Friday, April 23, 2010

Wizyta w American Education Research Corporation 2

Juz w ten wtorek pani z AERC zadzwonila z wiadomoscia, ze dokumenty sa gotowe i moge je odebrac w kazdej chwili. Otrzymalam angielski oryginal mojego dyplomu, dwie zaklejone koperty z dokumentami (do szkoly musze zaniesc wlasnie taka nieotwarta koperte) oraz duplikat- dla mnie.





















A na mojej kopii, czarno na bialym, napisane bylo wyraznie, iz posiadam odpowiednik amerykanskiego stopnia "bachelor", i ze spokojnie moge zapisac sie na studia podyplomowe, pozwalajace mi uzyskac stopien "master".





















Mozecie sobie wyobrazic moja radosc! Nie musze zaczynac studiow od poczatku! Oczywiscie na niektore zajecia, ktore mialam juz zaliczone w Polsce, chcialabym pojsc ze wzgledu na to, ze realia amerykanskie roznia sie od polskich: uzywa sie innych materialow budowlanych, innych programow komputerowych i, oczywiscie- innych jednostek.
W przyszlym tygodniu mam zamiar zadzwonic na uczelnie i umowic sie na spotkanie z doradca studenckim.

Saturday, April 17, 2010

Wizyta w American Education Research Corporation

W zeszly piatek odwiedzilam American Education Research Corporation, organizacje zajmujaca sie tlumaczeniem i ocena zagranicznych dyplomow/stopni naukowych.
Po szybkim przejrzeniu wydanego przez moja uczelnie angielskiego oryginalu moich dokumentow pani stwierdzila, ze prawdopodobnie bedzie potrzebowala oryginal polski, ale ze jeszcze sie upewni i oddzwoni do mnie we wtorek.
We wtorek okazalo sie, ze polski oryginal nie jest potrzebny. Za 4 tygodnie dowiem sie, ile wart jest polski stopien magistra inzyniera architekta w Stanach Zjednoczonych.

Thursday, April 15, 2010

Zenada

To juz nie chodzi o to, czy prezydent zasluguje na pochowek na Wawelu czy nie. Ale to, co wyprawiaja ludzie, te protesty, flash moby, pikiety, listy otwarte, transparenty... to wszystko w obliczu zaloby narodowej jest naprawde zenujace.

Monday, April 12, 2010

Tragedia

W sobote obudzil mnie sms od tescia. Wynikalo z niego, ze jacys Polacy zgineli w katastrofie lotniczej. O 7:30 rano nie myslalam jeszcze trzezwo, totez szybko zasnelam ponownie.
Chwile pozniej moj telefon dal znac o facebookowym powiadomieniu. Przyjaciolka zostawila mi nastepujacy wpis:
 "My condolences to you upon hearing about the death of your country's president and first lady."
Momentalnie oprzytomnialam i podnioslam sie z lozka. Kliknelam w aplikacje New York Times i po chwili wiedzialam juz wszystko.
Moja reakcja? Szok. Niedowierzanie. Strach o przyszlosc Polski i moich bliskich. Wspolczucie dla rodzin ofiar. Niedowierzanie. Niedowierzanie. Czy wspomnialam o niedowierzaniu?
Dopiero teraz, w niedziele wieczorem, po przeczytaniu dziesiatek newsow na internetowych stronach polskich i amerykanskich, po obejrzeniu wiadomosci na CNN, ABC, FOX11, dotarlo do mnie, co naprawde sie stalo.
Nie bede tu pisac wznioslych slow i patetycznych sformulowan. Nigdy nie potrafilam. Jedno wiem na pewno: stala sie tragedia na skale swiatowa, krajowa i- rodzinna. I, chociaz nie wyciska ona lez z moich oczu, to zdecydowanie napawa smutkiem i lekiem.

Nie rozumiem tylko dwoch rzeczy:
1.Dlaczego tak wiele waznych osobistosci lecialo razem jednym samolotem?
Na porzadku dziennym sa sytuacje, gdy cale rodziny wybieraja sie na wycieczki/sluby, i, z wiadomych wzgledow, maz leci osobno, zona osobno, dzieci osobno. Dlaczego dopuszczono sie takiego zaniedbania w stosunku do glowy panstwa i innych waznych osobistosci? Marta Kaczynska stracila oboje rodzicow.
2.Dlaczego samolot probowal podchodzic do ladowania az 4 razy, zanim w koncu rozbil sie?
Czytalam i slyszalam opinie bieglych, ktorzy mowili, iz cztery proby podchodzenia do ladowania w zlych warunkach atmosferycznych nie sa czyms zwyczajnym. Kontroler sugerowal ladowanie na innym lotnisku. Rozumiem, ze delegacja spoznilaby sie wtedy na obchody 70- lecia mordu katynskiego. Rozumiem, ze pilot byl pod presja (na pewno pamietal sytuacje z Gruzji i swojego kolege, ktory stracil prace). W tym jednak przypadku bezpieczenstwo prezydenta Polski jest wazniejsze, niz spoznienie lub Katyn.
Moze mozna bylo uniknac tej tragedii? Mysle, ze rzad powinien z niej wyciagnac wnioski na przyszlosc.
I modle sie za rodziny ofiar i za przyszlosc Polski.

Thursday, April 8, 2010

Przeprowadzamy sie!

Tym razem jednak nie na drugi koniec Stanow, ale do malego domku w SM oddalonego o 4 mile od mojego miejsca pracy. Od 1 maja koniec z wstawaniem o 6:30!

Monday, April 5, 2010

Kolejne trzesienie ziemi...

Wczoraj po poludniu, relaksujac się w łóżku po naszej wyprawie wielkanocnej, poczułam trzesienie ziemi. Najpierw lagodne, potem coraz silniejsze. Zakolysaly się zaluzje w oknach, regal, polki na scianach. Slychac bylo dziwny dzwiek, jakby szum. Pom-Pom obudzila się i zaczęła się rozgladac. Po raz pierwszy i ja się zaniepokoilam i obudzilam spiacego obok Meza.
Z wiadomosci dowiedzielismy sie, ze na granicy meksykansko- amerykanskiej mialo miejsce trzesienie ziemi o sile 7.2 stopnia w skali Richtera. Silniejsze, niz na Haiti. Jedynie 2 ofiary smiertelne, prawdopodobnie dlatego, iz w tym regionie budynki wznoszone sa wedlug innych regul, niz na Haiti, i nie zawalaja sie tak latwo. 
Dzis rano obudzilam sie z kotka, spiaca przy moim boku. Zaskoczylo mnie to, bo z reguly spi w swoim lozeczku. Dopiero po zajrzeniu do mojej ulubionej, iPhone'owej aplikacji USGS zorientowalam sie, ze w ciagu nocy mielismy KILKANASCIE malych trzesien ziemi (po angielsku nazywa sie to "aftershock", mniejsze trzesienie ziemi nastepujace po wiekszym), 2 - 2.5 stopnia w skali Richtera. Widac futrzak tez przejal sie cala sprawa.

Sunday, April 4, 2010

Niedziela Wielkanocna w Palm Springs

Swieta Wielkiej Nocy nie są w Ameryce obchodzone z tak wielka pompą, z jaka obchodzi się je w Polsce. Prawdopodobnie dlatego, ze większość Amerykanow to protestanci. Poza tym, tradycje takie jak swiecenie pokarmów, poszczenie w Wielki Piatek, Wielkanocne śniadanie, czy tez Lany Poniedzialek, są typowo polskie.
Zazwyczaj jemy z Mezem swiatecznie śniadanie (nie znajdziecie jednak na naszym stole białej kiełbasy, szynki lub pasztetu), tym razem postanowiliśmy inaczej spędzić Niedziele wielkanocna. Wstalismy bardzo wcześnie, już o 2:45 rano, i pojechalismy do Palm Springs. O 5 rano wjechalismy gondola na szczyt gory St Jacinto. Własnie tam, z okazji Swiat Wielkanocnych, zorganizowano specjalna uroczystość polaczona z ogladaniem wschodu słońca. W cenę biletu wliczone było również śniadanie.
Na uroczystości zostaliśmy do godziny 6 rano. Na zewnątrz zaczynało się już przejasniac, nie chcieliśmy przegapic wschodu słońca, taka okazja nie zdarza się codziennie.
Po pieciu minutach przebywania na tarasie widokowym przekonalismy się, ze założenie na siebie wszystkich ciepłych ubrań, jakie mieliśmy, było dobrym pomysłem. Było zimno. Przerazliwie zimno. Okrutnie zimno. Oczywiscie nie bylo chlodniej, niz w przecietny, zimowy polski dzien, ale takiego zimna normalnie nie można doswiadczyc w Californi (chyba, ze wjedziemy gondola na wysokość 8516 stop  n.p.m.).

Mam swoją teorie na temat odczuwania temperatur. Myśle, ze jest to pojęcie bardzo względne. Wedlug mnie szystko zależy od:
1. Pory roku. Jeśli mamy np. lato, to temperatura 10 stopni Celsjusza byłaby w naszym odczuciu wyjątkowo niska.
2. Lokalizacji. Będąc w Californi nie spodziewamy się niskich temperatur.
3. Przyzwyczajen. Człowiek wychowany w Polsce, tak jak ja, przyjmie niskie temperatury z godnościa i cierpliwoscia.

Tej drugiej miałam pod dostatkiem. Moj brak godności zaś (spowodowany wieloma miesiącami spedzonymi w Californi), objawial się głośnym szczekaniem zębami.
Niedogodnosci zostały nam szybko wynagrodzone. Niebo powoli się rozjasnialo, zmieniając kolory. O 6:32 na niebie pojawił się mały, jasny luk. Słońce powoli wynurzalo się zza horyzontu i po 5 minutach mogliśmy je już zobaczyc w całej okazalosci. Ludzie bili brawo.















Po wymianie kontaktów YouTube z facetem stojacym obok (który ze statywu nagrał 45 minutowy film ze wschodem słońca) udalismy się spowrotem do budynku na śniadanie. Długa kolejka szybko przesuwała się po schodach, miedzy doniczkami z Easter Lilies (Liliami Wielkanocnymi. Tak, mamy w Ameryce nie tylko Gwiazdy Betlejemskie, ale i Lilie Wielkanocne.). Zacheceni przez obsługę budynku goście, szybko zaczęli brać kwiaty ze sobą, jako pamiątkę Wielkanocy 2010.















Po sniadaniu, złożonym z omletow, drobiowych kielbasek, smazonych ziemniaków, wedzonego lososia i owoców, udalismy się na mały spacer po budynku (mieściło się tam pare muzeów, sklepów z pamiątkami oraz tarasy widokowe) oraz BARDZO mały spacer po okolicy (było za zimno na dłuższe wycieczki). O 9 zjezdzalismy gondola w dół, w kierunku parkingu. Wreszcie mieliśmy okazje zobaczyć panoramę Cochella Valley (o 5 rano było wciąż ciemno, co uniemozliwialo dostrzezenie czegokolwiek oprócz księżyca, gwiazd i swiatel miast w dolinie).





















Ciekawym rozwiązaniem jest obrotowa podłoga zamontowana w gondoli. Dzięki niej wszyscy goście jadący kolejka mogą zobaczyć panoramę bez przemieszczania się w kabinie.
Powrót do domu zajął nam półtorej godziny. Dzień był piękny, powietrze wyjątkowo, jak na ten region Californi, czyste. Przejezdzalismy obok tysięcy wiatrakow, które, nawiasem mówiąc, bardzo ładnie wkomponowuja się w krajobraz. Sami zobaczcie:















Około 10 rano byliśmy w domu. Udalismy się do łóżka, z mocnym postanowieniem odespania zarwanej nocy. Mąż szybko zaczął pochrapywac, ale ja zalelam się edytowaniem zdjęć i filmu z naszej wycieczki...