Thursday, May 29, 2008

Nic mnie juz nie zdziwi

Poszlysmy z M. na lunch do naszej ulubionej, indyjskiej, ajurwedycznej restauracji. Jest to miejsce niezwykle: pracuja tam tylko 2 osoby, wlasciciel- kasjer i jego zona- kucharka. Restauracja jest otwarta od wtorku do piatku przez 2 godziny dziennie (lunch). W okreslony dzien tygodnia mozemy sie spodziewac okreslonej potrawy a do wyboru z menu mamy: lunch maly, sredni lub duzy. I juz.

Prawdopodobnie nie jest to najwykwintniejsza z jadlodajni, ale ma w sobie to cos, co sprawia, ze zawsze jest pelna. Byc moze tym czyms jest fakt, ze kucharka- hinduska mruczy mantry podczas gotowania, co przeklada sie na jakosc jedzenia. Po takim posilku jest sie szczesliwym caly dzien.

Siedzimy sobie i radosnie oddajemy sie konsumpcji, gdy nagle dzwoni moja komorka.
- Kochanie, gdzie jest kot?- Pyta Maz z lekka histeria w glosie.
- Jak to gdzie, w domu! Spi w swoim lozeczku- odpowiadam.
- Nie, nie ma jej. Jestes pewna, ze nie uciekla kiedy wychodzilas?
- Oczywiscie, ze jestem pewna, siedziala na srodku pokoju. Sprawdz jeszcze raz, czy nie ma jej w sypialni.
Slysze, jak Maz chodzi po mieszkaniu, wola "kici, kici", ale nic z tego nie wynika. Mowi, ze zadzwoni, jak tylko ja znajdzie.
Po 10 minutach nie wytrzymuje i dzwonie do Meza.
- No i co, nie ma jej?- pytam drzacym glosem.
- A... kotka? Tak jest... spi w swoim lozeczku- odpowiada beztrosko Maz.

...

- Jak to jest, ze mezczyzna nie potrafi zauwazyc szarego kota na czerwonym tle?- pytam M.
- No wiesz, musisz pamietac, ze zyjesz z facetem, ktory potrafi zgubic pare spodni w niewielkim apartamencie- odpowiada M.

To prawda. Malzonek kiedys przez 2 tygodnie szukal jeansow, ktore powiesil na wieszaku za drzwiami i ktorych nie widzial ilekroc zdejmowal z niego inne czesci garderoby.



Chyba nic mnie juz w zyciu nie zdziwi...

No comments:

Post a Comment