Monday, May 25, 2009

Los Angeles Marathon- Memorial Day

Los Angeles Marathon odbywal sie do tej pory na poczatku marca. W tym roku zostal przeniesiony na druga polowe maja, a dokladnie na Dzien Pamieci Narodowej.
W poniedzialek wstalismy o godzinie 4 rano. O godzinie 4:30 opuscilismy dom. O 5:30 bylismy w Los Angeles, pod autostrada na skrzyzowaniu Flower i 4th. Tam wlasnie znajdowala sie meta oraz "punkt dowodzenia" fotografow.
Zostaly nam rozdane aparaty wraz z zadaniem robienia pozowanych zdjec uczestnikom maratonu, ktorzy powoli zaczeli sie juz gromadzic na starcie (oddalonym od mety o zaledwie jedna przecznice). Do 8 rano krazylismy miedzy biegaczami, zdzierajac sobie gardla (zachecajac do pozowania) oraz podeszwy (goniac mniej zainteresowanych). Potem wrocilismy do punktu dowodzenia. Tam zostaly juz rozwieszone tla, przed ktorymi okolo godziny 10 zaczelismy robic zdjecia tym, ktorzy ukonczyli bieg. Pomimo zmeczenia wszyscy bylismy w doskonalych nastrojach. W dobrym towarzystwie czas zawsze mija szybko, a tym razem towarzystwo bylo doborowe:
- AM, Amerykanka, ktora niedawno wrocila z Iraku,
- RB, Litwin, ktory dziwnym zbiegiem okolicznosci mieszka w Stanach juz od kilkunastu lat,
- KN, owlosiony rubaszny Iranczyk,
- GW, Amerykanka z dlugimi blond dreadami,
- SS, facet, ktory pierwszy raz robil zdjecia na maratonie i nikt mu nie powiedzial, ze nie musi miec na sobie garnituru,
i wiele innych, ciekawych osob.
Zartom nie bylo konca. Okolo poludnia glodni fotografowie uknuli niecny plan: Litwin zagada jakiegos maratonczyka, kolezanka- zolnierka go obezwladni, a ja odbiore przemoca bulke (ktora dostal po biegu w ramach uzupelnienia energii) i uciekne w sina dal.
Robilismy zdjecia do 3 po poludniu, potem zaczelismy pakowac sprzet. Niestety, zla sytuacja ekonomiczna dala tym razem o sobie znac: tylko 14 000 ludzi bralo udzial w biegu i niestety niewielu z nich chcialo robic sobie zdjecia. Juz okolo 6 wieczorem bylismy w hotelu, segregujac karty pamieci.
Nie mialam zbyt wiele do roboty, DV rowniez.
- Chodzmy do twojego pokoju i wezmy prysznic- zaproponowalam glosno, co zostalo poparte radosnymi pohukiwaniami meskiej czesci fotografow, a niektorzy nawet zaoferowali, ze beda nam towarzyszyc z aparatem (co to sie dzieje w wyobrazni zmeczonych facetow, no naprawde).
Okolo 9 wieczorem przyszedl czas pozegnania z DV. Te kilka godzin, ktore razem spedzilysmy, sprawilo, ze odzyly wspomnienia wspolnie spedzonych chwil w Iowa. Nie bylo latwo.
Pozniej, wraz z BF, DL i WF udalismy sie na sushi, a okolo polnocy wyuszylismy spowrotem do domu.
Przysypiajac w samochodzie myslalam o tych ostatnich trzech dniach, o tych wszystkich wspanialych ludziach, o maratonczykach, o sushi... i naprawde cieszylam sie, ze Bog poblogoslawil mnie tak ciekawym, barwnym zyciem.

Sunday, May 24, 2009

Los Angeles Marathon- Goraczka Sobotniej Nocy

Na Union Station czekala juz na mnie DV, moja przyjaciolka. Usciskalysmy sie po dlugiej rozlace. Widzialam, ze (tak jak ja) ma lzy w oczach. Pojechalysmy razem do hotelu, gdzie (pomimo poznych godzin wieczornych) wrzala praca: managerowie szykowali sprzet fotograficzny na poniedzialek.
W hotelowym barze posilal sie BF (szef meza). Na moj widok (a moze na widok mojej bluzki, ktora wiecej odslaniala niz zakrywala) tak sie ucieszyl, ze zaczal mnie karmic lososiem ze swojego talerza.
- Czego sie napijesz?- zapytal uprzejmie.
- Brudne Martini- odpowiedzialam (brudne Martini to moj ulubiony trunek).
- Z ktora wodka?- zapytal uprzejmie barman, wyjmujac shaker spod lady.
- Nie ma znaczenia- odparlam, ale BF wskazal ruchem kciuka w gore, ze Martini ma byc z wodka z najwyzszej polki. Poczulam sie prawie jak Carrie z "Sex And The City".
Siedzielismy, saczylismy drinki i rozmawialismy o tym, co sie zmienilo przez te 5 miesiecy, i o tym, co zostalo takie samo. Okolo godziny 11 w nocy dolaczyl do nas Maz, ktory wlasnie skonczyl robic zdjecia na jakiejsc ceremonii. Zjedlismy wspolnie pozny obiad, za ktory zaplacil BF (facet zarabia ogromne pieniadze, umie z nich korzystac i lubi sprawiac radosc innym. Oczywiscie nie ma dla mnie nic przyjemniejszego jak pozwolic mu sprawic mi te radosc.). Okolo polnocy wyruszylismy w droge powrotna (dluzsze imprezowanie nie wchodzilo w gre, poniewaz musielismy wstac w niedziele o 5 nad ranem, aby byc w pracy na czas).

Saturday, May 23, 2009

Los Angeles Marathon- sobota, Dzien Dziwnych Pytan

Dla wiekszosci ludzi rok zaczyna sie 1-go Stycznia a konczy sie Sylwestrem. Dla mnie wydarzeniem, ktorym konczy sie stary rok a zaczyna nowy, jest Los Angeles Marathon.
Powodem mojej radosci nie byl tylko maraton, ale takze fakt, ze wielu moich przyjaciol z Iowa mialo przyjechac, aby nim pracowac. Perspektywa zobaczenia ich wprawiala mnie w swietny nastroj.
W sobote wieczorem, okolo godziny 7, udalam sie na stacje kolejowa (Maz pojechal samochodem na jakas ceremonie, musiam wiec radzic sobie sama). Od zawsze bardzo lubilam jezdzic pociagami. Kupilam w automacie bilet, usiadlam na lawce na peronie i cierpliwie czekalam. Obok mnie siedzial okolo 30-letni, przyzwoicie ubrany Meksykanin, ze starsza kobieta (pewnie jego mama). Przy nich bawila sie mala dziewczynka, zapewne coreczka mezczyzny.
- Wiesz moze o ktorej przyjedzie nasz pociag?- zagadnal Meksykanin.
- 7:39- odpowiedzialam.
- Jedziesz do Los Angeles?
- Tak. Moi znajomi przyjechali w z Iowa i nocuja w hotelu przy lotnisku.
Potem konwersacja potoczyla sie w kierunku przeprowadzek, Iowa, Polski, pracy, pogody... Rozmawialo nam sie milo. Dalo sie wyczuc, ze mezczyzna mieszka w Stanach nie od wczoraj: jego angielski i maniery nie pozostawialy nic do zyczenia. W koncu Meksykanin zapytal:
- Mieszkalas w Iowa... czy globalne ocieplenie ma duzy wplyw na tamtejszy klimat?
Zdebialam. To bylo chyba jedno z najoryginalniejszych pytan, jakie ktos kiedykolwiek mi zadal. Z trudem wybakalam cos w odpowiedzi nie wiedzac, ze najdziwniejsze pytanie pod sloncem mialo dopiero pasc.
- Bylem ostatnio w Los Angeles- ciagnal mezczyzna- na expo poswieconym zdrowiu i higienie. Widzialem tam nowe podpaski. Czy wiesz, ze maja one chlonnosc dwukrotnie wieksza, niz normalne?
W tym momencie szczeka mi zupelnie opadla, ale Meksykanin, niezrazony, ciagnal dalej:
- Wszedlem w biznes z ta firma i jestem teraz dystrybutorem. Czy chcesz, zebym zostawil ci wizytowke lub probke podpasek?
- Oczywiscie- powiedzialam, probujac nie krztusic sie ze smiechu.
Przyjelam wizytowke. W tym samym momencie nadjechal pociag, zabierajac mnie, Meksykanina, jego mame i coreczke oraz setki innych ludzi w kierunku Union Station. Zastanawialam sie, ilu ludziom zostaly ostatnio zadane tak dziwne pytania, jak mnie.

Tuesday, May 19, 2009

Obrzydliwosc

Wczoraj wieczorem, Maz jedzac enchiladas z DelTaco, natrafil w nich na cos twardego. Myslac, ze to niedogotowana fasola, wyjal to z ust w celu blizszego przyjrzenia sie.
Okazalo sie, ze to sztuczny, akrylowy paznokiec.
Maz wrocil do DelTaco i zrobil awanture. Kazal wszystkim pracownikom pokazac sobie dlonie. Niestety, winnej nie znaleziono...
Niedobrze nam. Obojgu. Jak w dzisiejszych czasach mozna sie czuc bezpiecznie jedzac cokolwiek przygotowanego przez kogos innego, niz my sami?

Friday, May 15, 2009

Widzialam Arnolda Schwarzeneggera!

Po trzech godzinach snu, o 6 rano, znalezlismy sie na uniwersytecie i, w samym sercu kampusu, zaczelismy organizowanie naszego centrum dowodzenia.
Fotografowie i asystenci zaczeli przyjezdzac okolo godziny 8 rano. Szybko zrobilo sie naprawde tloczno. Do godziny 10 gimnastykowalismy nasze ciala i umysly, probujac (z dobrymi wynikami) umiescic wszystkich w ponad dwudziestu roznych miejscach. Nasze telefony nie przestawaly dzwonic. Pote machina ruszyla. Dziesiatki ceremonii rozpoczely sie. Tysiace studentow stalo sie absolwentami. Dziesiatki tysiecy fotografii zostalo zrobionych.
Okolo godziny 11 managerowie zostawili mnie w centrum dowodzenia i udali sie na "obchod". Wreszcie moglam chwile odetchnac. Posegregowalam dokumenty, poukladalam sprzet, odebralam pare telefonow od zablakanych asystentow, po czym, wyciagnawszy nogi na dwoch sasiednich krzeslach, rozpoczelam moja godzinke relaksu.
Nagle okolica zaroila sie od radiowozow, policjantow i ochroniarzy kampusu na segwayach. Po chwili, na ulicy przylegajacej do naszego centrum dowodzenia, pojawil sie samochod, a w nim, machajacy do przechadzajacych sie studentow Arnold Schwarzenegger, gubernator Californii! Wiedzialam, ze mial byc obecny na uniwersytecie, wiedzialam, ze mial przemawiac na jednej z ceremonii, ale nie przypuszczalam, ze uda mi sie go zobaczyc z tak bliska.
Zegnany radosnymi okrzykami studentow, Arnold odjechal w sina dal, zostawiajac mnie w stanie totalnej euforii: mieszkam w Californi od niecalych pieciu miesiecy, a juz udalo mi sie zobaczyc dwoch VIPow, i to nie byle jakich!
Kolejne godziny pracy uplynely mi dosc szybko, oslodzone wspomnieniem widoku gubernatora-terminatora w lnianym garniturze. Managerowie wrocili. Z koordynatora fotografow i asystentow zamienilam sie w gonca a pozniej w osobe zajmujaca sie sprzetem. Mysl o tym, ile setek tysiecy dolarow (w postaci aparatow) zostalo mi powierzonych, nieco mnie oslabiala. Zostalam obdarzona niesamowitym zaufaniem i odpowiedzialnoscia. Dziesiatki aparatow znalazly sie w moich rekach i zostaly umieszczone we wlasciwych walizkach. Dziesiatki walizek zostaly przeze mnie opisane i umieszczone w rekach wlasciwych ludzi.
O godzinie 10 w nocy opuscilismy kampus samochodem zapelnionym az po dach pudlami, aparatami, flagami, statywami i innymi rzeczami, ktorych opisywanie zajeloby mi pewnie najblizsza godzine. W domu znalezlismy sie o 11 w nocy. Po wykonaniu pracy, ktora wciaz musiala byc zrobiona przed sobota, poszlismy spac o 3 nad ranem.
Wlasnie przezylam najbardziej intensywne dwa dni w ciagu ostatnich dwoch lat... Pomimo ogromnego zmeczenia i stresu im towarzyszacego musze przyznac, ze chetnie przezylabym je ponownie.

Thursday, May 14, 2009

Szalony czwartek

Przez caly tydzien nasz (a raczej A) dom byl glowna kwatera czterech managerow firmy, dla ktorej pracuje maz. Przygotowania do ceremonii rozdania dyplomow na jednym z najwiekszych Kalifornijskich uniwersytetow byly niezwykle intensywne. Praca trwala od wczesnych godzin rannych do poznych godzin nocnych, przerywana jedynie konsumpcja tajskich dan zamowionych z dowozem w pobliskiej restauracji.
W czwartek (poprzedzajacy "dzien 0") opuscilismy dom w poludnie, aby poltorej godziny pozniej znalezc sie w Los Angeles. Maz udal sie na spotkanie biznesowe, ja zas zalatwialam drobne sprawy dla "szefow", pracujacych juz od rana w hotelowej sali konferencyjnej.
Po przybyciu do hotelu managerowie postanowili uczynic mnie asystentem. Nagle stalam sie osoba przygotowujacym dokumenty, drukujacym listy fotografow i dbajaca o to, aby nikt nie byl glodny (a to, jak wiadomo, jest zawsze sprawa priorytetowa). Bylam rowniez na biezaco informowana o tym, co bedzie sie dzialo w piatek, i szkolona w zakresie moich nowych obowiazkow.
Okolo godziny 1:30 w nocy wiekszosc z nas udala sie do lozek. Pisze wiekszosc, bo byli i tacy, jak na przyklad MF, ktorzy, po podlaczeniu sobie kroplowki z kawy, pracowali dalej...

Wednesday, May 6, 2009

Sadysta

Maz meczy kota: goni po domu, ciagnie za ogonek i generalnie tarmosi. Do rodzicow, z ktorymi rozmawiam przez Skype'a, dobiega glosne miauczenie.
- Sadysta- komentuje moja mama z oburzeniem.
- Slyszales?- odzywam sie do Meza po angielsku- Jestes sadysta. Czy ty wiesz co to znaczy?
- To znaczy "kochajacy kota"- odpowiada Maz.