Mruczac "excuse me" usadowilam sie przy oknie, obok starszej pani, ktora miala byc moja towarzyszka podczas dziewieciogodzinnego lotu do Chicago. Zdjelam kurtke, wetknelam polokragla poduszke miedzy glowe a ramie, i zajelam sie przegladaniem newsow na iPhonie (bo jeszcze bylismy na lotnisku).
Pani obok mnie rozmawiala przez telefon po polsku:
- No tak, tak. No juz zaraz kolujemy. No dobrze, to caluje. No pa. Cmok. Cmok, cmok, cmok. Cmok, cmok. Cmok, cmok, cmok, cmok, cmok.
Hmmm...
Gdy pani odlozyla sluchawke, zagadnelam do niej:
- Mozemy rozmawiac po polsku. Mam nadzieje, ze milo spedzimy razem lot.
- Oj tak, tak, bo wiesz, probowalam sie dodzwonic do Wieski, ale telefon mi wylaczyli w Polsce. To Zenek mi poradzil, zeby zadzwonic do Orange, no i zadzwonilam dzis rano, to mi wlasnie podlaczyli no i teraz moge wreszcie rozmawiac, bo mialam udar 3 tygodnie temu... czekaj, znowu Krysia do mnie dzwoni.... No czesc. - pani zwrocila sie do osoby w sluchawce - No czemu sie do mnie nie odzywalas, glupia torbo??? No tak, juz kolujemy. No pa. Cmok. Cmok, cmok, cmok. Cmok, cmok.
W tym momencie pozalowalam, ze nawiazalam jakikolwiek kontakt, ale postanowilam nie tracic ducha. Wyjelam sluchawki, wlaczylam "The Hangover Part III" na ekranie przede mna, i rozpoczelam blogie odmozdzanie.
Pani jednak nie dawala za wygrana. W ciagu nastepnych 9 godzin dowiedzialam sie, ze mieszka w Chicago od 20 lat, lata do Polski srednio 2 razy do roku, ma amerykanski paszport, ma jedna corke w Polsce a druga w Stanach, i wielu, wielu innych pasjonujacych szczegolow z jej zycia.
Na krotko przed ladowaniem rozdano nam deklaracje celne do wypelnienia.
- A jak to sie wypelnia? - zapytala mnie pani.
Zdziwilo mnie pytanie, bo, dla osoby, ktora mieszka w Stanach od 20 lat, ma amerykanski paszport i lata na trasie Stany - Polska 2 razy do roku, wypelnianie deklaracji celnej powinno byc czyms naturalnym i zrozumialym.
- Ta jest, jak pani widzi, po niemiecku. Prosze poprosic stewardesse o angielska wersje, wtedy na gorze wpisze pani odpowiednie dane z paszportu, a ponizej odpowie na pytania "tak" lub "nie" i podpisze.
Niestety, na pokladzie nie bylo angielskich wersji deklaracji, bo sie skonczyly.
- Przed kontrola imigracyjna na stoliku bedzie caly stosik, moze pani wziac stamtad i wypelnic.
- Ale pomozesz mi, tak?
- Nie wiem, czy bede miala wystarczajaco duzo czasu. Mam nastepny lot godzine i 15 minut po ladowaniu, wiec moge nie zdazyc. Jesli pospieszy sie pani i pojdzie ze mna, to moge pani pokazac, gdzie leza deklaracje. Prosze sie nie martwic, bedzie tam cala masa Polakow, i na pewno ktos pani pomoze.
Po wyladowaniu kobieta gnala za mna przez caly terminal az do kontroli imigracyjnej. Na miejscu okazalo sie, ze zniesiono obowiazek wypelniania deklaracji celnych dla obywateli USA, i ze teraz wystarczy zeskanowac paszport w okienku, zrobic sobie zdjecie, odpowiedziec na pytania na ekranie, wcisnac "zatwierdz", "drukuj" i sprawa zalatwiona.
Stanelam w kolejce. Pani za mna. Przede mna jakies 10 osob.
Podeszla do mnie jedna z pasazerek, Amerykanka, z prosba, abym pomogla odpowiedziec na pytania na ekranie jakiejs Polce, ktora ZA GROSZ NIE ROZUMIE PO ANGIELSKU. Spojrzalam w strone Polki: przede mnia stala dziewczyna, pare lat starsza ode mnie, z amerykanskim paszportem w reku.
Za mna moja towarzyszka podrozy, ze swoim, amerykanskim paszportem, ciagnela mnie za rekaw, pytajac, czy przetlumacze jej to, co bedzie na ekranie.
Nie rozumiem, jak mozna mieszkac w jakims kraju od 20 lat, miec jego obywatelstwo i nie umiec porozumiewac sie w jezyku tego kraju. Rozumiem, ze te kobiety mieszkaja pewnie w polskiej dzielnicy, z polskimi mezami, pracuja w firmach prowadzonych przez Polakow, kupuja samochody od polskiego dilera, a domy od polskiego agenta nieruchomosci, ale nieznajomosc jezyka kraju, ktorego obywatelstwo posiadaja, wydaje mi sie ogromna ignorancja.