Tuesday, June 17, 2008

Czarny slub

Caly zeszly tydzien spedzilam w Birmingham, Alabama. Glownym celem wyjazdu byl slub mojej czarnej kolezanki z nie mniej czarnym kolega.
S. (panna mloda) poprosila mnie, abym byla jej druhna na slubie. Wiaze sie z tym szereg rzeczy, z ktorych wczesniej nie zdawalam sobie sprawy- druhna wystepuje na slubie w sukience, butach i bizuterii wybranej przez panne mloda, bierze udzial w probie przedslubnej i wogole skupia na sobie sporo uwagi. Do Birmingham pojechalam wyposazona w piekny stroj (z ktorym teraz nie mam co robic: kolor i kroj sukni praktycznie uniemozliwia zalozenie jej na jakakolwiek inna okazje), z metlikiem w glowie i mocnym postanowieniem "poplyniecia z pradem", co uchroni mnie przed popelnieniem jakichs wiekszych gaf.
Niewiele wiem o amerykanskich slubach, wiec nie wiedzialam czego sie spodziewac.
W przeddzien slubu wyruszylam do kosciola na probe. GPS prowadzil mnie drogami i bezdrozami do samego srodka czarnej dzielnicy. Zaparkowalam auto. Zasunelam szyby. Wlaczylam alarm. Trzy razy sprawdzilam, czy na pewno dziala.
Weszlam do sporej, przykoscielnej sali, w ktorej krzatalo sie okolo dwudziestu afroamerykanow przygotowujac obiad.
- Przepraszam- zaczelam, a stojaca najblizej murzynka obdarzyla mnie spojrzeniem pytajacym "czyzbys pomylila droge, biala dziewczynko?"- Czy tutaj odbywa sie proba slubu S.?
- Tak, to tu- odparla usmiechajac sie.- Wejdz i czuj sie jak u siebie.
Usiadlam i za chwile zostalam otoczona mezczyznami, ktorzy zaczeli zabawiac mnie rozmowa. Po chwili pojawil sie rowniez T., pan mlody, oraz S..
Poszlismy do kosciola. Koordynatorka slubna (czarna) ustawila nas w szyku, w ktorym mielismy maszerowac na wlasciwej ceremonii. Smiechom i ogolnej radosci nie bylo konca, tym bardziej, ze nie bylo mojego partnera, i wszyscy nie mogli sie doczekac jaka mine zrobi na wiesc, ze maszeruje w parze z jedyna biala dziewczyna na slubie. Podejrzewali, ze nie bedzie posiadal sie z radosci (czarni mezczyzni bardzo lubia biale kobiety). Wszystkie te zarty i rozmowy byly bardzo zyczliwe i nawet przez chwile nie czulam sie wyobcowana czy obrazana. P., dziewczyna stojaca w parze za mna, okazala sie byc przesympatyczna osoba i cala probe, poprobny obiad i wesele dnia nastepnego spedzilysmy razem.
Nastepnego dnia C., moj partner, nie mial ze znalezieniem mnie najmniejszych problemow. Dzieki Bogu byl nizszy niz ten, z ktorym przyszlo mi probowac dzien wczesniej (caly czas musialam chodzic na paluszkach, a on, biedak, i tak musial sie jeszcze pochylac).
Wybila godzina "zero". Orszak slubny ustawil sie w uzgodnionym szyku. Muzyka zagrala, machina ruszyla.
Stojac na podwyzszeniu obserwowalam trzystu gosci w kosciele. Z wielkim trudem wylowilam z tlumu dwie biale osoby: pania w wieku emerytalnym, oraz zone jednego ze swiadkow. Zaloze sie, ze wszyscy zastanawiali sie, skad tez ja sie tam wzielam.
Do kosciola wkroczyla S. prowadzona przez ojca. Stojaca obok mnie P. zaczela pociagac nosem. Mama panny mlodej byla juz dawno we lzach. Pastor (czarny) udzielil slubu. Fotograf (czarny) trzaskal aparatem. Kamerzysta (BIALY!!!) krecil sie w poszukiwaniu dogodnych ujec. Pol godziny pozniej bylo juz po wszystkim.
Wesele rozpoczelo sie z dwugodzinnym poslizgiem. Fotograf okazal sie niezgula, niezdolnym do szybkiego zrobienia pozowanych zdjec. Przysiegam, ze jesli wtedy dostalabym aparat do reki, bez przygotowania zrobilabym lepsze (i szybciej) niz on.
Na weselu bylo okolo 150 osob. Biala emerytka zniknela. Przez chwile widzialam zone swiadka ale i ona gdzies sie ulotnila.
Przyszla pora na wystep mimow. Wydaje mi sie, ze to jakas afroamerykanska tradycja. Dziwnym zbiegiem okolicznosci ja rowniez mialam taki wystep na moim weselu: nasz czarny przyjaciel ofiarowal nam swoj taniec w prezencie slubnym.
Potem bylo jedzenie (wszyscy goscie ustawili sie z plastikowymi talerzami w kolejce do kurczaka, fasolki, ryzu i szynki), krojenie ciasta, rzucanie bukietem i podwiazka oraz tance. Postanowilam sie specjalnie nie wychylac bo, jak wiadomo, biali nie potrafia skakac i tanczyc, P. jednak wyciagnela mnie na parkiet i juz po chwili bylam nauczana, jak tanczyc "shuffle". Widzialam kiedys tlum czarnych tanczacych razem w grupie, ale do glowy by mi nie przyszlo zeby do nich dolaczyc. Tym razem podrygiwalam radosnie ze wszystkimi, a kamerzysta i fotograf uwieczniali te wiekopomna chwile (musze, po prostu MUSZE zdobyc ten film i zdjecia, bo inaczej nikt mi nie uwierzy).
Wesele skonczylo sie jakies 3 godziny pozniej. Wymienilysmy sie z P. telefonami i adresami emailowymi i, pozegnawszy sie serdecznie, udalysmy sie kazda w swoja strone.

Podsumowujac:
Podobalo mi sie krotkie wesele i fakt, ze nikt sie nie upil. Podobal mi sie brak dalekiej rodziny, ktora zwykle zaprasza sie "bo wypada", a tak naprawde nie utrzymuje sie z nia kontaktu. Podobal mi sie brak obmierzlych wujkow, ktorzy po kielichu zaczynaja dobierac sie do posladkow co ladniejszych dziewczyn. Podobal mi sie brak idiotycznych zabaw, typu celowanie do butelki kielbasa przywiazana sznurkiem do talii.

Czarny slub, ktorego sie tak obawialam, okazal sie byc bardzo pozytywnym doswiadczeniem. Oczywiscie zdaje sobie sprawe, ze trafilam na ludzi na poziomie a nie na stereotypowych murzynow, ktorzy nosza tone bizuterii, zlote zeby, jedza kurczaka i arbuza, i tylko szukaja okazji, zeby sobie troche postrzelac.


Ogladaliscie "The Bucket List"?
Mysle, ze to jest wlasnie jedna z rzeczy, ktorych nalezy w zyciu doswiadczyc: byc jedyna biala osoba na czarnym weselu.


---
UPDATE: Niektore osoby poczuly sie urazone, ze uzywam w notce slowa "czarny". Pragne wiec wytlumaczyc, ze w Ameryce, w jezyku angielskim, w regionie, w ktorym bywalam, jest to najbardziej poprawne politycznie okreslenie afroamerykanow.

No comments:

Post a Comment