Przez caly tydzien nasz (a raczej A) dom byl glowna kwatera czterech managerow firmy, dla ktorej pracuje maz. Przygotowania do ceremonii rozdania dyplomow na jednym z najwiekszych Kalifornijskich uniwersytetow byly niezwykle intensywne. Praca trwala od wczesnych godzin rannych do poznych godzin nocnych, przerywana jedynie konsumpcja tajskich dan zamowionych z dowozem w pobliskiej restauracji.
W czwartek (poprzedzajacy "dzien 0") opuscilismy dom w poludnie, aby poltorej godziny pozniej znalezc sie w Los Angeles. Maz udal sie na spotkanie biznesowe, ja zas zalatwialam drobne sprawy dla "szefow", pracujacych juz od rana w hotelowej sali konferencyjnej.
Po przybyciu do hotelu managerowie postanowili uczynic mnie asystentem. Nagle stalam sie osoba przygotowujacym dokumenty, drukujacym listy fotografow i dbajaca o to, aby nikt nie byl glodny (a to, jak wiadomo, jest zawsze sprawa priorytetowa). Bylam rowniez na biezaco informowana o tym, co bedzie sie dzialo w piatek, i szkolona w zakresie moich nowych obowiazkow.
Okolo godziny 1:30 w nocy wiekszosc z nas udala sie do lozek. Pisze wiekszosc, bo byli i tacy, jak na przyklad MF, ktorzy, po podlaczeniu sobie kroplowki z kawy, pracowali dalej...
No comments:
Post a Comment