W sobote wieczorem, po Sabacie, rozpoczelam przygotowania do wyjscia na koncert. Wzielam prysznic. Wytarlam sie do sucha. Siegnelam po balsam do ciala, ktorego pozostalo w butelce bardzo niewiele. Postanowilam wiec, moim zwyczajem, przeciac butelke na pol, zeby latwiej wydobyc z niej resztki. Siegnelam po noz.
Pilowanie twardej, plastikowej butelki w powietrzu, nie moglo sie skonczyc dobrze.
Noz zeslizgnal sie z butelki i dziabnal mnie we wnetrze reki, ktora zaraz zaczela krwawic, jak jeszcze nic mi nigdy w zyciu nie krwawilo. Rana nie byla duza, ale gleboka. Sciskajac zakrwawiony papierowy recznik zastanawialam sie, ile czasu potrzeba, zeby krew zaczela krzepnac, i czy musze jechac na szycie, czy tez nie.
Po jakichs 10 minutach krwawienie lekko ustapilo. Nakleilam dwa plastry i postanowilam, ze szycie bedzie musialo poczekac: koncert juz za 2 godziny! A poza tym, wiekszosc moich indonezyjskich znajomych pracuje w sluzbie zdrowia, w razie czego bede w dobrych rekach.
Zrobilam sie na bostwo i wyruszylam w droge (starajac sie oszczedzac lewa reke, ktora, przy kazdym ruchu kciukiem, znow zaczynala krwawic).
Maz wyjechal robic zdjecia do Washington DC, wiec oficjalnym fotografem tego wieczoru zostal RB, moj Litewski przyjaciel. Pojechalam najpierw po niego, a potem razem udalismy sie na miejsce akcji.
No comments:
Post a Comment