Rozpoczela sie u nas pora deszczowa. Wraz z ulewami pojawily sie w naszym budynku rozmaite garnki, wiadra i miski porozstawiane gdzie tylko sie da. Stalo sie dla nas jasne, ze wymagajacy remontu dach ma konstrukcje sita i podczas deszczu woda ciurkiem leje sie do srodka budynku.
Urzedujacy w piwnicy J., zajmujacy sie drobnymi naprawami oraz wynajem magazynow, zostal promowany do pozycji managera budynku. Cala sprawa zostala omowiona z wlascicielem przy lunchu i przypieczetowana usciskiem dloni.
3 tygodnie pozniej, uslyszawszy "O niczym takim nie rozmawialismy!" i nie otrzymawszy ani centa z obiecanych pieniedzy za dodatkowa prace, J. rozpoczal "strajk": na drzwiach swojego pokoju wywiesil ogloszenie: "Nie ma mnie w pracy bo mi nie placa". Wlasciciel budynku zostal zbombardowany telefonami od mieszkancow, i wreszcie, chcac nie chcac, zaplacil mu czesc naleznych pieniedzy. Ale tylko czesc.
W wyposazeniu mieszkania, ktore wynajmujemy, wchodzi stara, ale wciaz dzialajaca lodowka. Zadnemu z poprzednich mieszkancow (ani wlascicieli) nie chcialo sie o nia zadbac, wiec caly zamrazalnik pokrywala gruba warstwa lodu. Pewnego pieknego dnia maz wyjechal w delegacje, a ja postanowilam lodowke rozmrozic i wyczyscic. Wieczorem odlaczylam maszyne z pradu i zabezpieczylam roznego rodzaju foliami i pojemnikami na topiacy sie lod. Skonstatowawszy z zadowoleniem, ze woda splywa tam gdzie powinna, poszlam spac.
Rano obudzilo mnie pukanie do drzwi: to M., zaniepokojona wlascicielka kawiarni (znajdujacej sie pod naszym apartamentem), przyszla zapytac, czy wszystko u mnie w porzadku, bo cos im kapie z sufitu. Okazalo sie, ze w mojej lodowce gdzies pod spodem jest dziura, i cala woda, przez ta dziure i cienki, drewniany strop, przeciekla do kawiarni. Zeszlam na dol aby obejrzec, jakaz to katastrofe spowodowalam, ale na szczescie bylo to tylko jednostajne kapanie w odstepach dwusekundowych. Goscie caly czas z usmiechem popijali kawe a pracownicy nie ustawali w jej serwowaniu. M. rowniez nie byla specjalnie przejeta: opowiedziala mi, ze kiedys pekla rura znajdujaca sie pod sufitem i woda lala sie z niej wartkim strumieniem (co rowniez nie przeszkodzilo kawiarni w pracy, po prostu podstawiono tam wiadro).
Szybko zadzwonilam do wlasciciela budynku i, przepraszajac, opowiedzialam o calej sprawie.
- Nie przejmuj sie- odparl on beztrosko- i nie pozwol, aby ktokolwiek sprawil, ze poczujesz sie winna. W poniedzialek przysle do ciebie kogos z obslugi technicznej.
Po ponownym podlaczeniu do pradu lodowka zaczela dzialac a to, co wczesniej kapalo- zamarzlo. Katastrofa zostala zazegnana.
Nie musze chyba dodawac, ze nikt do mnie w poniedzialek nie przyszedl, aby zainteresowac sie przeciekiem.
W poniedzialek w calym budynku zgaslo swiatlo. Okazalo sie, ze management nie zaplacil rachunku za prad za ostatnie 4 miesiace.
We wtorek wlasciciel budynku spakowal manatki i wyjechal do swojej ojczystej Californi. Jako, ze transakcja przejecia budynku przez niego od poprzedniego wlasciciela nie byla jeszcze kompletna, szybko sie wycofal bo stwierdzil, ze zarzadzanie nieruchomoscia to nie na jego nerwy.
Wychodzi na to, ze przeczucie mnie nie mylilo: robienie interesow (http://ps-usa.blog.onet.pl/2,ID307917587,index.html) z wlascicielem miejsca, w ktorym mieszkamy, nie przyniosloby chyba oczekiwanych rezultatow...
No comments:
Post a Comment