Tuesday, April 29, 2008

Z serii: fajny film wczoraj widzialam- "Sicko" Michaela Moore'a

Okazuje sie, ze w przypadku powaznej choroby sytuacja obywateli USA, ktorzy maja ubezpieczenie, nie rozni sie zbytnio od sytuacji tych, ktorzy go nie maja.
Jesli nasz pracodawca nas nie ubezpiecza- mozemy zrobic to sami. Skladamy wtedy petycje do wybranej firmy ubezpieczeniowej, wraz z formularzem, w ktory wpisujemy historie naszej choroby. Posiadanie przewleklych schorzen dyskwalifikuje nas jednak jako potencjalnych klientow.
Obowiazkiem panstwa jest zapewnienie jego obywatelom nalezytej opieki medycznej. Czy to tylko puste slowa? Wyglada na to, ze nalezy ubezpieczac jedynie zdrowych, szczuplych ludzi, bez historii chorob przewleklych w rodzinie- maja oni mniejsze szanse na zachorowanie, a co za tym idzie- na narazenie firmy ubezpieczeniowej na koszty! Chorzy nie przynosza zyskow. Chorych trzeba leczyc, placic za zabiegi, lekarstwa, wizyty... to sie nie oplaca.
Wyobrazmy sobie jednak, ze znalezlismy sie w gronie tych szczesliwcow, ktorzy zostali ubezpieczeni. Chodzimy do lekarza na badania okresowe. Nie dosc, ze placimy comiesieczna skladke w wysokosci kilkuset dolarow, za kazda wizyte u lekarza musimy rowniez zaplacic copay (oplate za wizyte wynoszaca kilkadziesiat dolarow).
Pewnego dnia powaznie chorujemy: lekarze wykrywaja u nas np. raka skory. Machina idzie w ruch: firma, ktora nas ubezpiecza, przekopuje sie przez nasza historie choroby i znajduje cos, co moze byc uznane jako przewlekle lub istniejace schorzenie, ktore mielismy w momencie starania sie o ubezpieczenie, a ktore zatailismy (np poparzenie sloneczne 10 lat temu, grzybice lub lupiez). Ubezpieczenie zostaje anulowane. Musimy sami sobie radzic z choroba, bolem i rachunkami.
Tak wlasnie Michael Moore przedstawia realia zwiazane z opieka medyczna w USA. Czesc jego filmu byla krecona na Kubie. Pomimo, iz obywatele Stanow Zjednoczonych nie moga legalnie pojechac do tego kraju, udaje sie to rezyserowi i kilku ludziom, ktorzy pomagali kilka lat temu przy szukaniu w gruzach ofiar 9/11, a ktorym panstwo amerykanskie odmowilo pomocy medycznej. Dobrzy lekarze udzielaja ludziom darmowej pomocy (podobno to standard na Kubie), wstawiaja facetowi komplet nowych zebow, lecza kobiete z dusznosci a wszystkiemu przygrywa rzewna muzyka. Wyglada na to, ze w panstwie wroga Amerykanie sa traktowani lepiej niz w ich wlasnym kraju.

Michael Moore uzyl w filmie "Sicko" bardzo dobrych chwytow. Poruszyl tematy, ktore sa bliskie kazdemu, kto mieszka w USA, problemy, z ktorymi (predzej czy pozniej) kazdy bedzie musial sie zetknac.
Nie wiem jak to jest, gdy czlowiek ubezpiecza sie sam. Do tej pory zawsze bylam ubezpieczana przez pracodawce. Nikt nie kazal mi wypelniac formularzy z historia choroby. Gdy potrzebowalam pomocy lekarskiej, zostala mi ona udzielona, pomimo, iz moje schorzenie bylo przewlekle i istniejace przed wykupieniem ubezpieczenia. Dlatego wlasnie uwazam, ze zdecydowanie lepiej jest ubezpieczenie miec, niz go nie miec. Jednoczesnie jestem ciekawa, jak to jest z tymi, ktorzy ubezpieczaja sie sami (jesli ktos z Was, czytajacych tego bloga, mieszka w Stanach Zjednoczonych i nalezy do takich osob, prosze o wypowiedzi w komentarzach lub na mejla).
W przypadku posiadania ubezpieczenia placenie copay za wizyte uwazam za cos najzupelniej normalnego. Lekarze w Stanach Zjednoczonych sa jednymi z najlepszych na swiecie, nalezy im sie godne wynagrodzenie za uslugi, ktore wykonuja. Czas oczekiwania na wizyte nie jest dlugi, warunki sa doskonale, sprzet medyczny najwyzszej klasy. Zdecydowane "TAK" dla copay.
Nie kazdy moze byc wyksztalcony i obrotny i miec dobrego pracodawce, ktory go ubezpiecza. Mniej obdarowanym przez los tez nalezy sie opieka medyczna i tu zgadzam sie z Michaelem Moore'm, ze cos w tym panstwie nie gra. Wydaje mi sie jednak, ze rezyser celowo wybral ekstremalne przypadki i tragicznie konczace sie historie ludzi, aby stworzyc kontrowersyjny film, na ktory przyjda miliony, i ktory zarobi dla niego miliardy. Prosze mnie wyprowadzic z bledu, jesli sie myle. Moze takie sytuacje sa nagminne.

Michael Moore to w Ameryce postac budzaca wiele sprzecznych uczuc. Wielu go kocha i wielu nienawidzi. Stworzyl trzy glosne filmy dokumentalne (dwa poprzednie to "Bowling For Columbine" oraz "Fahrenheit 9/11"). Nie da sie ukryc, ze dziela te sa bardzo przekonujace, a do tego wywoluja w widzu uczucie, jakby rezyser odkrywal przed nami prawde, ktora caly swiat z jakichs powodow stara sie ukryc.
Z reguly jestem nastawiona sceptycznie do wszystkich kontrowersyjnych filmow, ktore przedstawiaja cos jako czarne albo biale. Uwazam, ze kazdy kij ma dwa konce. Mysle rowniez, ze kazdy, nawet najdziwniejszy poglad mozna obronic, jesli ma sie dobre argumenty. W przypadku "Bowling For Columbine" oraz "Fahrenheit 9/11" dalam sie nabrac.
Nie tym razem.

Co jednak nie zmienia faktu, ze duzo lepiej sie czulam przed obejrzeniem tego filmu.

Thursday, April 24, 2008

Polek o wiek sie nie pyta

Nie rozumiem i nigdy nie rozumialam polskiego zwyczaju nie pytania kobiet w Polsce o wiek. Bo "nie wypada". A do tego Polki, zapytane ile maja lat, uciekaja sie do roznego rodzaju idiotycznych forteli, aby tylko nie odpowiedziec na pytanie wprost:
- odpowiadaja: kobiety o wiek sie nie pyta,
- odpowiadaja: tyle, na ile wygladam,
- jesli sa w wieku 18- 25 lat- mowia, ze maja lat 18, a potem to juz zawsze maja 25, nawet, jesli dobijaja szescdziesiatki,
- sugeruja, aby pytajacy sam ogadl,
- przestawiaja cyfry w liczbie przezytych lat (np. 42- latki z przebieglym usmiechem na ustach mowia, ze maja 24 lata),
- po prostu sie odmladzaja i podaja inne nieprawdziwe liczby.
Takie wlasnie odpowiedzi zniechecaja skutecznie do pytania, ile ktos ma lat, bo i po co? I tak nie uzyskamy prawdziwej odpowiedzi.

Ze niby co to zmieni? Odmlodzi delikwentke? Sprawi ze bedzie bardziej atrakcyjna? Automatycznie sprawi, ze zmarszczki sie rozprostuja a siwe wlosy znikna? Wydaje mi sie to smieszne i zalosne, jesli kobieta wygladajaca na swoje lata usiluje wmowic wszystkim, ze ma ich mniej. Tak samo godni politowania sa lysiejacy panowie, ktorzy zapuszczaja sobie trzy wlosy z boku i zaczesuja je sobie okreznym ruchem na czaszce.

Uplywajacy czas trzeba przyjmowac z godnoscia.

Saturday, April 19, 2008

Trzesienie ziemi

- Kochanie, trzesienie ziemi!- obudzil mnie maz w srodku nocy. Otworzylam oczy. Pom- Pom rowniez podniosla sie ze swojego lozeczka i niespokojnie rozgladala sie wokolo.
Poczulam jak lozko delikatnie kolysze sie w przod i w tyl. Na poczatku myslalam, ze to maz- zartownis naigrawa sie ze mnie, ale nie, tym razem byl powazny. Kolysanie ustalo po kilku sekundach.
Rano zaczelismy surfowac po internecie aby przekonac sie, czy ruchy sejsmiczne byly wytworem naszej wyobrazni, czy tez zdarzyly sie naprawde. Okazalo sie, ze o 4.37 nad ranem mialo miejsce trzesienie ziemi (5.4 w skali Richtera!), ktorego epicentrum znajdowalo sie w okolicy Evansville, Indiana, i ktore bylo odczuwalne az do 450 mil w kierunku polnocnozachodnim. Wyglada na to, ze dotarlo i do nas. Ofiar i wiekszych strat jak na razie nie zanotowano.
Maz, Kalifornijczyk, przezyl juz kilka trzesien ziemi i jest wyczulony na wszelkie kolysanie. Obudziwszy sie w srodku nocy czekal tylko, az rozpeta sie prawdziwe pieklo, i zastanawial sie nad mozliwymi miejscami schronienia oraz obmyslal plan ewakuacji.
Dobrze, ze mnie obudzil, bo przespalabym swoje pierwsze trzesienie ziemi.

Friday, April 18, 2008

Melancholijnie... (2)

Kiedys myslalam, ze jesli bede punktualna i odpowiedzialna, to innym bedzie sie ze mna zylo latwiej i szczesliwiej.

Kiedys myslalam, ze zycie zgodnie z pewnymi zasadami uczyni mnie lepszym czlowiekiem.

Kiedys myslalam, ze klotnia powinna zostac zakonczona wyciagnieciem wnioskow i planami na przyszlosc.

Kiedys myslalam, ze przytulenie i wypowiedzenie slow "kocham cie" po klotni jest niezwykle wazne, bo daje tej drugiej osobie do zrozumienia, ze pomimo sprzeczki wciaz jest mi bliska.

Kiedys myslalam, ze porzadek w domu to nic nadzwyczajnego, a balagan charakteryzuje mieszkania ludzi leniwych i slabych psychicznie.

Kiedys myslalam, ze wypowiedzenie slowa "przepraszam" jest logicznym daniem komus do zrozumienia, ze zdaje sobie sprawe z bledow, ktore popelnilam.

Z wiekiem czlowiek traci zludzenia.

Sunday, April 13, 2008

"Z pamietnika mlodej zony", czyli jak pieklam placek i ciastka

W srode o 14.00 poszlam pobiegac. Wrocilam pol godziny pozniej i zauwazylam, ze miga lampka na moim telefonie sygnalizujac, ze ktos dzwonil.
Byl to maz. Za 2 godziny przeprowadzal szkolenie, laczone z poczestunkiem dla szkolonych, i zastanawial sie, czy bym mu nie upiekla key lime pie (taki placek limonkowy). Czasu bylo niewiele ale co to dla mnie, upiec placek, tym bardziej, ze 2 pudelka gotowej mieszanki staly na polce.
Po dokladnym przeszukaniu calej kuchni okazalo sie, ze pudelko jest tylko jedno. Przepis wymagal wlania masy do foremki 8"x8", ja zas dysponowalam duza forma 16"x8". Drugie pudelko key lime pie byloby jak znalazl, ale w obliczu zaistnialych okolicznosci wpadlam na swietny pomysl podzielenia formy na dwa sztywna, wysoka na cal poprzeczka. Wylozylam kazda czesc gruba warstwa folii aluminiowej. W ten sposob otrzymalam dwie czesci 8"x8"; w jednej z nich mial sie znalezc placek a w drugiej postanowilam upiec ciastka kawowe.
Najpierw wlalam do formy mase key lime pie. Czas pieczenia placka wynosil 22 minuty a ciastek- 15 minut. Po 7 minutach wyjelam forme z piekarnika i wlalam do drugiej jej czesci mase, z ktorej mialy powstac pyszne ciastka kawowe. Zadowolona z siebie zabralam sie za zmywanie.
Po kolejnych 7 minutach postanowilam sprawdzic, co tez sie tam dzieje w piekarniku.
Forma key lime pie pekla, i pol masy wplynelo pieknie pod forme ciastek kawowych, tworzac pod nia urocza, zielona pierzynke. Forma, w ktorej mial znajdowac sie placek, zawierala pol centymetra sztywnego niewiadomoczego, zas kompletnie plynna masa kawowa trwala wciaz wiernie na swoim miejscu.
Postanowilam interweniowac. Wyjelam forme z piekarnika, wyciagnelam folie z key lime niewiadomoczym i umiescilam na duzej blasze. Wzielam noz i zaczelam obskrobywac folie z masa ciastkowa z resztek placka. Noz okazal sie byc narzedziem malo skutecznym, chwycilam wiec druga reka lyzke. W tym czasie duza kropla goracej masy spadla mi z noza na dlon, parzac mnie okropnie. Klnac w duchu zaniechalam uprzednio wykonywanych czynnosci, wrzucilam do zlewu noz i lyzke i wsunelam ciastka kawowe spowrotem do pieca, zeby sie dopiekly. Zrezygnowana dokonczylam zmywanie.
Po jakichs 7- 10 minutach otworzylam piekarnik, z ktorego wydobywal sie czarny dym i won spalenizny: to resztki key lime pie na folii aluminiowej wydawaly swoje ostatnie tchnienie.
Maz, przybywszy o 16.30 do domu, zastal mnie siedzaca z szalenstwem w oczach w pobojowisku sprzetow kuchennych, trzymajaca w reku DRUGIE PUDELKO KEY LIME PIE, ktore nie wiadomo jakim cudem znalazlo sie w niewidocznym z kuchni miejscu na kanapie.
Ciastka kawowe, pomimo zakalca, okazaly sie nawet jadalne.

Thursday, April 10, 2008

Kot, czyli pies

- Czy wiesz, ze jesli umrzesz sama w domu, pies bedzie wiernie warowal przy twoim martwym ciele az sam nie umrze?- zagaduje ktoregos wieczoru Maz.
- A kot?- pytam glaszczac Pom- Pom, ktora mruczy i wiernie wpatruje sie w moje oczy,
- Kot zacznie jesc twoje zwloki.

Nie wydaje mi sie, zeby Pom- Pom, poczuwszy burczenie w zoladku, zdecydowala sie na spozycie swej dobrej pani (chociaz czasem czuje sie nieswojo, gdy budze sie w nocy, z kotka siedzaca mi na piersi i przygladajaca sie mi spod przymruzonych powiek, tak jakby cos knula). Inaczej sprawa ma sie z panem: pan, w przyplywie czulosci, ma zwyczaj lapania biednego zwierzecia za malutki ogonek, czochrania mu siersci na glowie oraz noszenia na rekach i zawzietego kolysania. Nic dziwnego, ze nieszczesna ucieka gdzie pieprz rosnie, lub wdrapuje sie pod sam sufit na zrolowany dywan stojacy w kacie pokoju. Na jej miejscu zdecydowalabym sie na konsumpcje wlasnie pana. Czasami groze Mezowi, ze zadzwonie do odpowiednich instytucji, oskarze go o znecanie sie nad zwierzetami i zamkna go na 5 lat.
Oczywiscie zartuje.

Pom- Pom jest zwierzeciem wyjatkowym. Naturalnie zdaje sobie sprawe, ze 99% posiadaczy czworonogow uwaza swoich pupili za osmy cud swiata, ja jednak mialam juz wczesniej dwa koty, ktore poza spaniem, jedzeniem i okazjonalnym gonieniem wlasnego ogona nie robily nic nadzwyczajnego. Inaczej jest z Pom- Pom.
Codziennie o 5 nad ranem jestem lizana po twarzy. Koci jezyk, szorstki jak tarka sprawia, ze momentalnie sie budze. Na poczatku probowalam sie jakos od zwierzaka opedzic, ale nadaremnie: skutkowalo to jeszcze bardziej intensywnym lizaniem. Szybko zorientowalam sie, ze samotna w nocy kotka potrzebuje bladym switem pieszczot. Po 5- 10 minutach drapania pod broda i intensywnego glaskania Pom- Pom daje mi spokoj na jakies 2- 3 godziny. Potem jestem budzona lizaniem i glosnym miauczeniem, ktore oznacza: daj mi jesc!
Ciekawe, ze Maz moze spokojnie przespac cala noc bez zaklocen, a takie nocne atrakcje sa serwowane tylko mnie. Pewnie Pom- Pom wie, ze u meza nic nie wskora. A moze po prostu zdecydowala zwracac sie bezposrednio do tej NAJWAZNIEJSZEJ osoby w domu? Chyba jednak to drugie.
Okolo godziny 9 zabieram sie do pracy przy komputerze a kotka zabiera sie do biegu z przeszkodami po mieszkaniu, przerywanego od czasu do czasu zabawa. Na pierwszy ogien ida wszelkiego rodzaju papiery: zostaja bezlitosnie zrzucone na podloge. Potem przychodzi czas na pogon za kapslem od piwa, pluszowa kaczuszka, oraz na siedzenie na lodowce i kopanie w doniczce z roslina. Wszystko, co sie blyszczy jest potencjalna zabawka, szybko wiec nauczylam sie chowac bizuterie i spinki do wlosow.
Poza balaganem straty zwiazane z taka zabawa sa niewielkie: Pom- Pom, skupiwszy sie na naszej skajowej kanapie, nie drapie juz innych mebli.
Okolo poludnia wychodze na basen. Kazde otwarcie drzwi do mieszkania grozi nagla ucieczka kotki. Wystarczy chwila nieuwagi- i juz musze ja gonic po korytarzu (ktory jest dlugi i krety, wprost stworzony do zabawy w ganianego).
Gdy wracam do domu, jestem witana glosnym, tesknym miauczeniem oraz usciskami, ktorymi sa obdarowywane moje nogi. Czesto zakladam jej wtedy smycz i idziemy na maly spacer. Pom- Pom, pokonawszy strach przed dzwiekiem silnikow samochodow, idzie dzielnie z wiatrem i pod wiatr, ciagnac czasem tak silnie, ze musze za nia biec.
Kilka razy dziennie Pom- Pom wskakuje na blat kuchenny lub na zlew w lazience i wydaje z siebie dzwiek oznaczajacy: daj mi pic! Odkrecam wtedy wode w kranie, aby kotka mogla zaspokoic pragnienie. Woda pozostawiona w miseczce budzi sprzeciw i konczy rozlana na podlodze.
Pora popoludniowa to czas na zabawy interaktywne. Pom- Pom przychodzi na zawolanie oraz pieknie staje slupka na komende "Up!". Bawi sie ciagnietymi po podlodze koralikami oraz pileczka umieszczona na koncu patyka ze sznurkiem, ktora przed nia macham. Kotka towarzyszy mi rowniez, gdy biore prysznic: siedzi za plastikowa, przezroczysta zaslonka i patrzy na splywajaca po niej wode. Wieczorem, gdy ogladamy z Mezem film w telewizji, Pom- Pom oglada z nami, zajmujac miejsce na lodowce, lub tez spi na podlodze, wyciagnieta na plecach z lapami w powietrzu.

Maz, wielbiciel psow twierdzi, ze nasza kotka to szczenie w kociej skorze i nazywa ja "swoim malym pieskiem". Ja podchodze do tego stwierdzenia z lekkim dystansem, ale rowniez nie moge oprzec sie wrazeniu, ze ten kot jest jakis "inny".
Bardzo sie ciesze, ze Pom- Pom jest z nami; dzieki niej nie jestem sama w domu, gdy maz jest w pracy, no i oczywiscie mam co robic: trzeba przeciez pozbierac papiery z podlogi i upchnac ziemie spowrotem do doniczki...

Saturday, April 5, 2008

Biznes

S., wlasciciel budynku w ktorym mieszkamy, to postac bardzo barwna. Widac, ze wiele przeszedl: pracowal w wielu miejscach, wielu rzeczy doswiadczyl, przezyl okropny wypadek samochodowy, w wyniku ktorego ma tzw. "leniwe oko".
Jakims cudem S. wszedl w posiadanie ogromnych pieniedzy (podejrzewamy, ze to z ubezpieczenia za ten wypadek), ktore z mniejszym lub wiekszym powodzeniem inwestuje. Ma kilka spolek, kilka domow, klubow i restauracji oraz zna cala mase osob. Ma rowniez mnostwo pomyslow jak zarobic jeszcze wieksze pieniadze. Oprowadzajac mnie po naszym budynku opowiedzial mi o najnowszym: chce stworzyc cos dzialajace na zasadzie serwisu oferujacego zakup dzwonkow do telefonow komorkowych: jedna taka usluga kosztuje $1, ale jesli w ciagu dnia 100 osob sciagnie taki dzwonek, to juz mamy $10.
Jak tylko S., dowiedzial sie, ze robie strony internetowe, postanowil wtajemniczyc nas w szczegoly swojego pomyslu. Zaprosil nas na lunch do pobliskiej biblioteko- kawiarni (ktora, nawiasem mowiac, ma najlepsze na swiecie kanapki z warzywami) aby nam cala sprawe naswietlic.
Jadac z Mezem do biblioteki rozmyslalam o tym calym interesie, i po przeanalizowaniu sprawy stwierdzilam, ze jesli tylko rzecz jest legalna to w sumie czemu nie. To, co uslyszalam od S. sprawilo jednak, ze kanapka z awokado nabrala dziwnego smaku goryczy.

Wyobrazmy sobie sytuacje, gdy wracajacy z delegacji mezczyzna, przed powrotem do zony pragnie kilka godzin spedzic ze swoja kochanka. Sprawa nie jest jednak taka prosta- nalezy znalezc jakies wiarygodne wytlumaczenie dla polowicy (stworzenia z natury podejrzliwego). W tym celu mezczyzna dzwoni pod numer serwisowy 1-800-WYTLUMACZENIE i wybiera z menu dzwiek, ktory bedzie odgrywany w tle w trakcie jego rozmowy z zona. Wybiera nastepnie, na zasadzie rozmowy konferencyjnej, numer niczego nieswiadomej kobiety, i, przy akompaniamencie startujacych samolotow i megafonow, mowi zmeczonym glosem:
- Kochanie, utknalem na lotnisku. Moj lot jest opozniony o 5 godzin, nie czekaj z kolacja. Bede rano.
Zona, nieco rozczarowana faktem, ze maz nie zje pysznego spaghetti, ktore przygotowala, czuje sie jednak uspokojona: zadzwonil, zyje, wszystko w porzadku, przeciez to nie jego wina, ze lot jest opozniony. W tym czasie niewierny znajduje sie juz w domu kochanki.

Jakze przydatny serwis! Za jedyne $0.99 zapewnisz zonie spokoj a sobie wspaniale chwile! Dzwon teraz!
Legalne? Legalne.
Zarobi pieniadze? A jakze!

Po wysluchaniu calego planu obiecalismy S., ze sprawe przemyslimy i damy mu odpowiedz.
Malzonek byl sklonny wejsc w ten biznes, nie da sie ukryc, ze zarobilibysmy na tym niezle pieniadze oraz zdobyli rozglos. Mnie sumienie podpowiada "nie".
Nie chce przykladac reki do czyjegos nieszczescia. Oczywiscie, zdaje sobie sprawe, ze jesli ktos chce zdradzic, to i tak zdradzi, i ze moje zadanie polegaloby jedynie na stworzeniu informacyjnej strony internetowej. Nie moge jednak pogodzic sie z mysla, ze dzieki mojemu tworowi niewierni malzonkowie/ niewierne malzonki (lub, na przyklad, zbuntowane dzieciaki, ktore zamiast byc w szkole kupuja nielegalnie alkohol lub pala ziolo) beda mieli ulatwione zadanie. Nie wyobrazam sobie zadnego innego zastosowania dla tego serwisu, jak tylko oszukanie kogos. Nie chce, aby w przyszlosci jakas moja przyjaciolka czy znajoma opowiedziala mi historie swojego rozwodu; jak to jej maz dzwonil na serwis "wytlumaczenie" a potem do niej, tlumaczac, ze jest w szpitalu z chorym kolega, a de facto bawil sie w doktora ze swoja sekretarka.
Coz. Wyglada na to, ze pieniadze i slawa beda musialy poczekac a S. bedzie musial znalezc sobie innego webmastera.