Monday, May 28, 2007

Memorial Day i kawowe przemyslenia

Celine Dion wyspiewuje z ekranu "God Bless America". Miasto opustoszalo. Stacje telewizyjne pokazuja prognoze pogody na przemian z koncertem Maroon 5. Na glownych ulicach pojawily sie flagi. Mamy Dzien Pamieci Narodowej.

Obudzilam sie o godzinie 6.30 i postanowilam rozpoczac ten piekny dzien duza, goraca biala moccha i kawalkiem ciasta marmurkowego ze Starbucks. W tym celu ubralam sie, poczekalam kulturalnie do 8.00 i pelna niepewnosci co do godzin otwarcia kawiarni (mamy przeciez swieto) wybralam sie na spacer. Mam to szczescie, ze mieszkam w poblizu dwoch Starbucksow z ktorych jeden jest wystarczajaco blisko zeby dotrzec tam piechota.
Juz z daleka zauwazylam, ze dziwnym trafem wszyscy wylegli na ulice i czekaja nie wiadomo na co. Po dotarciu na miejsce okazalo sie, ze nie ma pradu, stad ta masowa stagnacja. No ale oczywiscie z goracej kawy nici. Ciasta tez nie dalo sie wyjac z zamykanej elektrycznie chlodziarki.
Pan serdecznie mnie przeprosil i uraczyl mrozona kawa, gorzka i mocna jak diabli ale tez majaca swoj urok. Za darmo.
Ten mily gest przypomnial mi o roznych zdarzeniach w moim zyciu zwiazanych z kawa (i nie tylko).
Zanim zaczelam pracowac w biurze kawe pilam tylko okazjonalnie. Pozniej to sie zmienilo. Kazdy dzien zaczynalam od kubka kawy, goracej lub zimnej. Nie robi mi to roznicy.
Zazwyczaj kawe robi sekretarka. Pewnego dnia do pracy przyjechalo pelno "grubych ryb" a sekretarki zabraklo. Obowiazek zrobienia kawy spadl na mnie- taki juz los stazysty. Specjalnie mnie to nie boli bo w pracy mamy samych przyjaznych, fantastycznych ludzi. Kraza jednak historie, ze nasz krajobrazowiec, jeszcze jako swiezak, byl wysylany do sklepu po paczki a i mnie kiedys probowali przekonac, podczas podrozy na budowe, zebym sprawdzila co jest przyczyna poteznego korka na drodze. Odparlam lamana angielszczyzna, ze nie bardzo wiem o co im chodzi bo nie za dobrze rozumiem po angielsku. Od tamtej pory ciesze sie powszechnym szacunkiem i tylko raz zachecali mnie do skosztowania jagod w parku zeby sprawdzic, czy sa trujace.
Z sekretarka bardzo sie zaprzyjaznilysmy. Zawsze po lunchu chodzimy na kawe i placimy na zmiane. Sekretarka pije cappuchino.
Szef pije czarna nieslodzona. Raz opowiadal jak przed wazna konferencja kawy nie wypil i klasycznie "przybil gwozdzia" czyli po prostu zasnal. Po przebudzeniu mial stolik odcisniety na czole o czym przekonal sie w lazience. Nikt z osob obecnych na konferencji nie powiedzial ani slowa.
Po biurze krazy rowniez opowiesc o facecie, ktory pol godziny swojej przerwy przeznaczal na lunch a drugie pol na drzemke: bral poduszke i wpelzal pod biurko. Zdarzaja sie dni, ze mam ochote zrobic to samo.
Kilka miesiecy temu, podczas pobytu w Nowym Jorku, nie czulam sie najlepiej. W Starbucks zamowilam srednia mocche, zaplacilam i czekalam na nia smetnie przy stoliku. Kilka minut pozniej sprzedawca podszedl do mnie i stawiajac przede mna najwiekszy kubek powiedzial "Wygladasz na zmartwiona, pomyslalem, ze ekstra duza sprawi, ze poczujesz sie lepiej". Poczulam sie tak, jakby mnie ktos owinal kocem w chlodny dzien.

Takie to wlasnie wspomnienia przychodza mi do glowy gdy zaczynam ten dzien mrozona, mocna kawa i melonem zamiast slodka, goraca kawa i ciastem. I wiem, ze to bedzie dobry dzien.

No comments:

Post a Comment