Okolo poludnia zadzwonil S. z pytaniem, czy nie mam ochoty przyjsc do jego akademika, zeby jeszcze troche pospiewac przed koncertem. Okolo godziny 3 mialam pierwszy raz okazje podziwiac wnetrza dormitoriow Maharishi University of Management.
Prawde mowiac spodziewalam sie troche wiekszych luksusow: male pokoje, nagie, pomalowane farba olejna sciany i brak jakichkolwiek podzialow w pomieszczeniach rozczarowaly mnie nieco (glownie dlatego, ze wiem ile Uniwersytet kaze sobie placic za rok nauki). Wszystko to jednak bylo czystsze i duzo bardziej estetyczne niz polskie akademiki, w ktorych mialam okazje przebywac. Na szczescie S. udalo sie zrobic z tej klitki przytulne miejsce.
Przespiewalismy caly repertuar w pol godziny. Pojawil sie R. Cudowny Muzyk, Ktory Gra Na Wszystkim I Jest W Tym Absolutnie Doskonaly. Okazalo sie, ze jego gitara jest w czesciach i bez strun. Okolo godziny 4.45, bez wiekszego pospiechu, zabral sie za jej przygotowywanie.
O 5 S. pojechal instalowac zestaw perkusyjny na sali koncertowej.
O 5.30 Cudowny Muzyk wciaz zakladal struny na gitare.
O 6 zadzwonil S. i zaproponowal pojscie na obiad przed koncertem.
O 6.15 Cudowny Muzyk wciaz zakladal struny na gitare.
O 6.30 stwierdzilismy, ze na obiad juz za pozno. Pojechalismy do sali koncertowej, zeby zrobic probe generalna. Zostawilismy buty na korytarzu (tutaj zdejmowanie obuwia przed wejsciem do waznych miejsc jest na porzadku dziennym) i zabralismy sie za instalowanie sprzetu, w trakcie gdy inny zespol cwiczyl swoje piosenki: "Killing Me Softly", "El Mariachi" i pare innych, rzewnych utworow. Potem przyszla kolej na nas.
Powodem, dla ktorego wybralismy taki a nie inny repertuar, byl fakt, iz (zdaniem studentow) Maharishi University Of Management potrzebuje czegos, co by go nieco "rozruszalo". Do tej pory wszystkie wystepy skladaly sie z piosenek i tancow bardzo poprawnych politycznie, ktorym obce byly tematy samobojstw, narkotykow lub homoseksualizmu (ciekawe, ze najlepsze piosenki zawsze traktuja o samobojstwach, narkotykach lub homoseksualizmie). Podejrzewam, ze w jego murach nikt nie slyszal jeszcze takiej muzyki, jaka przygotowalismy my. Nic dziwnego, ze juz po pierwszej probnej piosence zlecieli sie studenci i nauczyciele z wyzszych pieter, aby sprawdzic, kto tez tam tak daje czadu.
Proba przebiegla sprawnie, z drobnymi zgrzytami, ktorych przyczyna byl Cudowny Muzyk R.. Prawdopodobnie spodziewal sie on, ze bedzie mial do czynienia z takimi samymi profesjonalistami jak on. My bylismy tylko grupa ludzi, ktorzy dowiedzieli sie, ze graja koncert 14 dni temu, i w ciagu tych dwoch tygodni staralismy sie (poza praca zawodowa, obowiazkami domowymi i snem) znalezc czas na proby. Na dodatek jedno z nas (ja) mialo gitare basowa w reku od 10 dni a inne (M.) dolaczylo do grupy 2 dni przed koncertem.
R. probowal nas tez przekonac do zmiany aranzacji piosenek, na co zdecydowanie sie nie zgodzilismy: proba generalna to nie jest czas na nauke i zmienianie czegokolwiek; to czas na przecwiczenie tego, co sie juz umie. Dasajac sie nieco, Cudowny Muzyk zajal swoje miejsce za keyboardem i z gitara (oczywiscie nie trzymala stroju, jak kazda gitara z nowymi strunami), na ktorej gral fantastyczne solowki. Jego gra nie pozostawiala nic do zyczenia. R. okazal sie byc naprawde doskonalym gitarzysta.
Nieco przed 8 sala byla juz w 3/4 wypelniona bosymi ludzmi. Po raz pierwszy w moim zyciu cos rozpoczelo sie wczesniej niz zaplanowane. Zamiast o 8:45 bylismy na scenie juz o 8:25. Reflektor, swiecacy mi prosto w oczy, uniemozliwial stwierdzenie, czy na sali znajduje sie moja "grupa wsparcia" (okolo 15 osob). Dopiero okrzyk B.: "Dawaj, P.!" upewnil mnie, ze jest tam przynajmniej jedna osoba, ktora mnie zna (reszta przyszla jakies 10 minut pozniej).
Ze zdziwieniem skonstatowalam, ze nerwy zupelnie mnie opuscily. Pozwolilo mi to swobodnie bujac sie w rytm granej przez nas muzyki... no i mialo oczywiscie przelozenie na jakosc mojego spiewania. 2 miesiace temu wystepowalam w kawiarni na "Open mic night", gdzie kazdy moze zaspiewac, i trema zzarla mnie totalnie. Teraz gralam i spiewalam zupelnie na luzie. Najbardziej zdenerwowanym z nas wszystkich byl chyba glowny wokalista, ktory z wrazenia zapomnial konferansjerki i probowal cos sklecic na poczekaniu.
Publicznosc byla swietna i przyjela nas bardzo goraco. Naprawde dalo sie wyczuc, ze studenci potrzebowali jakiegos "mocniejszego uderzenia" a nie tylko romantycznych pojekiwan (ktore, oczywiscie, tez maja swoj urok, ale sa szkodliwe w nadmiarze).
Za piosenke "Joker" Steve'a Miller'a dostalam owacje na stojaco.
Po koncercie popatrzylismy po sobie, usmiechajac sie, i stwierdzilismy nieskromnie, ze bylismy niesamowicie dobrzy. Spakowalismy sprzet i udalismy sie na male afterparty, kazdy w swoja strone: S. do dziewczyny, R. do lozka, odespac roznice czasu, ja, D. i M. na piwo do ogrodu znajomego.
W sobote rano ledwo podnioslam sie z lozka. Glowa, szyja i ramiona bolaly mnie okrutnie. Dopiero wtedy zdalam sobie sprawe, jak ciezka byla gitara na ktorej gralam...
W poniedzialek zostalam na ulicy zatrzymana przez dziewczyne, ktora zapytala, czy to ja gralam na koncercie w piatek. Uzyskawszy odpowiedz twierdzaca, powiedziala "Swietny koncert, byliscie wspaniali".
Nasz repertuar:
"Going Down In Flames" 3 Doors Down
"Save Tonight" Eagle Eye Cherry
"Otherside" Red Hot Chilli Peppers
"Wind Of Change" The Scorpions
"Monkey Wrench" Foo Fighters
"Clocks" Coldplay
"Joker" Steve Miller Band
"Fell In Love With A Girl" The White Stripes
"100000 Fireflies" Magnetic Fields
"Ring Of Fire" Johnny Cash, wersja Social Distortion
Prawde mowiac spodziewalam sie troche wiekszych luksusow: male pokoje, nagie, pomalowane farba olejna sciany i brak jakichkolwiek podzialow w pomieszczeniach rozczarowaly mnie nieco (glownie dlatego, ze wiem ile Uniwersytet kaze sobie placic za rok nauki). Wszystko to jednak bylo czystsze i duzo bardziej estetyczne niz polskie akademiki, w ktorych mialam okazje przebywac. Na szczescie S. udalo sie zrobic z tej klitki przytulne miejsce.
Przespiewalismy caly repertuar w pol godziny. Pojawil sie R. Cudowny Muzyk, Ktory Gra Na Wszystkim I Jest W Tym Absolutnie Doskonaly. Okazalo sie, ze jego gitara jest w czesciach i bez strun. Okolo godziny 4.45, bez wiekszego pospiechu, zabral sie za jej przygotowywanie.
O 5 S. pojechal instalowac zestaw perkusyjny na sali koncertowej.
O 5.30 Cudowny Muzyk wciaz zakladal struny na gitare.
O 6 zadzwonil S. i zaproponowal pojscie na obiad przed koncertem.
O 6.15 Cudowny Muzyk wciaz zakladal struny na gitare.
O 6.30 stwierdzilismy, ze na obiad juz za pozno. Pojechalismy do sali koncertowej, zeby zrobic probe generalna. Zostawilismy buty na korytarzu (tutaj zdejmowanie obuwia przed wejsciem do waznych miejsc jest na porzadku dziennym) i zabralismy sie za instalowanie sprzetu, w trakcie gdy inny zespol cwiczyl swoje piosenki: "Killing Me Softly", "El Mariachi" i pare innych, rzewnych utworow. Potem przyszla kolej na nas.
Powodem, dla ktorego wybralismy taki a nie inny repertuar, byl fakt, iz (zdaniem studentow) Maharishi University Of Management potrzebuje czegos, co by go nieco "rozruszalo". Do tej pory wszystkie wystepy skladaly sie z piosenek i tancow bardzo poprawnych politycznie, ktorym obce byly tematy samobojstw, narkotykow lub homoseksualizmu (ciekawe, ze najlepsze piosenki zawsze traktuja o samobojstwach, narkotykach lub homoseksualizmie). Podejrzewam, ze w jego murach nikt nie slyszal jeszcze takiej muzyki, jaka przygotowalismy my. Nic dziwnego, ze juz po pierwszej probnej piosence zlecieli sie studenci i nauczyciele z wyzszych pieter, aby sprawdzic, kto tez tam tak daje czadu.
Proba przebiegla sprawnie, z drobnymi zgrzytami, ktorych przyczyna byl Cudowny Muzyk R.. Prawdopodobnie spodziewal sie on, ze bedzie mial do czynienia z takimi samymi profesjonalistami jak on. My bylismy tylko grupa ludzi, ktorzy dowiedzieli sie, ze graja koncert 14 dni temu, i w ciagu tych dwoch tygodni staralismy sie (poza praca zawodowa, obowiazkami domowymi i snem) znalezc czas na proby. Na dodatek jedno z nas (ja) mialo gitare basowa w reku od 10 dni a inne (M.) dolaczylo do grupy 2 dni przed koncertem.
R. probowal nas tez przekonac do zmiany aranzacji piosenek, na co zdecydowanie sie nie zgodzilismy: proba generalna to nie jest czas na nauke i zmienianie czegokolwiek; to czas na przecwiczenie tego, co sie juz umie. Dasajac sie nieco, Cudowny Muzyk zajal swoje miejsce za keyboardem i z gitara (oczywiscie nie trzymala stroju, jak kazda gitara z nowymi strunami), na ktorej gral fantastyczne solowki. Jego gra nie pozostawiala nic do zyczenia. R. okazal sie byc naprawde doskonalym gitarzysta.
Nieco przed 8 sala byla juz w 3/4 wypelniona bosymi ludzmi. Po raz pierwszy w moim zyciu cos rozpoczelo sie wczesniej niz zaplanowane. Zamiast o 8:45 bylismy na scenie juz o 8:25. Reflektor, swiecacy mi prosto w oczy, uniemozliwial stwierdzenie, czy na sali znajduje sie moja "grupa wsparcia" (okolo 15 osob). Dopiero okrzyk B.: "Dawaj, P.!" upewnil mnie, ze jest tam przynajmniej jedna osoba, ktora mnie zna (reszta przyszla jakies 10 minut pozniej).
Ze zdziwieniem skonstatowalam, ze nerwy zupelnie mnie opuscily. Pozwolilo mi to swobodnie bujac sie w rytm granej przez nas muzyki... no i mialo oczywiscie przelozenie na jakosc mojego spiewania. 2 miesiace temu wystepowalam w kawiarni na "Open mic night", gdzie kazdy moze zaspiewac, i trema zzarla mnie totalnie. Teraz gralam i spiewalam zupelnie na luzie. Najbardziej zdenerwowanym z nas wszystkich byl chyba glowny wokalista, ktory z wrazenia zapomnial konferansjerki i probowal cos sklecic na poczekaniu.
Publicznosc byla swietna i przyjela nas bardzo goraco. Naprawde dalo sie wyczuc, ze studenci potrzebowali jakiegos "mocniejszego uderzenia" a nie tylko romantycznych pojekiwan (ktore, oczywiscie, tez maja swoj urok, ale sa szkodliwe w nadmiarze).
Za piosenke "Joker" Steve'a Miller'a dostalam owacje na stojaco.
Po koncercie popatrzylismy po sobie, usmiechajac sie, i stwierdzilismy nieskromnie, ze bylismy niesamowicie dobrzy. Spakowalismy sprzet i udalismy sie na male afterparty, kazdy w swoja strone: S. do dziewczyny, R. do lozka, odespac roznice czasu, ja, D. i M. na piwo do ogrodu znajomego.
W sobote rano ledwo podnioslam sie z lozka. Glowa, szyja i ramiona bolaly mnie okrutnie. Dopiero wtedy zdalam sobie sprawe, jak ciezka byla gitara na ktorej gralam...
W poniedzialek zostalam na ulicy zatrzymana przez dziewczyne, ktora zapytala, czy to ja gralam na koncercie w piatek. Uzyskawszy odpowiedz twierdzaca, powiedziala "Swietny koncert, byliscie wspaniali".
Nasz repertuar:
"Going Down In Flames" 3 Doors Down
"Save Tonight" Eagle Eye Cherry
"Otherside" Red Hot Chilli Peppers
"Wind Of Change" The Scorpions
"Monkey Wrench" Foo Fighters
"Clocks" Coldplay
"Joker" Steve Miller Band
"Fell In Love With A Girl" The White Stripes
"100000 Fireflies" Magnetic Fields
"Ring Of Fire" Johnny Cash, wersja Social Distortion
No comments:
Post a Comment