Sunday, December 13, 2009

Przygotowywania do wyjazdu

W niedziele wybralam sie na male zakupy, ostatnie przed naszym wyjazdem do Polski.

Wyszlam z domu o godzinie 11 rano. W planach (bardzo zreszta optymistycznych) mialam zawiezienie puszek i butelek do recyclingu, zakup wygodnych spodni, w ktorych bede sie czula komfortowo podczas lotu, drobne zakupy spozywcze w azjatyckim markecie oraz pojscie na basen, zeby sobie jeszcze przed tak dlugim lotem pocwiczyc. Cala akcja miala zajac maksymalnie 4 godziny.
W punkcie recyclingu czekalo mnie zaskoczenie: pomimo niedzieli, oprocz mnie, bylo tam jeszcze jakies 50 osob. Zaparkowalam na koncu parkingu i poszlam do punktu skupu po 2 pojemniki na kolkach, wazace jakies 10 kilo kazdy. Przeciagnelam je, przez bloto i kaluze (padalo ostatnio) w okolice mojego auta i wypelnilam puszkami i plastikowymi butelkami. Poszlam po dwa wiadra na szklo i wozek. Niestety, nawierzchnia, po ktorej przyszlo mi go ciagnac stawiala powazny opor: kolka grzezly w blocie, a stojace na wozku wiadra bez przerwy z niego zjezdzaly.
Wreszcie zlitowal sie nade mna jakis facet i pomogl mi zapchac/zaciagnac to wszystko. Glupia bylam, ze pozwolilam mu odejsc, bo czekaly mnie jeszcze dwie wyprawy: jedna z puszkami i butelkami i druga ze szklem w pojemnikach na wozku. Wszystko razem wazylo jakies 120 kilogramow.
Po pol godzinie pchania wozkow, pojemnikow i wiader bylam tak zziajana, zmeczona i spocona, ze postanowilam odpuscic sobie basen.
Kolejne pol godziny spedzilam stojac w kolejce do skupu. W wyznaczonym miejscu mily Meksykanin szybko wszystko zwazyl i wpisal dane do komputera. Dodal moje informacje z dowodu osobistego, i wydrukowal mi kupon, na ktorym widnialy cyfry rekompensujace caly ten stres i pot: $29.57 . Potem juz tylko zostalo mi podpisanie kuponu, odcisniecie kciuka w wyznaczonym miejscu i ustawienie sie w kolejce po odbior pieniedzy.
Zakupy w WalMarcie bardzo sie przedluzyly: za nic nie moglam znalezc spodni w moim rozmiarze, w koncu jednak moje poszukiwania zostaly uwienczone sukcesem.
Ostatnie miejscem do odwiedzenia byl azjatycki supermarket. Gdy w zolwim tempie do niego jechalam, zadzwonil do mnie maz z prosba, abym kupila tam dla niego orzeszki ziemne. Migiem zrobilam niezbedne zakupy, wsiadlam do samochodu i zauwazylam, ze musze zatankowac.
Po dojechaniu na stacje benzynowa zorientowalam sie, ze w koncu zapomnialam o tych orzeszkach. Zatankowalam, wrocilam do marketu. W miedzy czasie zadzwonil Maz, zebym mu jeszcze kupila lunch w DelTaco.
Jazda do DelTaco w slimaczym tempie... po drodze przypomnialo mi sie, ze powinnam jeszcze pojsc do fryzjera na szybkie podciecie grzywki (taka przyjemnosc kosztuje jedynie $10).
Parking przed galeria handlowa, w ktorej znajduje sie moj fryzjer, byl CALKOWICIE zapelniony. Znalezienie miejsca parkingowego zajelo mi jakies 25 minut. Akcja z podcinaniem grzywki i powrotem do domu- jakas godzine. Do domu wrocilam o 5 po poludniu.
Pakowanie rozpoczelam okolo 6, i juz 3 godziny pozniej bylam gotowa w jakichs 90%. Moj Maz za to zdecydowal, iz za pakowanie zabierze sie wtedy, jak ja skoncze, co skutecznie uniemozliwilo mi pojscie spac o przyzwoitej porze (cale nasze lozko pokryte bylo ubraniami). W koncu, okolo 3 nad ranem, udalismy sie na spoczynek...

No comments:

Post a Comment