Sunday, August 24, 2008

Durian

Bedac w Californi, w domu rodzicow Michaela, mialam okazje zetknac sie z owocem, ktory nazywa sie durian. Pewnego pieknego dnia otworzylam lodowke i... czym predzej ja zamknelam, poniewaz wydobywala sie z niej won zgnilego miesa i noszonych skarpet.
Durian.
Maz zaproponowal mi wtedy kawalek, ale stchorzylam i odmowilam.
W niedziele, po Festynie Stanu Iowa, pojechalismy z T. (Wietnamczykiem) i J. do azjatyckiego supermarketu, gdzie T. zakupil durian (jego dziewczyna chciala sprobowac).
W poniedzialek maz przyniosl mi kawalek hermetycznie zapakowanego owocu (prezent od T.).
Otworzylam pudelko.
Kotka podbiegla aby sprawdzic, co tez dobrego jest w pojemniku ale uciekla gdzie pieprz rosnie, gdy tylko poczula zapach.
Jakos nie mialam ochoty sprobowac.
We wtorek rano zebralam sie na odwage i zdecydowalam sie na konsumpcje. Otworzylam pudelko (ach, ta won nie do opisania) i nabralam troche kremowej substancji na widelec.
I wzielam ja do ust.
Durian smakuje troche jak skrzyzowanie mango i awokado. Jest slodki (czego nigdy bym sie nie spodziewala, sadzac po zapachu) ale jednoczesnie lekko gryzie w przelyk. Generalnie nie jest zly.
Zjadlam caly kawalek.

Tego dnia maz nie pocalowal mnie przed wyjsciem do pracy.


Dla zainteresowanych: http://en.wikipedia.org/wiki/Durian

Thursday, August 21, 2008

Iowa State Fair

W weekend wybralismy sie ze znajomymi na Iowa State Fair- Festyn Stanu Iowa. Jest to jeden z najwiekszych festynow w Stanach Zjednoczonych. Bylo to dla mnie pierwsze tego typu doswiadczenie. Domyslalam sie, ze bedzie to cos w rodzaju wesolego miasteczka, jednak rzeczywistosc przeszla moje najsmielsze oczekiwania.
Teren, na ktorym odbywal sie festyn, byl mniej wiecej rozmiarow sredniej dzielnicy w polskim miescie. A na tym terenie.... rozmaite atrakcje, ktore mozna podzielic na 4 kategorie:

1. Zwierzeta- najpiejniejsze konie, najwieksze byki, najbardziej welniste owce, najgrubsze swinie.

2. Sklepy, targi i galerie- na festynie mozna kupic maszyny rolnicze, przyczepy turystyczne, okazjonalne podkoszulki... Mozna rowniez isc do fryzjera lub obejrzec wystawe fotografii.

3. Jedzenie- nasze kubki smakowe doznaja rozkoszy, gdy bedziemy sie raczyc przysmakami takimi jak:
- parowki w ciescie smazone w glebokim oleju,
- parowki w ciescie smazone w glebokim oleju na patyku,
- krewetki smazone w glebokim oleju,
- krewetki smazone w glebokim oleju na patyku,
- krazki cebulowe smazone w glebokim oleju,
- krazki paprykowe smazone w glebokim oleju,
- kurczak smazony w glebokim oleju,
- kurczak smazony w glebokim oleju na patyku,
- swinska noga (smazona),
- cebula smazona w glebokim oleju,
- grillowana wieprzowina,
- grillowana wolowina,
- hot dogi,
- hamburgery,
- chipsy,
- frytki,
- lody (na patyku).

3. Wesole miasteczko- karuzele, skoki na bungee i kolejki gorskie, na ktorych mozemy zwrocic zjedzone wlasnie lokalne rarytasy na patyku.

Nad terenem, na ktorym odbywal sie festyn, unosila sie won smazeniny. Wokolo mozna bylo dostrzec ludzi z tluszczem kapiacym z potrojnych podbrodkow, gryzacych ze smakiem swinska noge, i podskakujace jak pilki (i tak samo okragle), umorusane lodami dzieci.
Choroba lokomocyjna, awersja do smazonego jedzenia i zmysl estetyczny sprawia, ze festyny nie naleza do moich ulubionych imprez...

Tuesday, August 19, 2008

Koncert dla nowych studentow MUM, 08-15-2008

Okolo poludnia zadzwonil S. z pytaniem, czy nie mam ochoty przyjsc do jego akademika, zeby jeszcze troche pospiewac przed koncertem. Okolo godziny 3 mialam pierwszy raz okazje podziwiac wnetrza dormitoriow Maharishi University of Management.
Prawde mowiac spodziewalam sie troche wiekszych luksusow: male pokoje, nagie, pomalowane farba olejna sciany i brak jakichkolwiek podzialow w pomieszczeniach rozczarowaly mnie nieco (glownie dlatego, ze wiem ile Uniwersytet kaze sobie placic za rok nauki). Wszystko to jednak bylo czystsze i duzo bardziej estetyczne niz polskie akademiki, w ktorych mialam okazje przebywac. Na szczescie S. udalo sie zrobic z tej klitki przytulne miejsce.
Przespiewalismy caly repertuar w pol godziny. Pojawil sie R. Cudowny Muzyk, Ktory Gra Na Wszystkim I Jest W Tym Absolutnie Doskonaly. Okazalo sie, ze jego gitara jest w czesciach i bez strun. Okolo godziny 4.45, bez wiekszego pospiechu, zabral sie za jej przygotowywanie.
O 5 S. pojechal instalowac zestaw perkusyjny na sali koncertowej.
O 5.30 Cudowny Muzyk wciaz zakladal struny na gitare.
O 6 zadzwonil S. i zaproponowal pojscie na obiad przed koncertem.
O 6.15 Cudowny Muzyk wciaz zakladal struny na gitare.
O 6.30 stwierdzilismy, ze na obiad juz za pozno. Pojechalismy do sali koncertowej, zeby zrobic probe generalna. Zostawilismy buty na korytarzu (tutaj zdejmowanie obuwia przed wejsciem do waznych miejsc jest na porzadku dziennym) i zabralismy sie za instalowanie sprzetu, w trakcie gdy inny zespol cwiczyl swoje piosenki: "Killing Me Softly", "El Mariachi" i pare innych, rzewnych utworow. Potem przyszla kolej na nas.

Powodem, dla ktorego wybralismy taki a nie inny repertuar, byl fakt, iz (zdaniem studentow) Maharishi University Of Management potrzebuje czegos, co by go nieco "rozruszalo". Do tej pory wszystkie wystepy skladaly sie z piosenek i tancow bardzo poprawnych politycznie, ktorym obce byly tematy samobojstw, narkotykow lub homoseksualizmu (ciekawe, ze najlepsze piosenki zawsze traktuja o samobojstwach, narkotykach lub homoseksualizmie). Podejrzewam, ze w jego murach nikt nie slyszal jeszcze takiej muzyki, jaka przygotowalismy my. Nic dziwnego, ze juz po pierwszej probnej piosence zlecieli sie studenci i nauczyciele z wyzszych pieter, aby sprawdzic, kto tez tam tak daje czadu.
Proba przebiegla sprawnie, z drobnymi zgrzytami, ktorych przyczyna byl Cudowny Muzyk R.. Prawdopodobnie spodziewal sie on, ze bedzie mial do czynienia z takimi samymi profesjonalistami jak on. My bylismy tylko grupa ludzi, ktorzy dowiedzieli sie, ze graja koncert 14 dni temu, i w ciagu tych dwoch tygodni staralismy sie (poza praca zawodowa, obowiazkami domowymi i snem) znalezc czas na proby. Na dodatek jedno z nas (ja) mialo gitare basowa w reku od 10 dni a inne (M.) dolaczylo do grupy 2 dni przed koncertem.
R. probowal nas tez przekonac do zmiany aranzacji piosenek, na co zdecydowanie sie nie zgodzilismy: proba generalna to nie jest czas na nauke i zmienianie czegokolwiek; to czas na przecwiczenie tego, co sie juz umie. Dasajac sie nieco, Cudowny Muzyk zajal swoje miejsce za keyboardem i z gitara (oczywiscie nie trzymala stroju, jak kazda gitara z nowymi strunami), na ktorej gral fantastyczne solowki. Jego gra nie pozostawiala nic do zyczenia. R. okazal sie byc naprawde doskonalym gitarzysta.

Nieco przed 8 sala byla juz w 3/4 wypelniona bosymi ludzmi. Po raz pierwszy w moim zyciu cos rozpoczelo sie wczesniej niz zaplanowane. Zamiast o 8:45 bylismy na scenie juz o 8:25. Reflektor, swiecacy mi prosto w oczy, uniemozliwial stwierdzenie, czy na sali znajduje sie moja "grupa wsparcia" (okolo 15 osob). Dopiero okrzyk B.: "Dawaj, P.!" upewnil mnie, ze jest tam przynajmniej jedna osoba, ktora mnie zna (reszta przyszla jakies 10 minut pozniej).
Ze zdziwieniem skonstatowalam, ze nerwy zupelnie mnie opuscily. Pozwolilo mi to swobodnie bujac sie w rytm granej przez nas muzyki... no i mialo oczywiscie przelozenie na jakosc mojego spiewania. 2 miesiace temu wystepowalam w kawiarni na "Open mic night", gdzie kazdy moze zaspiewac, i trema zzarla mnie totalnie. Teraz gralam i spiewalam zupelnie na luzie. Najbardziej zdenerwowanym z nas wszystkich byl chyba glowny wokalista, ktory z wrazenia zapomnial konferansjerki i probowal cos sklecic na poczekaniu.
Publicznosc byla swietna i przyjela nas bardzo goraco. Naprawde dalo sie wyczuc, ze studenci potrzebowali jakiegos "mocniejszego uderzenia" a nie tylko romantycznych pojekiwan (ktore, oczywiscie, tez maja swoj urok, ale sa szkodliwe w nadmiarze).
Za piosenke "Joker" Steve'a Miller'a dostalam owacje na stojaco.

Po koncercie popatrzylismy po sobie, usmiechajac sie, i stwierdzilismy nieskromnie, ze bylismy niesamowicie dobrzy. Spakowalismy sprzet i udalismy sie na male afterparty, kazdy w swoja strone: S. do dziewczyny, R. do lozka, odespac roznice czasu, ja, D. i M. na piwo do ogrodu znajomego.

W sobote rano ledwo podnioslam sie z lozka. Glowa, szyja i ramiona bolaly mnie okrutnie. Dopiero wtedy zdalam sobie sprawe, jak ciezka byla gitara na ktorej gralam...

W poniedzialek zostalam na ulicy zatrzymana przez dziewczyne, ktora zapytala, czy to ja gralam na koncercie w piatek. Uzyskawszy odpowiedz twierdzaca, powiedziala "Swietny koncert, byliscie wspaniali".


Nasz repertuar:
"Going Down In Flames" 3 Doors Down
"Save Tonight" Eagle Eye Cherry
"Otherside" Red Hot Chilli Peppers
"Wind Of Change" The Scorpions
"Monkey Wrench" Foo Fighters
"Clocks" Coldplay
"Joker" Steve Miller Band
"Fell In Love With A Girl" The White Stripes
"100000 Fireflies" Magnetic Fields
"Ring Of Fire" Johnny Cash, wersja Social Distortion


Friday, August 15, 2008

Ostatnie godziny przed koncertem

8 prob za nami. Ostatnia, generalna, odbedzie sie dzis przed samym koncertem.
Do wtorku nie mielismy perkusisty. Zupelnym przypadkiem okazalo sie, ze moj kolega zna jednego. M., Grek z pochodzenia, okazal sie byc strzalem w dziesiatke. Dolaczyl do nas w srode, 2 dni przed koncertem
Wczoraj rano okazalo sie, ze na miejscu nie ma naglosnienia i musimy je sobie sami zalatwic. Gleboka noca S. przytaszczyl do naszego studia 2 wielkie glosniki wypozyczone ze sklepu muzycznego.
Ostatni czlonek naszego zespolu przylecial dzis nad ranem z Holandii. R. jest ponoc fantastycznym muzykiem, ktory w mig potrafi nauczyc sie kazdej melodii, zatem bedzie mu musiala wystarczyc jedna proba przed samym koncertem.
Jest nas piecioro: Amerykanin, Polka, Holender, Niemiec i Grek.
Do koncertu zostalo 11 godzin. Trzymajcie kciuki.

Thursday, August 7, 2008

Spelnia sie moje najwieksze marzenie

Do miasta przyjechaly w odwiedziny corki kolegi. Aby uczcic to wydarzenie, w czwartek M. (ten sam, u ktorego czcilismy Swieto Niepodleglosci) zorganizowal impreze. Przybylo mnostwo ciekawych ludzi; kilku muzykow, studentow, medytatorow, instruktorka jogi i gej z Porto Rico. Jedlismy owoce i sery, pilismy wino. Wzielam do reki gitare i zagralam "Across the Universe". Wszyscy spiewali ze mna.
W F. mamy chyba do czynienia z najwiekszym zageszczeniem muzykow na mile kwadratowa na swiecie. Tutaj kazdy na czyms gra. Albo spiewa. Nic wiec dziwnego, ze po chwili impreza zamienila sie w male jam session.
Okolo godziny 11 w nocy, po wymianie adresow email i numerow telefonow, wszyscy rozeszli sie do domow.
W piatek, sprawdzajac co tez tam sie w sieci dzieje, znalazlam na Facebook'u wiadomosc od S., chlopaka, ktory bardzo udzielal sie wokalnie poprzedniego wieczoru.
- Nie grasz czasem na basie? Mamy wystep za 2 tygodnie i potrzebujemy basisty.
- Nie gram- odpowiedzialam- ale chyba nie jest to bardziej skomplikowane od gry na gitarze.
Wtedy do glowy wpadl mi genialny pomysl.
- Moge sie nauczyc. 2 tygodnie to sporo czasu a ja obecnie nie mam wielu zobowiazan.
- Zartujesz?- zapytal S. z niedowierzaniem.
- Nie. Kiedy robimy pierwsza probe?
W niedziele spotkalismy sie w domu D., glownego gitarzysty, ktory ma cale studio muzyczne w piwnicy: pianino, 2 gitary, 2 zestawy perkusyjne, bongosy, syntezator, mikrofony, piece, sprzet do nagrywania i Bog wie co jeszcze. Niestety nie posiadal gitary basowej, wiec dawalam z siebie wszystko na zwyklej, elektrycznej.
We wtorek S. przyniosl mi wypozyczona ze sklepu muzycznego gitare basowa. To byla dla mnie milosc od pierwszego wejrzenia. Ostatnie 2 dni nie wypuszczam jej z rak, chociaz wazy 4 kilo. S. i D. patrza na mnie nie mogac pojac, jak po dwoch dniach jestem w stanie grac na takim poziomie.
Przez dlugi czas czulam, ze moja gra na gitarze jest zbyt delikatna, zbyt klasyczna na rocka. Teraz, z basem i dobrym wokalem, znalazlam swoje miejsce w zespole. Wreszcie spelnia sie moje najwieksze marzenie.
Jestem basista i wokalista.

Saturday, August 2, 2008

Shape shifter :)

Jak co dzien rano zostalam obudzona przez kotke namietnym lizaniem po twarzy. Chcac nie chcac wstalam i dalam jej jesc. Spozywszy sniadanie, Pom- Pom pokrecila sie troche po mieszkaniu, po czym zaszyla sie gdzies, zapewne w celu uciecia sobie drzemki, ja zas zasiadlam na kanapie z laptopem na kolanach, aby sprawdzic poczte.
Pol godziny pozniej zaczelam powoli zbierac sie do wyjscia (umowilam sie z M. na kawe). Ze zdziwieniem skonstatowalam, ze kotka nie chodzi za mna krok w krok (co jest sytuacja wyjatkowa: zwykle gdzie ja- tam i ona), i ze nie ma jej w polu widzenia. Sprawdzilam jej lozeczko, szafe i ulubione parapety oraz koszyk na owoce, ktory od pewnego czasu zmienil swoja funkcje i jest teraz koszykiem na kota. Pom- Pom zniknela.
Na nawolywanie i potrzasanie pudelkiem z chrupkami odpowiedzialo mi stlumione miauczenie. Raz jeszcze sprawdzilam szafe oraz wszystkie szafki kuchenne i lazienke. Po chwili zorientowalam sie, ze miauczenie dochodzi z... kanapy. Podnioslam koc, wyjelam wszystkie poduszki.
Podnioslam kanape. Z rozdarcia w jej spodniej czesci pomachala do mnie biala lapa. Powiekszylam dziure pozwalajac kotu wyjsc na wolnosc.
Zastanawialam sie jak spore zwierze moze splaszczyc sie do dwoch cali, wpelznac pod kanape i wejsc do jej wnetrza. Odpowiedz na pytanie pojawila sie jak tylko postawilam mebel spowrotem na podlodze: bylam swiadkiem, jak Pom- Pom zmienia ksztalt, i w blyskawicznym tempie wsuwa sie spowrotem...