Na Union Station czekala juz na mnie DV, moja przyjaciolka. Usciskalysmy sie po dlugiej rozlace. Widzialam, ze (tak jak ja) ma lzy w oczach. Pojechalysmy razem do hotelu, gdzie (pomimo poznych godzin wieczornych) wrzala praca: managerowie szykowali sprzet fotograficzny na poniedzialek.
W hotelowym barze posilal sie BF (szef meza). Na moj widok (a moze na widok mojej bluzki, ktora wiecej odslaniala niz zakrywala) tak sie ucieszyl, ze zaczal mnie karmic lososiem ze swojego talerza.
- Czego sie napijesz?- zapytal uprzejmie.
- Brudne Martini- odpowiedzialam (brudne Martini to moj ulubiony trunek).
- Z ktora wodka?- zapytal uprzejmie barman, wyjmujac shaker spod lady.
- Nie ma znaczenia- odparlam, ale BF wskazal ruchem kciuka w gore, ze Martini ma byc z wodka z najwyzszej polki. Poczulam sie prawie jak Carrie z "Sex And The City".
Siedzielismy, saczylismy drinki i rozmawialismy o tym, co sie zmienilo przez te 5 miesiecy, i o tym, co zostalo takie samo. Okolo godziny 11 w nocy dolaczyl do nas Maz, ktory wlasnie skonczyl robic zdjecia na jakiejsc ceremonii. Zjedlismy wspolnie pozny obiad, za ktory zaplacil BF (facet zarabia ogromne pieniadze, umie z nich korzystac i lubi sprawiac radosc innym. Oczywiscie nie ma dla mnie nic przyjemniejszego jak pozwolic mu sprawic mi te radosc.). Okolo polnocy wyruszylismy w droge powrotna (dluzsze imprezowanie nie wchodzilo w gre, poniewaz musielismy wstac w niedziele o 5 nad ranem, aby byc w pracy na czas).
No comments:
Post a Comment