Friday, January 15, 2010

Dzień 33- Lot do domu

Wstalismy o godzinie 2:00 nad ranem. Zjedlismy lekkie śniadanie i, po pozegnaniu się z Ciocia, wyruszylismy na lotnisko.
Linie lotnicze zalecają, aby być na lotnisku 3 godziny przed lotem międzynarodowym. Jaki w tym sens, skoro bagaż można nadać dopiero 2 godziny przed nim? Nie rozumiem.
Pozegnalismy się z Rodzicami , zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie przy wielkiej choince, stojącej w hallu, i podazylismy w kierunku naszego gate. Samolot do Londynu odleciał punktualnie o 7:40.
Po wyladowaniu w Londynie przeszlismy przez kolejna kontrole (pan  z obslugi zagadywal kazdego w jego ojczystym jezyku, znal nawet indonezyjski). Gdy szlismy do naszego terminala zostalam zatrzymana, a moja torba skontrolowana. Meza ominela ta przyjemnosc.
Mieliśmy sporo czasu, aby się nieco poprzechadzac, kupiliśmy wiec 2 butelki wody, czekolade i magazyn o iPodach. Jako pasażerowie lecacy do Stanow Zjednoczonych, musieliśmy przejść przez jeszcze jedna kontrole- tym razem ręczna. Pól terminala zostało zamknięte, a pod ściana ustawiono stoły, przy których pracownicy lotniska, z mina "kazali mi to robić", obmacywali pasażerów i ich dobytek. Nie wydaje mi się, aby ta dodatkowa kontrola miała jakikolwiek sens, ale jeśli wladze chcą wydawać na nia dotatkoewe pieniądze, to proszę bardzo. Dla mnie najważniejsze było, aby samolot odleciał o czasie. Na szczęście tak się stało.















2 filmy, jedzenie, trochę trzęsienia nad Grenlandia, krótka drzemka, i już byliśmy w Los Angeles. Na lotnisku wypatrzylam w tłumie Donatelle Versace (nie sposób nie rozpoznac tej wypchanej górnej wargi).
Tesc już na nas czekal. Wyjechalismy z lotniska o 4:15 po południu. W domu byliśmy dwie godziny pózniej... Odzwyczailam się od poludniowokalifornijskich korków...
Wszystko wydawało się nam takie duże: samochody, autostrady...

No comments:

Post a Comment