Przez caly miniony tydzien zapowiadano w wiadomosciach opady sniegu w Alabamie. Kataklizm mial nastapic w nocy z piatku na sobote. Ze sklepow zniknela woda i baterie.
Wracajacy z Iowa Maz, utknal na lotnisku w Atlancie: wszystkie samoloty byly opoznione. Po czterech godzinach czekania, okolo godziny 22.00 zostal poinformowany, ze wszystkie loty zostaly odwolane, a nastepny samolot do Birmingham odleci dopiero nazajutrz o godzinie 17.00 (na szczescie udalo mu sie znalezc faceta, ktory rowniez wybieral sie w ta sama strone, i we dwoch wypozyczyli sobie samochod; grubo po polnocy byl juz w domu).
Obudzilismy sie rano i stwierdzilismy, ze snieg faktycznie pada a wszystko pokryte jest centymetrowa warstewka bialego puchu. Ulice opustoszaly. W telewizji odradzano jakiekolwiek podroze. Maz zerwal sie z lozka, chwycil aparat i zaczal robic zdjecia (ostatnie tego typu opady mialy miejsce w 1993 roku).
Poszlismy na spacer. Wokol roilo sie od dzieci i doroslych, z podekscytowaniem lepiacych male balwanki. Wiekszosc sklepow i restauracji byla pozamykana a na drzwiach pojawialy sie informacje: "Zamkniete z powodu pogody. Przepraszamy.". Tutaj, na poludniu, gdy tylko temperatura spadnie lekko ponizej zera lub, co gorsza, gdy zapowiadane sa opady sniegu, zamyka sie szkoly, nie idzie sie do pracy, z ulic znikaja samochody. A wszystko to przez centymetr sniegu, po ktorym do wieczora nie bylo juz ani sladu. To ciekawe, ze jak w Polsce spadnie metr sniegu i zablokuje ci wyjazd z garazu, nikt nie bedzie ci wspolczul lub usprawiedliwial twoja nieobecnosc w biurze: musisz wstac bladym switem, odkopac garaz lub samochod, i stawic sie punktualnie w pracy.
Pod koniec lutego przeprowadzamy sie z Mezem do Iowa. Stan ten ma klimat zblizony do polskiego. Przezorny Maz nabyl juz grube skarpety po kolana i cieple kalesony, pare swetrow oraz dzinsy podszywane flanela. Ja ograniczylam sie tylko do zakupu cieplejszej kurtki i szalika (pomimo sugestii Meza, ktory radzil, zebym kupila DWIE KURTKI, czy ja bym je miala nosic jedna na druga?). Myslimy rowniez powaznie o kupnie nowego samochodu (oba nasze obecne auta to wraki, ale o tym nastepnym razem). Malzonek rozbawil mnie setnie stwierdzajac, ze w plaskim jak desta stanie Iowa niezbedny bedzie naped na cztery kola. Pouczylam go, ze takie cos to owszem, ale w gorach, a tam, gdzie sie wybieramy, w zupelnosci wystarczy mu przyzwoite auto i zimowy komplet opon.
Zabawne to wszystko.
No comments:
Post a Comment