Nadeszla pora jedzenia, moment tak dlugo wyczekiwany przez Meza. Wiedzial juz, czego ma sie spodziewac, uczestniczyl bowiem w przygotowaniach, ale i tak byl bardzo ciekaw wszystkich dziwnych ryb, salatek, zup i pierogow...
Malzonek dzielnie sprobowal wszystkiego. Salatki zjadl z radoscia. Przy karpiu w galarecie mial mieszane uczucia. Ze sledziem po krolewsku stoczyl nierowna walke (wygrana przez sledzia). Poczul nieopisana ulge przy zupie grzybowej, a pierogi (rowniez z grzybami) wprawily go w stan euforii. Ciasta byly dla niego znajomym terenem. Jestem z niego bardzo dumna.
W naszej rodzinie prezenty zawsze sa rozdawane przez najmlodsza osobe. Tym razem jednak w roli Mikolaja wystapil Maz- w koncu jest tu nowy. Z usmiechem na ustach rozdawal prezenty, czytajac glosno: "dla dzadka", "dla czoczy", "dla tatusza".
Wieczerze zakonczylismy o godzinie 8. Odwiezlismy mojego dziadka do domu, a sami pojechalismy pod Katedre Lodzka, aby zobaczyc szopke. Byla rzeczywiscie piekna, w ciekawym ksztalcie, pachnaca surowym drewnem. A w szopce znalezlismy: dwie owce, osiolka, oraz najprawdziwszego wielblada.
W domu bylismy okolo 11 w nocy.
Maz powiedzial mi, ze jest pod wielkim wrazeniem sposobu, w jaki Polacy obchodza Wigilie. Odswietne ubranie, oplatek, siano na obrusie, koledy plynace z radia, wszystko to stanowilo dla niego bardzo ciekawa i uroczysta kombinacje. Cieszyl sie, ze moze uczestniczyc w tym jakze waznym dla Polakow swiecie.
Moje ostatnie trzy Swieta Bozego Narodzenia byly zupelnie inne, ale zawsze mysla wracalam do tych, polskich. Ciesze sie, ze wreszcie moglam je dzielic z Mezem.
No comments:
Post a Comment