Kilka dni temu Maz zapalal ochota grzebania w swojej Mazdzie RX7. Pokusa byla tak silna, ze po znalezieniu niezbednych narzedzi Maz byl gotow do zabawy w mechanika o 9 wieczorem (chcialabym, aby byl tak gotowy do pomocy mi w sprzataniu, ale niestety, w przypadku tego rodzaju ochoty Malzonek zdaje sie czekac i zwlekac az mu w koncu przejdzie). Chcac nie chcac poszlam mu towarzyszyc (Maz jest zawsze bardzo szczesliwy majac mnie obok jako widownie lub pomoc). Zaopatrzona w szklanke wina zajelam miejsce na kanapie stojacej w garazu jeszcze od naszej przeprowadzki.
M. postawil narzedzia obok siebie na ziemi, otworzyl maske. Ciemny ksztalt, poruszajacy sie szybko w okolicy akumulatora sprawil, ze podskoczyl wystraszony.
- Mysz! Mysz!- zawolal cienkim glosem.
- E tam mysz- odparlam flegmatycznie- pewnie cos ci sie wydawalo.
- Jak wydawalo?- zapytal oburzony- przeciez zrobila sobie tu poslanie, sama zobacz!
Rzeczywiscie, gdy podeszlam blizej dostrzeglam sterte lisci miedzy kablami, caly akumulator zas ozdobiony byl malymi kupkami. Po malym winowajcy nie bylo juz ani sladu.
- Ja nie wiem, czy ja chce teraz pracowac nad tym samochodem- powiedzial maz drapiac sie w glowe- ta mysz pewnie czai sie gdzies pod maska...
- ... i na pewno czeka tylko na okazje, aby ci odgryzc reke- dokonczylam.- po prostu wyrzuc liscie i zmiec odchody, nie przypuszczam, zeby ona tu wrocila.
- Ja nie chce tego dotykac!- zawolal rozpaczliwie Maz.
- To co, moze ja mam to zrobic za ciebie?- Zapytalam
- Tak- odparl maz kaprysnie.
Popatrzylam na niego ze zdziwieniem, po czym zalozylam gumowe rekawiczki i jednym ruchem pozbylam sie dowodow nielegalnego pobytu myszy w mazdzie.
- Dziekuje- w glosie Meza slychac bylo ulge- ja naprawde nie lubie gryzoni.
Pomyslalam sobie, ze awersja do gryzoni to jedno, a klasyczny, babski strach przed myszami to drugie. Maz niechetnie wlozyl rece we wnetrznosci samochodu, starajac sie nie zblizac w zamyszony rejon. Gdy tylko powial wiatr, wywolujac jakies szelesty w okolicy, M podskakiwal niespokojnie. Postanowilam umilic sobie czas niewinnym zarcikiem.
- Mysz! Mysz!- zawolalam udajac przestraszona i pokazujac palcem okolice stopy Meza.
M podskoczyl na metr w gore, wypuscil trzymane narzedzia i chyba rozwazal opcje ucieczki, gdy zobaczyl mnie, tarzajaca sie po kanapie i smiejaca sie do rozpuku. Chyba wtedy zdal sobie sprawe, jak smiesznie musial wygladac. Probowal zbyc cala sytuacje komentarzem "och, dobry zart" i nerwowym rechotem. Ja szczerze zalowalam, ze nie nagralam calej sytuacji kamera w telefonie komorkowym. Naprawde bylo na co popatrzec.
Mysz nie pokazala sie juz tamtego wieczoru. Chodzacy wokol rudy kot sasiadow dal mi sporo do myslenia na temat jej losu. Ilekroc jednak Maz otwiera maske samochodu, robi to zachowujac specjalna ostroznosc.
No comments:
Post a Comment