Tuesday, January 15, 2008

Cokolwiek sie dzieje- nie panikuj

Nalezymy z Mezem i paroma znajomymi do Towarzystwa Grotolazow. Czlonkowie tej grupy chodza- lub tez pelzaja- po roznego rodzaju jaskiniach. Sytuacja jest o tyle zabawna, ze ostatni raz na ostatnim spotkaniu tego towarzystwa bylismy jakis rok temu, zas ja jeszcze w amerykanskiej jaskini nie mialam przyjemnosci przebywac. W dniu wczorajszym mial sie odbyc moj pierwszy raz.
- Pamietaj- mowil tonem znawcy maz, zwijajac liny i pakujac kaski i rekawice- grunt to zachowac zimna krew. Jesli cokolwiek sie stanie- nie panikuj. Bedzie ciemno, bedzie ciasno i bedzie pelzanie na czworakach w wodzie.
Daleko mi do panikary ale pokiwalam tylko glowa ze zrozumieniem. Bylam przygotowana na wszystkie te rzeczy.
W poludnie, wraz z dwoma roslymi kolegami L. i E. oraz zona jednego z nich, A., pojechalismy 35 mil od naszego miasta do Bangor Cave. Jest to niewielka jaskinia, w ktorej w czasach prohibicji odbywaly sie zabawy i libacje. Po przyjemnym, adaptacyjnym spacerku w ciemnosci, pojechalismy nieco dalej i zaparkowalismy przy duzej dziurze w skalach.
Pierwszy do dziury wszedl L., wysoki, rudy dryblas. Za nim podazylam ja, A. (Kolumbijka), potem pocacy sie niemilosiernie E. i moj Maz.
- Nietoperze- wzdrygnal sie L.- Jak ja nie lubie nietoperzy.
Nasi mezczyzni przypomnieli sobie historie, jak to pewnego razu wpelzli do tej wlasnie jaskini i jeden z nich zawadzil niechcacy kaskiem o spiace stworzenie. Wyrwany ze snu nietoperz zaczal latac jak oszalaly, kojarzac sie chlopakom z Dracula, wysysaniem krwi i wscieklizna. Do tragedii jednak nie doszlo i nikt nie przedzierzgnal sie w zadna krwi bestie, trauma jednak pozostala.
Popatrzylam na sklepienie jaskini usiane gdzieniegdzie brazowymi kulkami i usmiechnelam sie tylko. A. przylaczyla sie do mnie. Z rozbawieniem obserwowalysmy L., ktory pelznac na czworakach pod nietoperzami wyraznie przyspieszal.
Po kilkunastu minutach wedrowki usiedlismy aby odpoczac. Zgasilismy latarki aby oszczedzic baterie.
- Widzieliscie filmy "Cave" i "Descent"?- zagadnal taktownie maz chcac nas troche postraszyc (dla niewtajemniczonych: oba filmy opowiadaja o grupie ludzi, ktorzy w jaskini napotykaja na krwiozercze potwory i gina jeden po drugim). L. i E. szybko zapalili latarki.
Ruszylismy dalej. Dotarlismy do korytarza wypelnionego woda po kolana. Maz ruszyl pierwszy ale za chwile przystanal.
- Tam cos jest- powiedzial udajac wystraszonego- Ja nie ide pierwszy. E. niech pojdzie.
- Chyba na glowe upadles- odparl E. drzacym glosem- Tylko nas straszysz. Idziesz pierwszy.
Maz poszedl pierwszy ale za chwile wrocil i z przerazeniem jeknal: Tam ktos lezy. Widze CIALO!
Nasi mezczyzni lekko sie sploszyli. Popatrzylam na A. a ona na mnie. "Jak dzieci" powiedzialysmy do siebie.
Po ustaleniu, ze zadnych trupow w wodzie nie ma, a Maz robi sobie przyslowiowe jaja, ruszylismy dalej. Maz wszedl do korytarza pierwszy ale za chwile wrocil z wrzaskiem i rzucil sie na E. rozdzierajac mu koszule.
- Tam lezy cos w wodzie i miga- wyjakal rozpaczliwie.
- Jasne- powiedzial L. z niedowierzaniem- Pewnie migajacy trup. Idziemy.
- NIE!!!- jeknal maz- tam naprawde cos jest. Jak mi nie wierzycie to wylaczcie latarki i sami zobaczcie.
Wylaczylismy latarki i dostrzeglismy w wodzie slaby blysk stroboskopu. Prawdopodobnie ktos przed nami wrzucil go tam aby oznaczyc droge.
Zaden z panow nie chcial isc pierwszy. W ich glowach tworzyly sie wizje lampki przymocowanej do kasku, ktory z kolei znajduje sie na glowie przymocowanej do niezywego ciala. Mnie chcialo sie smiac. Po krotkiej przepychance E. zadecydowal dzielnie: Ide!
Za nim podazylam ja, potem A.. L. doszedl do polowy i odwrocil sie: maz, pokonawszy panike, zmierzal, brodzac w wodzie po kolana, w kierunku migajacego swiatelka.
- Zostaw, zostaw to!- wrzasnal. Ale Maz nie sluchal. Z odwaga siegnal do wody i wyciagnal... mala migajaca lampke. Moja teoria sie potwierdzila: ktos przed nami po prostu dal znac, ze zmierzamy we wlasciwym kierunku.
Pozostale 20 minut wedrowki odbylismy we wzglednym spokoju. Wyobraznia raz jeszcze splatala chlopakom figla: E. stwierdzil, ze w wodzie znajduje sie czarny ksztalt, ktory plywa w te i wewte (potem okazalo sie, ze byl to po prostu cien). Wypelzlismy na powierzchnie ziemi, brudni, mokrzy, oblepieni glina, ale zadowoleni. Z A. (dla ktorej rowniez byl to pierwszy raz) stwierdzilysmy, ze od dzis jest to nasze nowe hobby. E. probowal jakos poskladac na sobie porwana koszule, L. czyscil sie z blota. Maz usmiechal sie z duma i zapytal:
- No i co, nie mialem racji, ze w wodzie cos migalo?

Cokolwiek sie dzieje- nie panikuj.

No comments:

Post a Comment