Friday, September 11, 2009

Wycieczka na Santa Catalina Island (1)

Od poniedzialku trwaly nasze przygotowania do wycieczki na wyspe Santa Catalina. Caly tydzien zaopatrywalismy sie w roznego rodzaju suchy prowiant, baterie, latarki, a Maz, oczywiscie, w wedki, zylki i przynety, ktore mialy mu pomoc w zlowieniu duzej ryby.

W piatek nadeszla "godzina zero".

Opuscilismy dom o godzinie 7 rano. Dwie godziny pozniej bylismy w San Pedro, i wraz z kolega MB, czekalismy na prom do Two Harbors.
Prom okazal sie byc lodka, ktora, po wydostaniu sie z portu, gwaltownie przyspieszyla, i prula fale z jakas zawrotna predkoscia. To byl najbardziej kolyszacy rejs w moim zyciu. Dobrze, ze nie mam choroby morskiej.
Po jakichs 30 minutach dostrzeglismy, zasnuta chmurami, sylwetke wyspy. Okolo 11:30 nasza trojka dotarla szczesliwie do portu w Twin Harbor. Czekala nas wciaz jeszcze jazda Safari Busem, ale najblizszy odjezdzal dopiero o 2:30 po poludniu. 3 godziny oczekiwania umilalam sobie drzemka, a panowie- piciem piwa zakupionego w pobliskim sklepiku.
O 2:15, taszczac trzy plecaki, namiot, dwie duze torby i przenosna lodowke, udalismy sie w kierunku przystanku autobusowego. Zobaczywszy tlum ludzi gromadzacych sie pod palmami, kierowca podrapal sie w kedzierzawa glowe, a pozniej udal sie po wiekszy autobus.
Droga do Little Harbor byla kreta, piela sie ostro w gore i prowadzila przy samym jej zboczu. Na kierowcy nie zdawalo sie to robic wiekszego wrazenia. Po jego minie wnioskowac mozna bylo, ze stary autobus niejedno juz przeszedl, i ze smrod palacego sie sprzegla jest rzecza najzupelniej normalna. Gary (kierowca) zatrzymywal sie co chwila, pozwalajac turystom sfotografowac przepiekny widok na port, doskonale widoczny ze szczytu wzgorza, a takze- najprawdziwszego bizona.
W latach dwudziestych minionego stulecia 14 bizonow zostalo przywiezionych na Santa Catalina Island dla potrzeb filmu "The Vanishing American". Zwierzeta dobrze zaaklimatyzowaly sie na wyspie- w latach szescdziesiatych naliczono juz 400 sztuk. Obecnie jest ich tu 250.
Po krotkiej dyskusji na temat, czy obecny tu bizon jest prawdziwy, czy mechaniczny (siedzial nieruchomo i tylko ruszajace sie boki i mrugajace powieki zdawaly sie potwierdzac teze, iz jest to zywe zwierze), wyruszylismy w dalsza droge.
Okolo 3 po poludniu znalezlismy sie na campingu w Little Harbor: plastikowy toi-toi, kran z zimna woda, miejsce na ognisko i osobne na grilla, zadaszenie i... to wszystko. Zadnego pradu. Nasze komorki, o dziwo, dzialaly, ale radio znajdowalo jedynie stacje Radio Disney, na ktorej mozemy sluchac piosenek takich wykonawcow jak Taylor Swift, Miley Cyrus i Jonas Brothers. Sluchanie tej muzyki wydawalo sie nam niepowazne i zenujace, ale juz po chwili podrygiwalismy do "U Can't Touch This" Daniela Curtisa Lee & Adama Hicksa.
Zmeczeni po podrozy, postanowilismy uciac sobie krotka drzemke. Okolo 6 wieczorem obudzil nas huk, jakby wybuch. Zerwalismy sie na rowne nogi, ale nie dostrzeglismy zadnych sladow katastrofy. Dopiero w niedziele, po powrocie do domu, dowiedzielismy sie, ze w oddalonej o jakies 100 mil Edwards Air Force Base mialo miejsce ladowanie promu kosmicznego Discovery.
Karmienie mewy krakersami i preclami, krotki spacer po okolicy, zachod slonca... i juz zrobila sie noc, ktora rozswietlaly tylko blaski ognisk na campingach. Zakurzeni ale szczesliwi zawinelismy sie w spiwory i udalismy sie na spoczynek w naszym malym namiocie.

1 comment:

  1. Haj! Wczoraj odkryłam Twojego bloga - jest rewelacyjny. Fajna z Ciebie dziewczyna - będę tu zaglądać! ;-)
    Serdecznie pozdrawiam z Polski!
    magda

    ReplyDelete