Przy wjezdzie do Californi zostalismy zatrzymani (jak wszyscy podrozujacy do tego stanu) na stacji agricultural control (w takim miejscu specjalne sluzby sprawdzaja, czy nie wwozimy zakazanych owocow lub warzyw).
- Nie oddam jablek i gruszek!- mowilam placzliwie do Meza, sciskajac ekologiczne owoce, ktore przed wyjazdem podarowal nam jego szef.
Okazalo sie, ze to nie o jablka i gruszki chodzilo.
Suszone porzeczki rowniez nie wzbudzily niezdrowego zainteresowania panow na stacji.
Panowie zapytali sie Meza, czy przewozimy jakies rosliny, a ten, uczciwie odparl, ze tak (za szczerzy jestesmy, za honorowi...). Palma i kwiat jabloni przeszly kontrole bez szwanku.
Zabrali nam awokado.
Awokado, ktore Maz samodzielnie wyhodowal 5 lat temu w sloiku, z pestki owocu, ktory kupil w hipermarkecie.
Awokado, ktore po dwoch latach przesadzilismy do malej doniczki.
Awokado, ktore w koncu przesadzilismy do duzej doniczki, ktore zaczelo puszczac duze, zielone liscie, i ktore przetrwalo 2 przeprowadzki!
Smutno nam.
Zartujemy sobie, ze czesc tej rosliny zyje w naszej kotce, ktora uwielbiala zuc liscie awokado i kopac w doniczce. Teraz pozostalo nam juz tylko wspomnienie i pare ujec na moich filmikach YouTube...
W ramach zemsty bede probowac wyhodowac rosline z pestki kazdego awokado, ktore zjem.
No comments:
Post a Comment