
- To znaczy, ze nie bylo pani w polsce przez przynajmniej 6 miesiecy w kazdym roku kalendarzowym?- zapytala ta z okienka podnoszac na mnie oczy.
- No... nie. A czy to ma jakies znaczenie?
- Zgodnie z prawem o polskie prawo jazdy moze sie pani ubiegac jedynie, jesli jest pani w Polsce przynajmniej 6 miesiecy w kazdym roku kalendarzowym.
- Rozumiem, ale ja juz mam polskie prawo jazdy, teraz jedynie chce je wymienic, poniewaz wyszlam za maz i mam nowe nazwisko.
- Ale pani nie mieszka w Polsce. Nawet paszport zostal pani wydany w Los Angeles.
- Musialam go wymienic przed przyjazdem do Polski, poniewaz musialam miec zielona karte i paszport na to samo nazwisko. Jakie to wogole ma znaczenie?
- Takie, ze nie mieszka pani w Polsce- wtracila sie przechodzac czwarta pani, biorac sobie ciastko z talerzyka.- Jak sie pani przeprowadzi na stale, to wtedy prosze sie ubiegac o polskie prawo jazdy.
- Wlasnie. Dziekuje ci, Grazynko- kurtuazyjnie odparla ta pierwsza- a w formularzu tez pani powiedziala nieprawde, ze zabrano pani prawo jazdy.
Powoli zaczelo sie we mnie gotowac.
- Nie powiedzialam nieprawdy, tylko sie pomylilam. Sama pani to zauwazyla i poprosila mnie o poprawienie i podpisanie obok.
- W Stanach moze pani sobie tez zalatwic prawo jazdy- zmienila temat panienka z okienka.
- Polskie prawo jazdy? Polskie mam zalatwiac w Stanach?- nie posiadalam sie ze zdziwienia.
- Nie, prosze zalatwic sobie amerykanskie.
- Ja juz mam amerykanskie i nie rozumiem, czemu nie moge uaktualnic polskiego dokumentu, skoro jestem obywatelka polska.
- Takie jest prawo- powiedziala pierwsza pani, rozsiadajac sie wygodniej na krzesle- Nie moze pani wymienic dokumentu, jesli nie mieszka pani na stale w Polsce. Prosze wymieniac, jak pani wroci na stale.
- Troche mi sie to dziwne wydaje...- zaczelam.
- Takie jest prawo. Prosze wrocic, jak pani wroci do kraju na stale i bedzie w stanie nam to udowodnic.
Pachnialo mi to jakims lenistwem urzednikow i generalna sciema, ale coz mialam zrobic. Nie umiem sie wyklocac, wolac kierownika, robic zamieszania. Odeszlam od okienka z postanowieniem powrotu nastepnym razem, gdy bede miala polski dowod, i pani z okienka bedzie mi mogla przyslowiowo "skoczyc". To co bulwersowalo mnie najbardziej to przezuwanie podwieczorku w trakcie rozmowy z klientem, lekcewazenie i zarzucanie mi klamstwa, ktorego nie powiedzialam (a panie dobrze o tym wiedzialy).
Potem rozmawialam z Tata, ktory powiedzial mi, ze odprawienie mnie z kwitkiem i motywowanie niemoznosci wymiany dokumentu moja nieobecnoscia w Polsce jest czestym chwytem stosowanym przez pracownikow Wydzialu Komunikacji, i nie jest zgodne z prawem. Nastepnym razem wybiore sie tam z Tata, ktory jak nikt potrafi zalatwiac sprawy niemozliwe i ucierac nosa leniwym pracownikom biurowym.
Jestem zaszokowana, ze caly czas w Polsce sa miejsca, gdzie obsluga klienta jest na tak zenujacym poziomie, a pracownicy wykazuja taki brak kultury osobistej.

Wednesday, January 6, 2010

Dzien 24- Piekarnia i Swieto Trzech Kroli

Planowalismy isc dzis do Urzedu Miasta i Wydzialu Komunikacji, aby wymienic moj dowod osobisty (czy mozecie uwierzyc, ze mam wciaz ksiazkowy?) oraz prawo jazdy. Okazalo sie, ze z okazji Swieta Trzech Kroli prezydent Lodzi oglosil dzien wolny i pozamykal wszystkie urzedy. Z tego powodu (oraz przez bardzo intensywnie padajacy snieg) zostalismy dzis w domu. Wyszlismy jedynie na krotki spacer do piekarni, aby zaopatrzyc sie w slodkie bulki i ciastka.

Tuesday, January 5, 2010

Dzien 23- Nic sie nie dzieje

Probowalismy, naprawde probowalismy wyjść dziś z domu i coś pozwiedzac, ale się nie udało. Paskudne z nas lenie. Dopiero wieczorem, po wizycie Meza u mojej Mamy w gabinecie, pojechalismy do PL w odwiedziny, prawdopodobnie ostatnie przed naszym wyjazdem do Stanow. Czas leci.
Pogoda zmienia sie. Gdy jechalismy do PL natrafilismy na taka mgle, jakiej w zyciu nie widzialam. Pozniej, gdy wracalismy o 2 nad ranem, zrobilo sie bardzo mrozno...


Monday, January 4, 2010

Dzień 22- Powrot do Lodzi

Przez caly wyjazd mielismy zachmurzone niebo. Dzis, na sam wyjazd, jak na złość- pogoda była przepiekna. Wreszcie udało nam się zobaczyć Giewont, ale, niestety, trzeba było wyjeżdżać spowrotem do Lodzi.















Po zjedzeniu resztek pstraga, pierogow i kwasnicy, ruszylismy w drogę powrotna. Żegnaly nas budki z oscypkami i skrzacy się śnieg...



 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Przyjechalismy do domu o 16:30.

Sunday, January 3, 2010

Dzien 21- Zakopane

Dlugo sobie dzis pospalismy... ale widac tego nam bylo potrzeba. Okolo 11:30 udalo nam sie jakos zwlec z lozka, zaimprowizowac sniadanie (udalo nam sie golymi rekami otworzyc sloik z grzybkami marynowanymi, ktory dostalismy od MG) i wyjsc z domu.
Okazalo sie, ze snieg padal przez cala noc. Na zewnatrz bylo -8 stopni, a nasz samochod byl pokryty pieciocentymetrowa warstwa puchu. Zmiatanie go i skrobanie szyb zajelo nam jakies 15 minut. Potem pojechalismy na eksploracje Zakopanego.















Zaczelismy zwiedzanie od Kosciola Ksiezy Pallotynow pod wezwaniem Niepokalanego Serca Najswietszej Marii Panny. Kosciol ten zostal wybudowany w stylu goralskim (zarowno na zewnatrz jak i wewnatrz), jako wotum wdzięczności za uratowanie życia Ojca świętego Jana Pawła II po zamachu w dniu 13 maja 1981 roku.




































Po obejrzeniu kosciola pojechalismy na Krupowki. Oczywiscie, jak zwykle byl tam tlok, ale zdecydowanie mniejszy niz ten, jaki mozna obserwowac w Sylwestra. Przespacerowalismy sie od skrzyzowania Krupowek z Ulica Pilsudskiego do stacji, z ktorej odjezdza kolejka na Gubalowke i spowrotem. Zjedlismy zapiekanke i hamburgera (Maz stwierdzil, ze to najlepszy jakiego w zyciu jadl) a potem ciasto bezowo- orzechowe i goraca czekolade z syropem pomaranczowym (to z kolei najlepsza czekolada, jaka ja pilam).
Zaobserwowalam znaczne zwiekszenie ilosci stoisk z oscypkami i pamiatkami. Kilka lat temu byla ich masa, ale teraz- zatrzesienie! Za to ceny jakby zmalaly. Poza tym wybudowano piekne przejscie podziemne na skrzyzowaniu Koscieliska i Krupowki, z pieknym, drewnianym zadaszeniem i szklana winda.
Kupujac oscypki (jak mozna opuscic Zakopane bez oscypkow?) zapytalam goralke, dlaczego stojacy przy drodze gazdowie reklamuja swoje produkty jako "serki". Opowiedziala mi, ze oscypek, jako produkt regionalny, moze byc jako taki reklamowany jedynie w rejonie Zakopanego. Pozniej doczytalam jeszcze sobie na http://www.wikipedia.org/, ze:
Od 2 lutego 2007 góralskie oscypki są drugim (po bryndzy podhalańskiej) polskim produktem regionalnym chronionym przez prawo unijne – uzyskały status Chronionej Nazwy Pochodzenia (PDO). Opóźnienie było związane z protestem Słowacji, który został złożony w jednym z ostatnich możliwych terminów. Ostatecznie doszło do porozumienia i ustalono, że słowacki ostiepok, mimo wspólnej historii powstania, jest odrębnym produktem regionalnym.
Podczas rejestracji jednoznacznie określone zostały parametry oscypka (m.in. maksymalna zawartość domieszki mleka krów rasy czerwonej – na 40%) oraz gminy w których może być produkowany.
Ser może być wyrabiany wyłącznie w okresie od maja do września, zaś sprzedawany do końca października. Powinien ważyć od 60 do 80 dkg i mierzyć od 17 do 23 cm.
Ze względu na powszechną dotąd praktykę sprzedawania gołki pod nazwą oscypek, wielu sprzedawców zdecydowało się zmienić nazwę sprzedawanego wyrobu na "scypek". Jest to niezgodne z obowiązującym prawem, gdyż wprowadza konsumentów w błąd, dodatkowo ser ma podobny kształt jak chroniony ser, co również jest mylące. Oscypek jest wrzecionowaty, gołka bardziej walcowata.
















Wyglada wiec na to, ze nie kupilismy oryginalnego oscypka, ale podrobe (bo mamy styczen a ser ma inny ksztalt), ale kto by sie tym przejmowal, smakuje dokladnie tak samo jak ten wrzecionowaty, sprzedawany do konca pazdziernika.
Zrobil sie wieczor. Zakupilismy troche cukierkow "Krowek" oraz kolacjo- sniadanie (pstraga, kwasnice na baraninie i pierogi z serem) i tak zaopatrzeni wyruszylismy spowrotem do Mrowcow. Tam rozpoczelismy uczte.

Saturday, January 2, 2010

Dzien 20- Pozegnanie z MG i KG i jazda do Zakopanego

Nadszedl dzien pozegnania z M i K. Wszyscy mielismy lzy w oczach... To niesamowite, ze czworo ludzi, ktorzy poznali sie przez internet, moga polaczyc tak silne wiezy przyjazni. M, K, dziekujemy za goscine!
O godzinie 1 po poludniu wyjechalismy do Zakopanego. Udalo nam sie bezpiecznie pokonac Zakopianke. Z trwoga spogladalismy na korek samochodow zmierzajacych w strone przeciwna, i sluchalismy wiadomosci w RMF FM, ktore donosily, ze 50 000 aut probuje wydostac sie z Zakopanego. Miejmy nadzieje, ze nie utkniemy w takim korku, gdy bedziemy wracac w poniedzialek do Lodzi.
Im blizej Zakopanego bylismy, tym wiecej widzielismy straganow  napisami "serki". Dlaczego nie "oscypki" (zwykle tak wlasnie bylo)? Musze o to zapytac gorali.
O 3 dojechalismy do Zakopanego, a dokladnie do Mrowcow, gdzie mielismy juz zalatwiony nocleg (cudem udalo nam sie znalezc kwatere, zwykle w okresie swiateczno- noworocznym jest to niemozliwe).
Po odpoczynku i szybkim prysznicu wybralismy sie na kolacje. Zupelnym przypadkiem znalezlismy sie pod Nosalem, gdzie w Karczmie u Starego zjedlismy panierowana piers kuczaka z frytkami i surowka z kiszonej kapusty (M) oraz czerwony barszcz z jajkiem (ja).
















Po kolacji udalismy sie na spoczynek. Zwiedzanie Zakopanego odlozylismy do dnia jutrzejszego...

Friday, January 1, 2010

Dzien 19- Nowa Huta i Krakow

Pomimo, iż ostatniej nocy polozylismy się spać bardzo późno, dziś wstalismy o 9 rano. Ponownie zyczylismy sobie Szczesliwego Nowego Roku, a także dzwonilismy do znajomych w Californi, u których (o naszej 9 rano) własnie bila północ. Niestety, nie udało mam się z nikim porozmawiać osobiście (wszyscy pewnie balowali), zostawilismy wiec pare wiadomości glosowych.
Po małym sniadaniu (jakoś nie mieliśmy apetytu, pewnie to skutek obzerania się ciastami i paluszkami o 2 nad ranem) ubralismy się ciepło i wyruszylismy na zwiedzanie Nowej Huty a pozniej Krakowa.
O Nowej Hucie tak pisze http://www.wikipedia.org/:
Nowa Huta – obszar Krakowa wchodzący w skład Dzielnicy XVIII Nowa Huta. Stanowi najstarszy fragment Nowej Huty, zwany potocznie Starą Hutą lub też Starą Nową Hutą. Na obszar ten składa się przede wszystkim serce socrealistycznego miasta - Plac Centralny, który do dziś jest głównym centrum komunikacyjnym i najbardziej rozpoznawanym punktem tej części miasta, a także okoliczne osiedla. Nowa Huta została wpisana do rejestru Ochrony Zabytków Krakowa.















Obejrzelismy z zewnątrz Hute Sendzimira, krzyż przy kościele Najswietszego Serca Jezusowego (od którego zaczęło się wyzwalanie Polski z komunizmu), przejechalismy ulicami, podziwiajac interesujaca zabudowe (efekt wspolpracy polsko-wloskiej).
Nowa Huta zrobila na nas bardzo pozytywne wrazenie. Szkoda tylko, ze pogoda nam nie dopisywala. Caly czas bylo szaro, mokro i mgliscie, a poza tym, oczywiście, zima, wiec nie mogliśmy w pełni docenić ogromnych połaci zieleni, ciagnacych się przez całe miasto.
Potem pojechalismy do Krakowa, na Stare Miasto. Obejrzelismy smoka (ktory zieje ogniem, jesli wysle sie smsa na okrslony numer)...




















... Wawel...

















... przeszlismy uliczkami do Rynku (gdzie ekipa demontowala scenę sylwestrową), obeszlismy wkolo Sukiennice i zatrzymaliśmy się pod Kosciolem Mariackim. Karmiac gołębie wysluchalismy hejnalu.




















Potem poszliśmy na obiad do uroczej, meksykanskiej restauracji.
Po obiedzie pojechalismy na Kazimierz, żydowska dzielnice Krakowa, a
pózniej-do domu.
Męża zmorzyl sen juz o godzinie 8 wieczorem. Ja spedzilam wieczor z M i K, stukajac w komputer ("komputujac" jak mawia MG), oglądając film "Kontakt" oraz jedzac sernik o 11 w nocy! Rozpusta!