Piecio - i - pol - dniowy weekend dobiega konca :).
W srode, za wyrazna namowa szefa, wyszlam z pracy kolo poludnia.
W czwartek mielismy Swieto Dziekczynienia ktore tym razem spedzilam z rodzina kolezanki AN.
AN jest starsza ode mnie o okolo dekade. Poznalysmy sie w pracy: najpierw pracowala na pozycji koordynatora expo, pozniej objela pozycje mojej bylej szefowej i zostala moja szefowa ale w sumie tylko na papierze: tak naprawde najczesciej pracowalam z dyrektorem naszej firmy i pod jego dyktando. AN stala sie dla mnie przede wszystkim przyjaciolka, taka, ktora niczego nie sugeruje ale daje dobre, poparte doswiadczeniem rady wynikajace z trzezwej obserwacji rzeczywistosci.
Nie pamietam dokladnie jak poznalam jej rodzicow ale stalismy sie sobie bliscy po tym, jak bylam fotografem na ich zlotej rocznicy slubu. Wczesniej robilam tez zdjecia corce AN a ostatnio rowniez jej synowi, wyglada na to, ze pelnie role ich rodzinnego fotografa :).
W domu rodzicow AN pojawilo sie 14 osob: jej rodzice, AN z mezem i ich trojka dzieci, jej brat z zona i czworka dzieci oraz ja. Wedlug AN 14 osob to zdecydowanie zmniejszone grono - normalnie na tego typu imprezach pojawialo sie jeszcze kilka osob ale tym razem mialy inne plany. Rodzina ze strony AN jest i tak zdecydowanie mniejsza niz rodzina jej meza, ktory ma siedmiu braci (a kazdy z nich swoja rodzine).
Kolacja skladala sie ze "standardow": wedzony indyk na cieplo, nadzienie do indyka, sos z zurawiny, tluczone ziemniaki z sosem, casserole z zielonej fasolki, slodkie ziemniaki, szynka, pulpety wieprzowe, kukurydza i 7 rodzajow placka. Dla AN, jej meza MN i dzieci byl to drugi tego typu posilek tego dnia - wczesniej spotkali sie juz z rodzina MN i jedli to samo :).
Po kolacji wszyscy rozsiedli sie na ustawionych strategicznie fotelach i kanapach: niektorzy ogladali mecz futbolowy, niektorzy przegladali facebooka na telefonach, syn AN wystepowal w roli wierzchowca dla swoich dwoch czteroletnich kuzynow a inni po prostu przysypiali, jak to po indyku :). W domu bylam okolo 9:30 wieczorem, najedzona, zadowolona i wyposazona w talerz z jedzeniem ktore dano mi "na wynos" :).
W piatek mielismy dzien wolny od pracy. Oczywiscie w mojej pracy nigdy nie jest tak, ze ma sie dzien kompletnie wolny, ale i tak milo spedzic go w domu. Moja praca w firmie powoli konczy sie - 4 grudnia jest moim ostatnim dniem w firmie - nie mam wiec za wiele do roboty.
Sobota uplynela mi dosc leniwie a niedziela pracowicie - sprzatalam dom przygotowujac go na pokazywanie potencjalnym kupcom. Nie mam pojecia czy w zimie bedzie wogole jakis ruch w nieruchomosciach i czy wogole mam szanse na sprzedanie tego domu w ciagu najblizszego miesiaca ale i tak chce byc gotowa.
Dzis rowniez wzielam dzien wolny - mam pare waznych spraw do zalatwienia i nie chce jeszcze zaprzatac sobie glowy praca (skoro i tak nie musze).
Pozdrawiam leniwie i swiatecznie :).
Showing posts with label Swieto Dziekczynienia. Show all posts
Showing posts with label Swieto Dziekczynienia. Show all posts
Monday, November 30, 2015
Thursday, November 24, 2011
Saturday, November 19, 2011
Monday, November 29, 2010
Swieto Dziekczynienia w Fairfield, IA- wyjazd
W koncu nadszedl dzien naszego wyjazdu... smutny dzien. Nawet pogoda tak jakby sie popsula. Spakowalismy walizki, pozegnalismy sie ze wszystkimi. M z mama zawiozla nas na lotnisko.
Nie potrafilam ukryc lez zegnajac sie z M.
Moj samolot odlatywal o 3 z minutami, Meza o 7 z minutami (przylecielismy osobno, to i odlatywalismy o roznych porach, za to oboje przez Denver, CO). Na lotnisku okazalo sie, ze na moj lot zabukowano wiecej ludzi, niz bylo miejsc w samolotach. Potrzebny byl ktos, kto zrezygnowalby ze swojego lotu, w zamian za inny lot (na przyklad o 7 z minutami) oraz voucher na $400 do zrealizowania w United Airlines.
Tym kims zdecydowalam sie byc ja. W ten sposob przylecialam do Iowa na voucherze (Maz kiedys zrezygnowal z lotu) i wylecialam z jednym. Dodatkowo lecielismy z Mezem razem, co bardzo ulatwilo nam powrot z lotniska w Los Angeles do domu (mielismy tam tylko jeden samochod, gdybym przyleciala planowo, musialabym albo czekac na Meza 4 godziny na lotnisku, albo jezdzic dwa razy do domu i spowrotem).
Wyladowalismy w Los Angeles okolo 11 w nocy, w domu bylismy grubo po polnocy.
Tak wlasnie spedzilam najpiekniejsze Swieto Dziekczynienia w moim zyciu.
Nie potrafilam ukryc lez zegnajac sie z M.
Moj samolot odlatywal o 3 z minutami, Meza o 7 z minutami (przylecielismy osobno, to i odlatywalismy o roznych porach, za to oboje przez Denver, CO). Na lotnisku okazalo sie, ze na moj lot zabukowano wiecej ludzi, niz bylo miejsc w samolotach. Potrzebny byl ktos, kto zrezygnowalby ze swojego lotu, w zamian za inny lot (na przyklad o 7 z minutami) oraz voucher na $400 do zrealizowania w United Airlines.
Tym kims zdecydowalam sie byc ja. W ten sposob przylecialam do Iowa na voucherze (Maz kiedys zrezygnowal z lotu) i wylecialam z jednym. Dodatkowo lecielismy z Mezem razem, co bardzo ulatwilo nam powrot z lotniska w Los Angeles do domu (mielismy tam tylko jeden samochod, gdybym przyleciala planowo, musialabym albo czekac na Meza 4 godziny na lotnisku, albo jezdzic dwa razy do domu i spowrotem).
Wyladowalismy w Los Angeles okolo 11 w nocy, w domu bylismy grubo po polnocy.
Tak wlasnie spedzilam najpiekniejsze Swieto Dziekczynienia w moim zyciu.
Sunday, November 28, 2010
Swieto Dziekczynienia w Fairfield, IA- spotkania...
Dzien rozpoczelismy od sniadania i spaceru z moja przyjaciolka M, jej chlopakiem A oraz ich synkiem. A pilnowal dziecka, Maz zajal sie robieniem dziecku zdjec, a ja i M wreszcie moglysmy spedzic troche czasu we dwie.
Bedac jeszcze w Californi obawialam sie, ze nie bedziemy rozumialy sie tak dobrze, jak kiedys. Balam sie, ze macierzynstwo zmieni M tak bardzo, ze bedzie nas teraz wiecej dzielic niz laczyc. Wszystko jest jednak dokladnie tak samo, nasze rozmowy sa jedynie przerywane gaworzeniem lub zmienianiem pieluch.
Brakowalo mi naszych konwersacji. Brakowalo mi wspolnych spacerow, wtorkowych lunchy, wspolnego ogladania filmow...
Przechadzajac sie po Fairfield myslalam, ze zaczynam doceniac i tesknic za czasem, kiedy to nie moglam pracowac i cale dnie spedzalam robiac to, co mi sie zywnie podobalo.
Prosto ze spaceru pojechalismy na lunch (tak, tak, my ciagle tylko jemy!) do JS i FS, rodzicow mojego niezyjacego przyjaciela. Duzo myslalam o tym spotkaniu, zanim jeszcze sie odbylo. Slyszalam od naszych wspolnych znajomych, ze JS i FS zadziwiajaco dobrze sobie radza po smierci D, moje rozmowy z JS zdawaly sie to potwierdzac.
JS czekala juz na nas na progu. Usciskalysmy sie serdecznie i wszyscy razem weszlismy do domu, gdzie powital nas usmiechniety FS. Udalismy sie do kuchni.
Na lodowce zauwazylam zdjecie D z namalowanym na bicepsie czerwonym sercem z napisem "Mama".
Zasiedlismy do stolu.
JS zamknela oczy, rozlozyla rece i poblogoslawila jedzenie, ktore niebawem spozylismy.
JS i FS sa zydami. Po raz pierwszy w Fairfield mialam okazje z kims sie pomodlic. Bylo to bardzo mile doswiadczenie. Wiedzialam, ze JS jest bardzo uduchowiona osoba, ale, znajac jej styl zycia, nie posadzalam jej o praktykowanie zydowskich tradycji.
Duzo rozmawialismy, smialismy sie i zartowalismy. JS i FS wlasnie wrocili z wycieczki do Nowej Zelandii i opowiadali nam swoje wrazenia. Bil z nich spokoj i pogoda ducha. Gdybym nie wiedziala, co spotkalo ich syna, nigdy bym sie nie domyslila.
Po lunchu Maz i FS udali sie ogladac zdjecia z Nowej Zelandii, JS chciala porozmawiac ze mna.
Opowiadala o D. Pokazala mi rowniez fragmenty filmu nagranego na spotkaniu poswieconemu pamieci D. Film trwal cale 2 godziny, niestety nie mielismy tyle czasu, ale bardzo chcialam zobaczyc go w calosci. Poprosilam JS o kopie.
- Zrobilismy duzo kopii- powiedziala JS- ale nikomu jeszcze zadnej nie dalismy. Bedziesz musiala zapytac FS, to on decyduje.
FS, zapytany o to samo, odpowiedzial bez wahania:
- Oczywiscie, zatrzymaj te kopie.
Spotkanie dobieglo konca. JS pojechala na probe zespolu, w ktorym spiewa, a my udalismy sie do domu BF. Chcielismy spedzic z nim troche czasu przed wyjazdem.
Okolo 6 znalezlismy sie w domu M i A. Dolaczyla do nas D, kolezanka Meza z bylej pracy. Wieczor uplynal nam na grze w Bananagrams (gra slowna podobna do scrabble).
Bedac jeszcze w Californi obawialam sie, ze nie bedziemy rozumialy sie tak dobrze, jak kiedys. Balam sie, ze macierzynstwo zmieni M tak bardzo, ze bedzie nas teraz wiecej dzielic niz laczyc. Wszystko jest jednak dokladnie tak samo, nasze rozmowy sa jedynie przerywane gaworzeniem lub zmienianiem pieluch.
Brakowalo mi naszych konwersacji. Brakowalo mi wspolnych spacerow, wtorkowych lunchy, wspolnego ogladania filmow...
Przechadzajac sie po Fairfield myslalam, ze zaczynam doceniac i tesknic za czasem, kiedy to nie moglam pracowac i cale dnie spedzalam robiac to, co mi sie zywnie podobalo.
Prosto ze spaceru pojechalismy na lunch (tak, tak, my ciagle tylko jemy!) do JS i FS, rodzicow mojego niezyjacego przyjaciela. Duzo myslalam o tym spotkaniu, zanim jeszcze sie odbylo. Slyszalam od naszych wspolnych znajomych, ze JS i FS zadziwiajaco dobrze sobie radza po smierci D, moje rozmowy z JS zdawaly sie to potwierdzac.
JS czekala juz na nas na progu. Usciskalysmy sie serdecznie i wszyscy razem weszlismy do domu, gdzie powital nas usmiechniety FS. Udalismy sie do kuchni.
Na lodowce zauwazylam zdjecie D z namalowanym na bicepsie czerwonym sercem z napisem "Mama".
Zasiedlismy do stolu.
JS zamknela oczy, rozlozyla rece i poblogoslawila jedzenie, ktore niebawem spozylismy.
JS i FS sa zydami. Po raz pierwszy w Fairfield mialam okazje z kims sie pomodlic. Bylo to bardzo mile doswiadczenie. Wiedzialam, ze JS jest bardzo uduchowiona osoba, ale, znajac jej styl zycia, nie posadzalam jej o praktykowanie zydowskich tradycji.
Duzo rozmawialismy, smialismy sie i zartowalismy. JS i FS wlasnie wrocili z wycieczki do Nowej Zelandii i opowiadali nam swoje wrazenia. Bil z nich spokoj i pogoda ducha. Gdybym nie wiedziala, co spotkalo ich syna, nigdy bym sie nie domyslila.
Po lunchu Maz i FS udali sie ogladac zdjecia z Nowej Zelandii, JS chciala porozmawiac ze mna.
Opowiadala o D. Pokazala mi rowniez fragmenty filmu nagranego na spotkaniu poswieconemu pamieci D. Film trwal cale 2 godziny, niestety nie mielismy tyle czasu, ale bardzo chcialam zobaczyc go w calosci. Poprosilam JS o kopie.
- Zrobilismy duzo kopii- powiedziala JS- ale nikomu jeszcze zadnej nie dalismy. Bedziesz musiala zapytac FS, to on decyduje.
FS, zapytany o to samo, odpowiedzial bez wahania:
- Oczywiscie, zatrzymaj te kopie.
Spotkanie dobieglo konca. JS pojechala na probe zespolu, w ktorym spiewa, a my udalismy sie do domu BF. Chcielismy spedzic z nim troche czasu przed wyjazdem.
Okolo 6 znalezlismy sie w domu M i A. Dolaczyla do nas D, kolezanka Meza z bylej pracy. Wieczor uplynal nam na grze w Bananagrams (gra slowna podobna do scrabble).
Saturday, November 27, 2010
Swieto Dziekczynienia w Fairfield, IA- na sniadanie znowu indyk...
Jak w temacie.
Obudzilismy sie rano i na sniadanie jedlismy znowu indyka. Przyznam szczerze, ze mi sie nie znudzil. Rzadko jem takie pysznosci, sama niestety nie jestem w stanie przyrzadzic swiatecznego indyka (a moze jestem, tylko o tym nie wiem?).
Mamy w Fairfield wielu przyjaciol, z ktorymi chcielismy sie zobaczyc. Tydzien to niestety za malo, zeby spotkac sie z kazdym osobno, postanowilismy wiec zorganizowac impreze grupowa.
Wieczorem wybralismy sie na kregle. Do tej pory grywalam w kregielniach Alabamy i Californi. Kregielnia w Fairfield bardzo mnie zaskoczyla, wygladala, jakby byla zywcem wyjeta z lat 70-tych. Co tylko dodawalo jej uroku.
Bawilismy sie swietnie. Ogladanie zdjec rowniez sprawilo nam wiele radosci: kazdy z nas mial inna technike i kazdy przyjmowal inna pozycje przy rzucie kula:
Po kreglach B i D poszli do domu, a reszta nas wybrala sie na mala przekaske do baru. Spac poszlismy grubo po polnocy.
Obudzilismy sie rano i na sniadanie jedlismy znowu indyka. Przyznam szczerze, ze mi sie nie znudzil. Rzadko jem takie pysznosci, sama niestety nie jestem w stanie przyrzadzic swiatecznego indyka (a moze jestem, tylko o tym nie wiem?).
Mamy w Fairfield wielu przyjaciol, z ktorymi chcielismy sie zobaczyc. Tydzien to niestety za malo, zeby spotkac sie z kazdym osobno, postanowilismy wiec zorganizowac impreze grupowa.
Wieczorem wybralismy sie na kregle. Do tej pory grywalam w kregielniach Alabamy i Californi. Kregielnia w Fairfield bardzo mnie zaskoczyla, wygladala, jakby byla zywcem wyjeta z lat 70-tych. Co tylko dodawalo jej uroku.
Bawilismy sie swietnie. Ogladanie zdjec rowniez sprawilo nam wiele radosci: kazdy z nas mial inna technike i kazdy przyjmowal inna pozycje przy rzucie kula:
Po kreglach B i D poszli do domu, a reszta nas wybrala sie na mala przekaske do baru. Spac poszlismy grubo po polnocy.
Friday, November 26, 2010
Swieto Dziekczynienia w Fairfield, IA- i powtorka!
Znow obudzil mnie kardynal.
Dzisiejszy dzien uplynal nam na slodkim nicnierobieniu, przeplatanym gra w Bananagrams oraz konsumpcja resztek. Moj Maz mial wreszcie okazje zjesc pyszny, swiateczny lunch.
Po poludniu przenieslismy sie do BF, taty mojej przyjaciolki. Zdecydowanie wolalabym zostac u M, u niej czuje sie naprawde jak w domu. B ma olbrzymi, piekny dom, ale tu nie czuje sie tak dobrze. Obiecalismy jednak, ze i u niego zagoscimy, wiec nie bardzo mielismy wybor.
Wieczor spedzilismy na rozmowach i- jedzeniu sernika.
Dzisiejszy dzien uplynal nam na slodkim nicnierobieniu, przeplatanym gra w Bananagrams oraz konsumpcja resztek. Moj Maz mial wreszcie okazje zjesc pyszny, swiateczny lunch.
Po poludniu przenieslismy sie do BF, taty mojej przyjaciolki. Zdecydowanie wolalabym zostac u M, u niej czuje sie naprawde jak w domu. B ma olbrzymi, piekny dom, ale tu nie czuje sie tak dobrze. Obiecalismy jednak, ze i u niego zagoscimy, wiec nie bardzo mielismy wybor.
Wieczor spedzilismy na rozmowach i- jedzeniu sernika.
Swieto Dziekczynienia w Fairfield, IA- lunch u M
Noc spedzilam w domu mamy M.
Okolo 7 rano obudzilo mnie stukanie w okno. Otworzylam oczy i zaczelam rozgladac sie za sprawca, ale nikogo nie znalazlam. Zasnelam ponownie.
Ponownie obudzilo mnie stukanie. Tym razem zobaczylam czerwonego kardynala siedzacego na krzaku za oknem (http://pl.wikipedia.org/wiki/Kardyna%C5%82y). Kardynal zastukal w moje okno jeszcze raz. W tej sytuacji wstalam z lozka i poszlam po aparat fotograficzny. Niestety, ptaszek wiecej sie nie pokazal.
Wstalam, ubralam sie cieplo i poszlam na szybki spacer po okolicy (mialam za soba 1 dzien jedzenia a drugi w perspektywie, potrzebowalam jakiegos ruchu). Niska temperatura (-6!) wprawila mnie we wspanialy nastroj. Czyste powietrze, zero smogu, zadnych samochodow, nareszcie moge oddychac! Kolejny plus dla Iowa.
Dzis swietowalismy u mamy M. Coz moge powiedziec... jedzenie bylo po prostu fantastyczne.
Po lunchu cala nasza gromadka usadowila sie na kanapach i fotelach. G napalil w kominku. Niektorzy grali w gry na iPhone'ach, inni zaczeli przysypiac... zrobilo sie bardzo przytulnie.
Maz przylecial z Atlanty okolo 5:30 po poludniu i dolaczyl do nas okolo 7:30 wieczorem. Zalapal sie jeszcze na kawalek placka z jablkami i ze slodkich ziemniakow.
Okolo 7 rano obudzilo mnie stukanie w okno. Otworzylam oczy i zaczelam rozgladac sie za sprawca, ale nikogo nie znalazlam. Zasnelam ponownie.
Ponownie obudzilo mnie stukanie. Tym razem zobaczylam czerwonego kardynala siedzacego na krzaku za oknem (http://pl.wikipedia.org/wiki/Kardyna%C5%82y). Kardynal zastukal w moje okno jeszcze raz. W tej sytuacji wstalam z lozka i poszlam po aparat fotograficzny. Niestety, ptaszek wiecej sie nie pokazal.
Wstalam, ubralam sie cieplo i poszlam na szybki spacer po okolicy (mialam za soba 1 dzien jedzenia a drugi w perspektywie, potrzebowalam jakiegos ruchu). Niska temperatura (-6!) wprawila mnie we wspanialy nastroj. Czyste powietrze, zero smogu, zadnych samochodow, nareszcie moge oddychac! Kolejny plus dla Iowa.
Dzis swietowalismy u mamy M. Coz moge powiedziec... jedzenie bylo po prostu fantastyczne.
Po lunchu cala nasza gromadka usadowila sie na kanapach i fotelach. G napalil w kominku. Niektorzy grali w gry na iPhone'ach, inni zaczeli przysypiac... zrobilo sie bardzo przytulnie.
Maz przylecial z Atlanty okolo 5:30 po poludniu i dolaczyl do nas okolo 7:30 wieczorem. Zalapal sie jeszcze na kawalek placka z jablkami i ze slodkich ziemniakow.
Wednesday, November 24, 2010
Swieto Dziekczynienia w Fairfield, IA- obiad u B
O 5:10 rano bylam w Chicago.
O 8:10 rano wylecialam z Chicago do Moline, IL
W Moline czekala juz na mnie M.
Nie potrafie opisac, jak bardzo ciesze sie z naszego spotkania. Nie widzialysmy sie prawie 2 lata.
Usciskalysmy sie, ucalowalysmy i udalysmy do samochodu. Czekaly nas jeszcze 2 godziny jazdy.
Widok pol, lak, pasacych sie krow, dzialal kojaco na moje oczy. Jazda samochodem po autostradzie w Iowa drastycznie rozni sie od jazdy w Californi. W Iowa samochody mijaja nas rzadko, w Californi wielokilometrowe korki sa na porzadku dziennym. Monochromatyczne krajobrazy Iowa relaksuja, w Californi bombarduja nas znaki, billboardy, swiatla, dzwieki... Juz sama dwugodzinna jazda z M dala mi odpoczac.
Okolo godziny 11:30 rano zajechalysmy do domu MF i GF, mamy M oraz jej meza, gdzie spedzilismy na rozmowach cudowne kilka godzin.
Wypilam organic soy chai latte zaparzony przez MF, odpoczelam, wzielam prysznic i wszyscy razem udalismy sie do restauracji na lunch, a potem do domu M i jej chlopaka A.
Wreszcie mialam okazje poznac synka M i A, uroczego poltorarocznego chlopczyka.
Nie zdawalam sobie sprawy, ze dzieci w tym wieku tak duzo rozumieja!
Okolo 5 po poludniu zmeczenie wreszcie dalo o sobie znac, i zasnelam snem kamiennym na sofie.
Wieczorem udalismy sie na wspanialy, swiateczny obiad do BF, taty M. Znow mialam okazje zobaczyc dawnych znajomych oraz zjesc prawdziwe pysznosci (BF swietnie gotuje).
Ludzie w Ameryce czesto zmieniaja miejsce zamieszkania. Ja rowniez bylam zmuszona do takiego kroku. Musialam zostawic za soba moje dotychczasowe zycie i wspanialych przyjaciol. Nie dzwonimy do siebie tak czesto, jak na poczatku. Kazdy z nas ma swoje sprawy, prace, M ma dziecko.
Ktos mi kiedys powiedzial, ze prawdziwi przyjaciele to ludzie, z ktorymi, podczas spotkania po latach, mamy dokladnie takie same relacje, jak przed wyjazdem.
Moje relacje z M, jej mama, mezem jej mamy, nie zmienily sie nic. Wieczorem mialam okazje przekonac sie, ze taka sama sytuacja jest ze wszystkimi moimi przyjaciolmi z Fairfield. Jestesmy tak samo blisko, jak bylismy 2 lata temu. Niesamowite.
O 8:10 rano wylecialam z Chicago do Moline, IL
W Moline czekala juz na mnie M.
Nie potrafie opisac, jak bardzo ciesze sie z naszego spotkania. Nie widzialysmy sie prawie 2 lata.
Usciskalysmy sie, ucalowalysmy i udalysmy do samochodu. Czekaly nas jeszcze 2 godziny jazdy.
Widok pol, lak, pasacych sie krow, dzialal kojaco na moje oczy. Jazda samochodem po autostradzie w Iowa drastycznie rozni sie od jazdy w Californi. W Iowa samochody mijaja nas rzadko, w Californi wielokilometrowe korki sa na porzadku dziennym. Monochromatyczne krajobrazy Iowa relaksuja, w Californi bombarduja nas znaki, billboardy, swiatla, dzwieki... Juz sama dwugodzinna jazda z M dala mi odpoczac.
Okolo godziny 11:30 rano zajechalysmy do domu MF i GF, mamy M oraz jej meza, gdzie spedzilismy na rozmowach cudowne kilka godzin.
Wypilam organic soy chai latte zaparzony przez MF, odpoczelam, wzielam prysznic i wszyscy razem udalismy sie do restauracji na lunch, a potem do domu M i jej chlopaka A.
Wreszcie mialam okazje poznac synka M i A, uroczego poltorarocznego chlopczyka.
Nie zdawalam sobie sprawy, ze dzieci w tym wieku tak duzo rozumieja!
Okolo 5 po poludniu zmeczenie wreszcie dalo o sobie znac, i zasnelam snem kamiennym na sofie.
Wieczorem udalismy sie na wspanialy, swiateczny obiad do BF, taty M. Znow mialam okazje zobaczyc dawnych znajomych oraz zjesc prawdziwe pysznosci (BF swietnie gotuje).
Ludzie w Ameryce czesto zmieniaja miejsce zamieszkania. Ja rowniez bylam zmuszona do takiego kroku. Musialam zostawic za soba moje dotychczasowe zycie i wspanialych przyjaciol. Nie dzwonimy do siebie tak czesto, jak na poczatku. Kazdy z nas ma swoje sprawy, prace, M ma dziecko.
Ktos mi kiedys powiedzial, ze prawdziwi przyjaciele to ludzie, z ktorymi, podczas spotkania po latach, mamy dokladnie takie same relacje, jak przed wyjazdem.
Moje relacje z M, jej mama, mezem jej mamy, nie zmienily sie nic. Wieczorem mialam okazje przekonac sie, ze taka sama sytuacja jest ze wszystkimi moimi przyjaciolmi z Fairfield. Jestesmy tak samo blisko, jak bylismy 2 lata temu. Niesamowite.
Tuesday, November 23, 2010
Swieto Dziekczynienia w Fairfield, IA- lot
Za 2 dni Swieto Dziekczynienia.
Pomimo, iz mam tu w Californi wielu przyjaciol i rodzine, moje serce wciaz teskni za Iowa. Tegoroczne swieta postanowilam spedzic wlasnie tam, w Fairfield, z moja przyjaciolka M i jej rodzina (czuje sie troche, jakby to byla tez moja rodzina, tak jestesmy blisko).
Lot mialam we wtorek. Udalo mi sie wyjsc wczesniej z pracy, szef zreszta nie oponowal, bo sam wybieral sie na swieta do Las Vegas i tez musial sie przygotowac.
Pakowanie nie zajelo mi wiecej niz 2 godziny. Posprzatalismy z Mezem w domu, zostawilismy E (koledze, ktory na czas naszej nieobecnosci zamieszka w naszym domu) instrukcje obslugi kotow i, niewiele po 8 wieczorem, wyjechalismy na lotnisko. Ze wzgledu na okres swiateczny chcialam tam byc duzo wczesniej, okazalo sie jednak, ze nie ma tloku a sceny dantejskie sie nie dzieja. Maz ucalowal mnie i wrocil do domu (w srode rano leci do Atlanty do pracy, dolaczy do mnie w czwartek wieczorem).
Szybko i bez problemu przeszlam przez wszystkie bramki (ktore, nawiasem mowiac, podzielone zostaly na 3. Obsluga lotniska przygotowywala sie juz na srodowy tlok) i zostalo mi jeszcze mnostwo czasu na czytanie przed lotem.
Wylecialam punktualnie o 11:11 w nocy.
Pomimo, iz mam tu w Californi wielu przyjaciol i rodzine, moje serce wciaz teskni za Iowa. Tegoroczne swieta postanowilam spedzic wlasnie tam, w Fairfield, z moja przyjaciolka M i jej rodzina (czuje sie troche, jakby to byla tez moja rodzina, tak jestesmy blisko).
Lot mialam we wtorek. Udalo mi sie wyjsc wczesniej z pracy, szef zreszta nie oponowal, bo sam wybieral sie na swieta do Las Vegas i tez musial sie przygotowac.
Pakowanie nie zajelo mi wiecej niz 2 godziny. Posprzatalismy z Mezem w domu, zostawilismy E (koledze, ktory na czas naszej nieobecnosci zamieszka w naszym domu) instrukcje obslugi kotow i, niewiele po 8 wieczorem, wyjechalismy na lotnisko. Ze wzgledu na okres swiateczny chcialam tam byc duzo wczesniej, okazalo sie jednak, ze nie ma tloku a sceny dantejskie sie nie dzieja. Maz ucalowal mnie i wrocil do domu (w srode rano leci do Atlanty do pracy, dolaczy do mnie w czwartek wieczorem).
Szybko i bez problemu przeszlam przez wszystkie bramki (ktore, nawiasem mowiac, podzielone zostaly na 3. Obsluga lotniska przygotowywala sie juz na srodowy tlok) i zostalo mi jeszcze mnostwo czasu na czytanie przed lotem.
Wylecialam punktualnie o 11:11 w nocy.
Monday, November 30, 2009
Swieto Dziekczynienia 2009
Mam za soba juz 3 Swieta Dziekczynienia. Tegoroczne bylo chyba najmniej tradycyjne.
W srode tesciowie wrocili z wycieczki po Europie, totez w czwartek (w swieto wlasciwe) byli zupelnie wykonczeni. O tradycyjnym obiedzie nie moglo byc mowy, przygotowalismy wiec z Mezem i szwagierka skromna kolacje, ktora wszyscy szybko spozyli i poszli spac.
W piatek przyjechala z SD druga siostra Meza, ale do swiatecznego obiadu rowniez nie doszlo.
W sobote, po sutym sniadaniu, a pozniej lanczu w kosciele, szybko odpedzilismy mysli o obiedzie.
W niedziele z rozrzewnieniem wspominalam Swieto Dziekczynienia, ktore spedzilam w Iowa. Pieczenie bulek i plackow z MF, obiad u BF...
W srode tesciowie wrocili z wycieczki po Europie, totez w czwartek (w swieto wlasciwe) byli zupelnie wykonczeni. O tradycyjnym obiedzie nie moglo byc mowy, przygotowalismy wiec z Mezem i szwagierka skromna kolacje, ktora wszyscy szybko spozyli i poszli spac.
W piatek przyjechala z SD druga siostra Meza, ale do swiatecznego obiadu rowniez nie doszlo.
W sobote, po sutym sniadaniu, a pozniej lanczu w kosciele, szybko odpedzilismy mysli o obiedzie.
W niedziele z rozrzewnieniem wspominalam Swieto Dziekczynienia, ktore spedzilam w Iowa. Pieczenie bulek i plackow z MF, obiad u BF...
Saturday, November 29, 2008
Black Friday
Jest taki dzien,
tylko jeden raz do roku,
kiedy ludzie wyruszaja na zakupy, gdy jest jeszcze ciemno. A to za sprawa olbrzymich przecen (az do 60%!).
Ten dzien nastaje w piatek po Swiecie Dziekczynienia. Niektore sklepy sa otwarte juz od godziny 4 rano!
Maz caly czas jest w podrozy sluzbowej, pomyslalam wiec, ze to doskonala okazja, zeby dokonczyc kupowanie prezentow w spokoju, sama, bez przymusu pojscia tam, gdzie chce druga osoba. Postanowilam rowniez uczynic zadosc prosbie Meza i kupic sobie wreszcie te nowa torebke (no skoro nalega...).
Najblizszy pasaz handlowy mial byc otwarty o 6. Aby byc tam na czas musialam wstac o godzinie 4:30. Znajomi, ktorym oznajmilam swoj plan, patrzyli na mnie z niedowierzaniem.
Wyjechalam o 4:45. Oczywiscie bylo wciaz zupelnie ciemno. Jazda nieoswietlona droga w nocy zawsze przypomina mi podroz bardziej w czasie niz w przestrzeni: dokola czarno, nic nie widac, a po jakims czasie po prostu pojawiamy sie w miejscu, do ktorego jedziemy.
Im blizej bylam, tym wiecej samochodow pojawialo sie na drodze. Zanim wyruszylam w droge ubolewalam troche nad faktem, iz Maz zabral ze soba GPS (to byla moja pierwsza samodzielna podroz do tego miasta), ale szybko przekonalam sie, ze zabladzic bylo nie sposob: wystarczylo po prostu jechac za sznurem samochodow.
O 6:05 powital mnie pelen parking pod pasazem handlowym. W sklepach roilo sie od ludzi, niektorzy przechadzali sie w pizamach. Troche mi ulzylo, bo nieobeznana ze zwyczajami Czarnego Piatku caly czas mialam dziwne przeczucie, ze okaze sie byc jedna z niewielu szalonych osob, ktorym chcialo sie wstac tak rano, zeby isc na zakupy.
Najwiecej czasu zabral mi wybor odpowiedniej torebki; krazylam po stoisku chyba z godzine, (pani, ktora ukladala towar na polkach pewnie myslala, ze jesem niespelna rozumu). Z reguly nosze jedna tak dlugo, az sie zniszczy lub wyjdzie z mody, i wtedy kupuje nowa. Torebka, ktora wybieram, musi pasowac do wszystkiego. Znalazlam taka, co do ktorej nie moglam sie zdecydowac czy jest szczytem kiczu, czy szczytem uroku. W koncu doszlam do wniosku, ze tego drugiego, i kupilam ja.
Weszlam na chwile do sklepu Abercrombie&Fitch, ale ucieklam z niego czym predzej. Naprawde, co to za zwyczaj psikania firmowymi perfumami wszystkiego wokolo. Intensywnosc zapachu byla nie do wytrzymania.
Zupelnie niedorzecznym pomyslem wydaje mi sie branie na zakupy bladym switem dzieci w wieku wozkowym. Do szalu doprowadzali mnie ludzie, probujacy w waskim przejsciu miedzy polkami wykrecic olbrzymim, wypozyczonym wozkiem (jesli juz naprawde musieli zabrac te dzieci, to przynajmniej powinni przywiezc rowniez wlasne wozki, ktore sa zwykle duzo mniejsze od tych sklepowych grzmotow).
Okolo godziny 9 okazalo sie, ze faktycznie, rozpoczecie zakupow o 6 bylo dobrym pomyslem. Pasaz handlowy pekal w szwach. Przy kasach ustawialy sie kolejki. Przejscie z jednego konca sklepu na drugi trwalo wiecznosc. Na szczescie do tego czasu mialam zalatwione wszystkie moje potrzeby. Spozywszy salatke z Subway wsiadlam do samochodu i wrocilam do domu.
Bilans?
lekki bol glowy z niewyspania,
wydane 200 dolarow,
6 prezentow gwiazdkowych,
1 torebka,
1 perfumy.
Bylo warto.
M. powiedziala mi, ze obserwujac ilosc ludzi robiacych zakupy w Czarny Piatek mozna ocenic w jakim stanie ekonomicznym jest gospodarka.
Wyglada na to, ze ma sie ona wciaz calkiem dobrze.
tylko jeden raz do roku,
kiedy ludzie wyruszaja na zakupy, gdy jest jeszcze ciemno. A to za sprawa olbrzymich przecen (az do 60%!).
Ten dzien nastaje w piatek po Swiecie Dziekczynienia. Niektore sklepy sa otwarte juz od godziny 4 rano!
Maz caly czas jest w podrozy sluzbowej, pomyslalam wiec, ze to doskonala okazja, zeby dokonczyc kupowanie prezentow w spokoju, sama, bez przymusu pojscia tam, gdzie chce druga osoba. Postanowilam rowniez uczynic zadosc prosbie Meza i kupic sobie wreszcie te nowa torebke (no skoro nalega...).
Najblizszy pasaz handlowy mial byc otwarty o 6. Aby byc tam na czas musialam wstac o godzinie 4:30. Znajomi, ktorym oznajmilam swoj plan, patrzyli na mnie z niedowierzaniem.
Wyjechalam o 4:45. Oczywiscie bylo wciaz zupelnie ciemno. Jazda nieoswietlona droga w nocy zawsze przypomina mi podroz bardziej w czasie niz w przestrzeni: dokola czarno, nic nie widac, a po jakims czasie po prostu pojawiamy sie w miejscu, do ktorego jedziemy.
Im blizej bylam, tym wiecej samochodow pojawialo sie na drodze. Zanim wyruszylam w droge ubolewalam troche nad faktem, iz Maz zabral ze soba GPS (to byla moja pierwsza samodzielna podroz do tego miasta), ale szybko przekonalam sie, ze zabladzic bylo nie sposob: wystarczylo po prostu jechac za sznurem samochodow.
O 6:05 powital mnie pelen parking pod pasazem handlowym. W sklepach roilo sie od ludzi, niektorzy przechadzali sie w pizamach. Troche mi ulzylo, bo nieobeznana ze zwyczajami Czarnego Piatku caly czas mialam dziwne przeczucie, ze okaze sie byc jedna z niewielu szalonych osob, ktorym chcialo sie wstac tak rano, zeby isc na zakupy.
Najwiecej czasu zabral mi wybor odpowiedniej torebki; krazylam po stoisku chyba z godzine, (pani, ktora ukladala towar na polkach pewnie myslala, ze jesem niespelna rozumu). Z reguly nosze jedna tak dlugo, az sie zniszczy lub wyjdzie z mody, i wtedy kupuje nowa. Torebka, ktora wybieram, musi pasowac do wszystkiego. Znalazlam taka, co do ktorej nie moglam sie zdecydowac czy jest szczytem kiczu, czy szczytem uroku. W koncu doszlam do wniosku, ze tego drugiego, i kupilam ja.
Weszlam na chwile do sklepu Abercrombie&Fitch, ale ucieklam z niego czym predzej. Naprawde, co to za zwyczaj psikania firmowymi perfumami wszystkiego wokolo. Intensywnosc zapachu byla nie do wytrzymania.
Zupelnie niedorzecznym pomyslem wydaje mi sie branie na zakupy bladym switem dzieci w wieku wozkowym. Do szalu doprowadzali mnie ludzie, probujacy w waskim przejsciu miedzy polkami wykrecic olbrzymim, wypozyczonym wozkiem (jesli juz naprawde musieli zabrac te dzieci, to przynajmniej powinni przywiezc rowniez wlasne wozki, ktore sa zwykle duzo mniejsze od tych sklepowych grzmotow).
Okolo godziny 9 okazalo sie, ze faktycznie, rozpoczecie zakupow o 6 bylo dobrym pomyslem. Pasaz handlowy pekal w szwach. Przy kasach ustawialy sie kolejki. Przejscie z jednego konca sklepu na drugi trwalo wiecznosc. Na szczescie do tego czasu mialam zalatwione wszystkie moje potrzeby. Spozywszy salatke z Subway wsiadlam do samochodu i wrocilam do domu.
Bilans?
lekki bol glowy z niewyspania,
wydane 200 dolarow,
6 prezentow gwiazdkowych,
1 torebka,
1 perfumy.
Bylo warto.
M. powiedziala mi, ze obserwujac ilosc ludzi robiacych zakupy w Czarny Piatek mozna ocenic w jakim stanie ekonomicznym jest gospodarka.
Wyglada na to, ze ma sie ona wciaz calkiem dobrze.
Thursday, November 27, 2008
Swieto Dziekczynienia '2008
Kolejne Swieto Dziekczynienia za mna... zupelnie inne, niz poprzednie.
Maz niestety znowu wyjechal w delegacje. Zostalam zaproszona na swiateczny obiad do B., taty M.. Co ciekawe, na ten sam obiad zostala zaproszona jego byla zona, M., z jej obecnym mezem, G. (oraz cala masa innych osob, w tym druga zona B. i jej dwoch synow).
Pomimo, iz drogi M. i B. rozeszly sie, potrafia oni nie tylko rozmawiac ze soba, ale rowniez spedzac razem czas. I, naprawde, nie sa to stosunki wymuszone! Oni po prostu dobrze sie czuja w swoim towarzystwie.
Moje zdolnosci kulinarne pozostawiaja wiele do zyczenia, niestety nie jestem w stanie samodzielnie ugotowac zadnej skomplikowanej, swiatecznej potrawy. Zapytalam M. jak moge pomoc w przygotowaniach.
- Przyjdz do mnie, naucze cie piec- odparla M. z usmiechem.
Cala srode i czwartek przed obiadem pomagalam M. w przygotowywaniu jedzenia. Robilysmy placki, ciasta, zakaski i buleczki... Po raz pierwszy mialam okazje doswiadczyc swiat nie wypelnionych nerwowym krzataniem i obawami, czy wszystko uda sie zrobic na czas. Gotowanie odbywalo sie jakby mimochodem, miedzy pogaduszkami a piciem kawy. Udalo mi sie obrac mase slodkich ziemniakow, uksztaltowac mnostwo malych buleczek w ksztalcie wezelkow, pomoc w robieniu zakasek i prawie samodzielnie zrobic placek dyniowy.
Za co jestem wdzieczna w te swieta?
Za moja Amerykanska rodzine i przyjaciol.
Za B., dzieki ktoremu poznalam tylu wspanialych ludzi.
Za sekretny przepis na sernik, ktory dostalam od M., a ktorego recepture zabiore ze soba do grobu (zyskawszy wczesniej slawe jako wspaniala kucharka).
Maz niestety znowu wyjechal w delegacje. Zostalam zaproszona na swiateczny obiad do B., taty M.. Co ciekawe, na ten sam obiad zostala zaproszona jego byla zona, M., z jej obecnym mezem, G. (oraz cala masa innych osob, w tym druga zona B. i jej dwoch synow).
Pomimo, iz drogi M. i B. rozeszly sie, potrafia oni nie tylko rozmawiac ze soba, ale rowniez spedzac razem czas. I, naprawde, nie sa to stosunki wymuszone! Oni po prostu dobrze sie czuja w swoim towarzystwie.
Moje zdolnosci kulinarne pozostawiaja wiele do zyczenia, niestety nie jestem w stanie samodzielnie ugotowac zadnej skomplikowanej, swiatecznej potrawy. Zapytalam M. jak moge pomoc w przygotowaniach.
- Przyjdz do mnie, naucze cie piec- odparla M. z usmiechem.
Cala srode i czwartek przed obiadem pomagalam M. w przygotowywaniu jedzenia. Robilysmy placki, ciasta, zakaski i buleczki... Po raz pierwszy mialam okazje doswiadczyc swiat nie wypelnionych nerwowym krzataniem i obawami, czy wszystko uda sie zrobic na czas. Gotowanie odbywalo sie jakby mimochodem, miedzy pogaduszkami a piciem kawy. Udalo mi sie obrac mase slodkich ziemniakow, uksztaltowac mnostwo malych buleczek w ksztalcie wezelkow, pomoc w robieniu zakasek i prawie samodzielnie zrobic placek dyniowy.
Za co jestem wdzieczna w te swieta?
Za moja Amerykanska rodzine i przyjaciol.
Za B., dzieki ktoremu poznalam tylu wspanialych ludzi.
Za sekretny przepis na sernik, ktory dostalam od M., a ktorego recepture zabiore ze soba do grobu (zyskawszy wczesniej slawe jako wspaniala kucharka).
Friday, November 23, 2007
Swieto Dziekczynienia czyli moj pierwszy mecz futbolu amerykanskiego
W dniu wczorajszym obchodzone bylo w USA Swieto Dziekczynienia. Zazwyczaj jest to dzien wolny od pracy, moj Maz jednak nie nalezal to tych szczesliwcow, ktorzy moga pospac sobie do poludnia a potem opychac sie do woli indykiem. Od 5 rano pracowal jako fotograf w Atlancie na corocznym, swiatecznym maratonie.
Z braku ciekawszych zajec postanowilam mu towarzyszyc. Przy okazji odwiedzilismy naszego przyjaciela H.. Zadne z nas nie mialo pojecia, jak przygotowac tradycyjny, swiateczny obiad (maz i H. sa azjatami, mnie rowniez obce sa tajniki pieczenia drobiu), wybralismy sie wiec do koreanskiej restauracji i uczcilismy swieto pieczonymi rybami, ostra zupa, marynowana wolowina i kimchi (koreanska kiszona kapusta).
Wieczorem panowie zdecydowali, ze idziemy na mecz futbolu amerykanskiego. Niespecjalnie usmiechala mi sie perspektywa spedzenia przynajmniej trzech godzin w spoconym, rozwrzeszczanym tlumie, i obserwowania kilkunastu facetow uganiajacych sie za pilka, no ale coz, mus to mus, inaczej siedzialabym sama w domu.
O godzinie 6, opatuleni w kurtki i szaliki (zrobilo sie ostatnio dosc chlodno, okolo 5 stopni w nocy) udalismy sie w kierunku metra. Wszystkie wagony wypelnione byly kibicami obu druzyn (Atlanta Falcons i Indianapolis Colts), usmiechajacymi sie do siebie przyjaznie i rozmawiajacymi o futbolu. H., fan Atlanta Falcons, przystroil sie w czerwien i czern, wokolo widac bylo rowniez niebieskie koszulki tych, ktorzy przybyli na mecz z Indianapolis.
Na stacji Georgia Dome tlumy wylegly z pociagu i zwawo udaly sie w kierunku stadionu. My tez. Zakupilismy pare piw, troche orzeszkow smazonych w miodzie i trzydziestocentymetrowego hotdoga, ktorego Malzonek pochlonal w imponujacym tempie (niewielki z niego chlopina a ma niesamowity spust).
Pod wplywem napoju wyskokowego stwierdzilam, ze moze wieczor nie jest tak do konca stracony. Wokolo stadionu ustawione byly wszelkiego rodzaju pawilony, w ktorych mozna bylo zakupic koszulke ulubionej druzyny, zaspiewac karaoke, wymalowac sobie orla na twarzy lub porzucac pilka, chlod jednak sprawil, ze dlugo w nich nie zagoscilismy i szybko poszlismy szukac naszych miejsc na trybunach.
Pamietam, jak moj szef (rodowity Bahamczyk mieszkajacy na stale w USA, zapalony fan futbolu) opowiadal mi o swoim pierwszym meczu. Tak jak ja kompletnie nie rozumial zasad gry, ale gdy zobaczyl jak wielkie jest cale widowisko okraszajace gre, jak wierni sa fani, jak wielka jest ich wiara w zwyciestwo druzyny, zakochal sie w tej grze na amen. Ja tez tego nie rozumialam. Az do wczoraj.
Wielkosc stadionu sprawila, ze oczy wyszly mi z orbit. Nasze miejsca znajdowaly sie w gornych sektorach, z ktorych doskonale widac bylo cale boisko. Na trybunach znowu mieszaly sie czerwien i blekit, nie bylo osobnych sektorow dla fanow Falcons i fanow Colts. Mimo to nie dalo sie zaobserwowac absolutnie zadnych antagonizmow. Od czasu do czasu slychac bylo jedynie posepne buczenie (majace wyrazac dezaprobate dla wbiegajacej wlasnie na boisko druzyny przeciwnikow i solidarnosc ze swoimi), ktore jednak szybko ustapilo miejsca ogolnemu entuzjazmowi, radosci i wspolnym spiewom.
Godzinny mecz jest podzielony na pietnastominutowe cwiartki. Cale widowisko trwa okolo trzy godziny. Wszystko rozpoczyna sie wciagnieciem na boisko flagi druzyny godpodarzy, potem flagi amerykanskiej i wspolnym odspiewaniem hymnu narodowego. Potem sa sztuczne ognie i prezentacja druzyn: na boisko wbiega gromada roslych, barczystych facetow, czarnych i bialych (w tym momencie stwierdzilam, ze mi sie podoba), ubranych w ochraniacze i kaski. Sa cheerleaderki. Sa maskotki druzyn. Jest wystep zespolu muzycznego. Jest strzelanie do tlumu z armatki naladowanej koszulkami, quizy, zagadki, smieszne filmiki na telebimach...
W trakcie tych wszystkich przerywnikow H. i M. tlumaczyli mi zawziecie zasady. Najwieksza trudnosc sprawialo mi na poczatku dostrzezenie, gdzie jest pilka i jakim cudem tak szybko znalazla sie zupelnie gdzie indziej (ci wielcy faceci potrafia sie niezwykle zwinnie ruszac). Ani sie obejrzalam, a juz sama wywijalam recznikiem z nadrukiem orla i samodzielnie kibicowalam bez dyskretnego ogladania sie na to kiedy H. wiwatuje, a kiedy okazuje przygnebienie.
Byl to moj pierwszy mecz ale zdecydowanie nie ostatni. Bawilam sie swietnie pomimo, iz nasza druzyna przegrala 13 do 31. Niestety o wyniku dowiedzialam sie w domu, z internetu, bo po trzeciej cwiartce moi panowie zaczeli okazywac zniecierpliwienie: jednemu chcialo sie jesc a drugiemu spac. Proby zapchania ich kolejnymi hotdogami oraz sugestie, aby ucieli sobie drzemke tu, na trybunie, spelzly na niczym. Chcac nie chcac, udalam sie z nimi do domu, obiecujac sobie w duszy, ze nastepnym razem wybiore sie na stadion z jakimis fajnymi kolezankami, ktorych sen nie zmorzy o 11 wieczorem a glod nie bedzie szarpal trzewi co cztery godziny.
Z braku ciekawszych zajec postanowilam mu towarzyszyc. Przy okazji odwiedzilismy naszego przyjaciela H.. Zadne z nas nie mialo pojecia, jak przygotowac tradycyjny, swiateczny obiad (maz i H. sa azjatami, mnie rowniez obce sa tajniki pieczenia drobiu), wybralismy sie wiec do koreanskiej restauracji i uczcilismy swieto pieczonymi rybami, ostra zupa, marynowana wolowina i kimchi (koreanska kiszona kapusta).
Wieczorem panowie zdecydowali, ze idziemy na mecz futbolu amerykanskiego. Niespecjalnie usmiechala mi sie perspektywa spedzenia przynajmniej trzech godzin w spoconym, rozwrzeszczanym tlumie, i obserwowania kilkunastu facetow uganiajacych sie za pilka, no ale coz, mus to mus, inaczej siedzialabym sama w domu.
O godzinie 6, opatuleni w kurtki i szaliki (zrobilo sie ostatnio dosc chlodno, okolo 5 stopni w nocy) udalismy sie w kierunku metra. Wszystkie wagony wypelnione byly kibicami obu druzyn (Atlanta Falcons i Indianapolis Colts), usmiechajacymi sie do siebie przyjaznie i rozmawiajacymi o futbolu. H., fan Atlanta Falcons, przystroil sie w czerwien i czern, wokolo widac bylo rowniez niebieskie koszulki tych, ktorzy przybyli na mecz z Indianapolis.
Na stacji Georgia Dome tlumy wylegly z pociagu i zwawo udaly sie w kierunku stadionu. My tez. Zakupilismy pare piw, troche orzeszkow smazonych w miodzie i trzydziestocentymetrowego hotdoga, ktorego Malzonek pochlonal w imponujacym tempie (niewielki z niego chlopina a ma niesamowity spust).
Pod wplywem napoju wyskokowego stwierdzilam, ze moze wieczor nie jest tak do konca stracony. Wokolo stadionu ustawione byly wszelkiego rodzaju pawilony, w ktorych mozna bylo zakupic koszulke ulubionej druzyny, zaspiewac karaoke, wymalowac sobie orla na twarzy lub porzucac pilka, chlod jednak sprawil, ze dlugo w nich nie zagoscilismy i szybko poszlismy szukac naszych miejsc na trybunach.
Pamietam, jak moj szef (rodowity Bahamczyk mieszkajacy na stale w USA, zapalony fan futbolu) opowiadal mi o swoim pierwszym meczu. Tak jak ja kompletnie nie rozumial zasad gry, ale gdy zobaczyl jak wielkie jest cale widowisko okraszajace gre, jak wierni sa fani, jak wielka jest ich wiara w zwyciestwo druzyny, zakochal sie w tej grze na amen. Ja tez tego nie rozumialam. Az do wczoraj.
Wielkosc stadionu sprawila, ze oczy wyszly mi z orbit. Nasze miejsca znajdowaly sie w gornych sektorach, z ktorych doskonale widac bylo cale boisko. Na trybunach znowu mieszaly sie czerwien i blekit, nie bylo osobnych sektorow dla fanow Falcons i fanow Colts. Mimo to nie dalo sie zaobserwowac absolutnie zadnych antagonizmow. Od czasu do czasu slychac bylo jedynie posepne buczenie (majace wyrazac dezaprobate dla wbiegajacej wlasnie na boisko druzyny przeciwnikow i solidarnosc ze swoimi), ktore jednak szybko ustapilo miejsca ogolnemu entuzjazmowi, radosci i wspolnym spiewom.
Godzinny mecz jest podzielony na pietnastominutowe cwiartki. Cale widowisko trwa okolo trzy godziny. Wszystko rozpoczyna sie wciagnieciem na boisko flagi druzyny godpodarzy, potem flagi amerykanskiej i wspolnym odspiewaniem hymnu narodowego. Potem sa sztuczne ognie i prezentacja druzyn: na boisko wbiega gromada roslych, barczystych facetow, czarnych i bialych (w tym momencie stwierdzilam, ze mi sie podoba), ubranych w ochraniacze i kaski. Sa cheerleaderki. Sa maskotki druzyn. Jest wystep zespolu muzycznego. Jest strzelanie do tlumu z armatki naladowanej koszulkami, quizy, zagadki, smieszne filmiki na telebimach...
W trakcie tych wszystkich przerywnikow H. i M. tlumaczyli mi zawziecie zasady. Najwieksza trudnosc sprawialo mi na poczatku dostrzezenie, gdzie jest pilka i jakim cudem tak szybko znalazla sie zupelnie gdzie indziej (ci wielcy faceci potrafia sie niezwykle zwinnie ruszac). Ani sie obejrzalam, a juz sama wywijalam recznikiem z nadrukiem orla i samodzielnie kibicowalam bez dyskretnego ogladania sie na to kiedy H. wiwatuje, a kiedy okazuje przygnebienie.
Byl to moj pierwszy mecz ale zdecydowanie nie ostatni. Bawilam sie swietnie pomimo, iz nasza druzyna przegrala 13 do 31. Niestety o wyniku dowiedzialam sie w domu, z internetu, bo po trzeciej cwiartce moi panowie zaczeli okazywac zniecierpliwienie: jednemu chcialo sie jesc a drugiemu spac. Proby zapchania ich kolejnymi hotdogami oraz sugestie, aby ucieli sobie drzemke tu, na trybunie, spelzly na niczym. Chcac nie chcac, udalam sie z nimi do domu, obiecujac sobie w duszy, ze nastepnym razem wybiore sie na stadion z jakimis fajnymi kolezankami, ktorych sen nie zmorzy o 11 wieczorem a glod nie bedzie szarpal trzewi co cztery godziny.
Subscribe to:
Posts (Atom)